Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Historia

Kryptonim Zagubiony

Najdłuższe śledztwo w PRL

Bohdan Piasecki. Bohdan Piasecki. Ministerstwo Sprawiedliwości / EAST NEWS
Żadnej innej zbrodni władze PRL nie poświęciły tyle uwagi. Władysław Gomułka kazał osobiście informować się o postępach w śledztwie w sprawie porwania i zamordowania syna Bolesława Piaseckiego.
Dokument ze śledztwa - anonim wskazujący na zemstę żydowską.IPN Dokument ze śledztwa - anonim wskazujący na zemstę żydowską.
Plan działań operacyjnych w centrum Warszawy.IPN Plan działań operacyjnych w centrum Warszawy.

Gdy w 1982 r. ostatecznie zamykano sprawę, kartoteka osób objętych czynnościami operacyjnymi – przesłuchanych, śledzonych, podsłuchiwanych lub w jakikolwiek sposób sprawdzonych – liczyła ponad 160 tys. nazwisk. Płk Stefan Mikołajski, oficer Biura Studiów MSW, napisał w raporcie podsumowującym: „Z różnych powodów wyjątkowo długo, bo aż 25 lat, działano w tej sprawie. Wkład w nią ludzkiej pracy, wielostronnych wysiłków, dużych materialnych kosztów, nie miały precedensu w Polsce. Przez cały czas jej prowadzenia nie zrażano się trudnościami, powtarzającymi się niepowodzeniami w pojawiających się wersjach czy objawami zwątpienia, a przede wszystkim nie zgadzano się ze znikomymi obiektywnie szansami wyjaśnienia sprawy. Celu tego nie osiągnięto. Sprawy nie wyjaśniono”.

Wszystko zaczęło się 22 stycznia 1957 r., gdy uprowadzono syna Bolesława Piaseckiego – postaci znaczącej w polskiej historii i polityce. Przed wojną przywódca faszyzującego Obozu Narodowo-Radykalnego Falanga po 1945 r. zdobył zaufanie władz komunistycznych i został prezesem – wspierającego te władze – katolickiego Stowarzyszenia PAX. Ze względu na udziały w przedsięwzięciach gospodarczych PAX, uchodził też za jednego z najbogatszych ludzi w Polsce.

Porywacze zaczepili 15-letniego Bohdana, gdy z grupą innych uczniów wychodził ze szkoły PAX, przy ul. Narbutta. Pod jakimś pretekstem zwabili do czekającej opodal taksówki i odjechali w nieznanym kierunku. Rodzina, zaalarmowana przez kolegów Bohdana, zawiadomiła milicję. Ponieważ uczniowie zapamiętali numer rejestracyjny samochodu, po kilku godzinach pracownikom PAX udało się odnaleźć kierowcę taksówki Ignacego Ekerlinga. Przesłuchiwany przez milicję nie potrafił (lub nie chciał) wnieść wiele do sprawy: zeznał, że dwóch mężczyzn zamówiło kurs na ul. Narbutta, tam zabrali chłopca i kazali wieźć się pod gmach sądów, gdzie wszyscy wysiedli. Ekerling nie znał ich i nie wiedział, dokąd udali się następnie.

Tego samego dnia Bolesław Piasecki odebrał telefon: anonimowy rozmówca informował o liście czekającym na poste restante. Przesyłkę natychmiast odebrała sekretarka Piaseckiego. W kopercie znajdowały się spisane na maszynie żądania porywaczy. W zamian za uwolnienie chłopca domagali się 4 tys. dol. i 100 tys. zł w używanych banknotach. Po dwóch dniach zadzwonili ponownie i przekazali, że wysłannik Piaseckiego ma wraz z pieniędzmi stawić się w popularnej kawiarni Kameralna i tam oczekiwać kolejnego telefonu. Misji podjął się ksiądz Mieczysław Suwała, kapelan oddziału partyzanckiego i podwładny Piaseckiego z czasów wojny. Gdy przybył do kawiarni i odebrał telefon, kazano mu szukać instrukcji ukrytych w bramie kilka przecznic dalej. Znalazł tam pudełko zapałek, a w nim spisane na maszynie wskazówki, jak odnaleźć kolejne pudełko.

Rozpoczęła się dziwna gra. Przez następne dni wysłanników z pieniędzmi zmuszano, by – niczym w makabrycznych podchodach – podążali za wskazówkami ukrytymi w coraz to nowych punktach Warszawy. Najwyraźniej porywacze obserwowali posłańców i chcieli mieć pewność, że w chwili przekazania okupu nie będą obstawieni przez milicję. Nie były to zresztą obawy na wyrost: oficerowie SB istotnie podążali krok w krok za ludźmi Piaseckiego.

Po tygodniu porywacze znienacka przerwali próby kontaktu, by nigdy więcej nie zgłosić się już po okup. Dwa lata później konserwatorzy spółdzielni mieszkaniowej, podczas rutynowego przeglądu w bloku przy ul. Świerczewskiego 82 (naprzeciwko gmachu sądów), odkryli zmumifikowane zwłoki Bohdana Piaseckiego ukryte w ubikacji schronu przeciwlotniczego. W ciele tkwił nóż, a sekcja zwłok ujawniła także poważne uszkodzenie czaszki od uderzenia tępym narzędziem.

Wiadomości o uprowadzeniu, a następnie zamordowaniu syna przewodniczącego PAX wstrząsnęły opinią publiczną. Snuto najróżniejsze domysły, przeważnie dopatrując się w zbrodni motywów politycznych. Jak zanotował w swoich „Dziennikach” Mieczysław Rakowski: „Upłynęło już kilkanaście miesięcy od tego tragicznego dnia i sprawców dotychczas nie wykryto. Jest to jedna z najbardziej tajemniczych spraw. Już wiele razy pytałem różnych wysoko postawionych towarzyszy, co się za tym morderstwem kryje, i nikt z nich nie potrafił (a może nie chciał) udzielić mi odpowiedzi. Wprawdzie nie jest to już dziś temat numer jeden, ale powraca w postaci różnych przypuszczeń, hipotez i plotek. Najczęściej morderstwo Bohdana łączy się z działalnością polityczną jego ojca”.

Także dzisiaj wielu historyków przychyla się do tezy, że zabójstwo było odwetem na Bolesławie Piaseckim, a sprawców ochraniało kierownictwo MSW oraz władze partii, celowo utrudniając i sabotując przebieg śledztwa. Jednak taka koncepcja – choć rozpala wyobraźnię i prowokuje domysły – zupełnie nie znajduje potwierdzenia w źródłach. Przechowywane w IPN dokumenty świadczą o czymś wręcz przeciwnym: ujęcie zabójców Piaseckiego stało się dla SB absolutnym priorytetem. Dziesiątki, a z czasem setki funkcjonariuszy – wliczając w to dyrektorów departamentów i wiceministrów – zaangażowały się w tę sprawę. Jeśli czegoś zbywało, to bez wątpienia raczej umiejętności niż woli wykrycia sprawców.

W ciągu pierwszych kilkunastu miesięcy śledztwo prowadziło równolegle i niezależnie od siebie kilkanaście różnych komórek w departamencie III MSW, a także wydziałach Dochodzeniowym i Kryminalnym Komendy Stołecznej MO. Wobec braku jakichkolwiek rezultatów, a także w obliczu nacisków Bolesława Piaseckiego i narastającej krytyki ze strony Prokuratury Generalnej (a zapewne także członków kierownictwa partii) zdecydowano się stworzyć jednolity ośrodek mający kierować dalszym śledztwem.

Rozkazem z 1 września 1958 r. minister spraw wewnętrznych powołał grupę operacyjno-śledczą o kryptonimie Zagubiony, z czasem przemianowaną na Samodzielną Grupę Operacyjną. Do udziału w poszukiwaniach włączono wszystkie siły, jakimi dysponowała Służba Bezpieczeństwa i MO. Uporządkowano najważniejsze wątki w śledztwie. Jak stwierdził na odprawie kierownictwa minister Władysław Wicha, „przyczyną porwania mogła być chęć zemsty albo rzeczywiście chęć otrzymania okupu”. Dalsze dochodzenie postanowiono skoncentrować m.in. na ustaleniu przeciwników politycznych Piaseckiego, sprawdzeniu kontaktów szkolnych zamordowanego Bohdana, inwigilacji osób mieszkających w pobliżu punktów kontaktowych wyznaczonych przez sprawców. W dalszym ciągu rozpracowywano także kontakty Ekerlinga – zeznania kierowcy taksówki okazały się na tyle niespójne i sprzeczne z relacjami innych świadków, że wiosną 1958 r. zapadła decyzja o jego aresztowaniu.

Układając plan dochodzenia, postawiono na ilość, a nie jakość: armia funkcjonariuszy SB i MO śledziła, przesłuchiwała i zakładała podsłuchy wszystkim, co do których istniał choćby cień podejrzenia, że mogli znać morderców. Ponieważ – jak się okazało – istniała możliwość, że pierwszy list z instrukcjami od porywaczy został podrzucony przez osobę mającą dostęp do sortowni przesyłek, szczegółowej kontroli poddano wszystkich pracowników dwóch największych urzędów pocztowych. W raporcie ze śledztwa czytamy: „Ustalono, że w interesujących nas komórkach, przez które powinien przejść list dowodowy, pracowały w styczniu 1957 r. 1023 osoby, z tego w UPT Warszawa 1 – 220 pracowników, a w UPT Warszawa 2 – 803 osoby. W omawianym czasie rozmawiano z 973 osobami, a 957 osób zdaktyloskopowano (...) sprawdzeniu operacyjnemu poddano ok. 1000 pracowników i wykonano kilkanaście złożonych kombinacji operacyjnych. (...) Przy tej okazji ustalono grupy przestępcze, trudniące się nadużyciami filatelistycznymi, i inne osoby podejrzane, zbierające się w UPT Warszawa 1, a trudniące się kryminalnymi przestępstwami”.

Podobna skala działań towarzyszyła operacji kryptonim Trasa, czyli „rozpracowaniu operacyjnemu” osób mieszkających w pobliżu miejsc, gdzie porywacze zostawiali instrukcje. Sprawdzano biografie i stan majątkowy lokatorów, pod różnymi pretekstami przeszukiwano mieszkania, ustalano sieć kontaktów towarzyskich – zwłaszcza pod kątem związków z PAX. Przesłuchiwano dozorców, inkasentów, monterów, kominiarzy i listonoszy. „W wyniku dokonania tych czynności przeprowadzono rozpoznanie około 3800 osób, zebrano ponad 300 odcisków linii papilarnych, sprawdzono alibi – pisał w raporcie oficer Biura Śledczego MSW. – Pomimo przepracowania tak dużej ilości osób nie zdołano uzyskać danych świadczących o ich powiązaniach z przestępcami”.

SB zamówiła również ponad setkę ekspertyz: specjaliści analizowali nagrania głosu szantażystów, a także wykonane przez nich szkice objaśniające miejsca ukrycia kolejnych instrukcji. Wedle części opinii, sprawcami mogły być osoby z wyższym wykształceniem i zawodowo zajmujące się rysunkiem. Oficerowie SB skojarzyli tę informację z faktem, iż „znaczna większość miejsc, gdzie sprawcy rozłożyli instrukcje, znajdowała się w domach, gdzie mieszkali lub mieli pracownie plastycy”, i uznali, że są na właściwym tropie. Podejrzenia potęgował „specyficzny styl życia tego środowiska (cyganeria), co może mieć znaczenie w tej dość nietypowej sprawie”. W aktach Grupy Operacyjnej znajdują się nazwiska niemal wszystkich warszawskich malarzy i rzeźbiarzy. Rekonstruowano sieć formalnych i nieformalnych powiązań, ustalano, kto z kim pił wódkę, utrzymywał stosunki towarzyskie, chodził do łóżka i spotykał się na prywatnych przyjęciach. Zakładano podsłuchy telefoniczne i przeglądano prywatną korespondencję.

Krąg podejrzanych kreślono z coraz większym rozmachem: szoferzy, listonosze, wykładowcy akademiccy, pospolici kryminaliści, gospodynie domowe, politycy, artyści, nauczyciele i księża. Aby ustalić autorów anonimów, „w Stołecznym Biurze Dowodów Osobistych zbadano wzory pisma ręcznego 248 789 mężczyzn zameldowanych na terenie Warszawy”; oficerowie śledczy przeczytali również „53 719 akt paszportowych osób wyjeżdżających za granicę z terenu Warszawy i województwa warszawskiego w latach 1956–59 oraz 7272 teczki osobowe b. funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa i MO z terenu Warszawy i województwa warszawskiego, którzy w latach 1954–58 zostali zwolnieni z naszych organów”. Oceniając pracę Grupy Operacyjnej, prokurator generalny stwierdził: „Po prawie pięciu latach od zdarzenia organa ścigania dokonały znacznej liczby czynności śledczych i operacyjnych zupełnie niepotrzebnie przy olbrzymim nakładzie sił i środków, ale bez żadnych realnych perspektyw”.

Apogeum działań dochodzeniowych stanowiła akcja Antena z wiosny 1959 r. Po wielogodzinnych naradach i konsultacjach z członkami Biura Politycznego kierownictwo MSW zdecydowało się upublicznić głosy porywaczy zarejestrowane w styczniu 1957 r. przez podsłuch telefoniczny. Nagrania wyemitowano w serii audycji radiowych, zwracając się do słuchaczy z prośbą o pomoc w identyfikacji. Odzew przeszedł, jak się wydaje, najśmielsze oczekiwania aparatu bezpieczeństwa. W ciągu kilku tygodni milicja otrzymała blisko tysiąc zgłoszeń (prawdopodobnie pod koniec roku liczba ta uległa zwielokrotnieniu). Nadsyłano anonimy i podpisane listy, składano zawiadomienia osobiście i przez telefon. Żony rozpoznawały głos niewiernych mężów, lokatorzy – uciążliwych sąsiadów, pracownicy – znienawidzonych szefów.

Materiały zebrane w 14 tomach sprawy są unikatowym dokumentem życia społecznego. Oto „w dniu 3 maja 59 ob. Kuchta Józef zam. w Zakopanym (...) spotkał na ulicy ppor. MO (...), przed którym zeznał poufnie, że z podanych komunikatów radiowych w sprawie B. Piaseckiego rozpoznał po głosie sprawcę, którym wg jego zdania i żony, która również potwierdza, jest Rutkowski Zbigniew”. Sprawa trafia do funkcjonariuszy Grupy Operacyjnej, którzy sprawdzili, iż w czasie porwania Piaseckiego Rutkowski odsiadywał wyrok w więzieniu we Wronkach. W toku śledztwa ustalono natomiast, iż niedawno „Rutkowski pobrał od Kuchty Józefa 6000 zł, w zamian za które miał mu dostarczyć zegarki marki »Doxa«. Rutkowski zegarków Kuchcie nie dostarczył, a gdy ten upomniał się o zwrot pieniędzy, to straszył go i szantażował do tego stopnia, że Kuchta w końcu zaprzestał upominać się o swoje pieniądze”.

Osobiste porachunki stanowią tło setek donosów, pracowicie weryfikowanych przez oficerów SB. Wielu zgłaszających się na MO działało w dobrej wierze, chociaż ich obserwacje były tak niedorzeczne, że na dobrą sprawę powinny od razu trafić do kosza. SB nadawało jednak bieg każdej sprawie. „W dniu 27 kwietnia 1959 r. do Grupy Operacyjnej tut. Komendy MO zgłosił się ob. Kuraś Bohdan s. Adama i Janiny, zamieszkały w Radomiu (...), który podał, że w nadanych przez radio głosach sprawców porwania B. Piaseckiego rozpoznaje on głos Bogdana Tuszyńskiego, sprawozdawcy sportowego Polskiego Radia. W toku wykonywania operacyjnych czynności ustalono, że istotnie Tuszyński jest sportowym sprawozdawcą Polskiego Radia i bierze udział w wyścigu pokoju jako sprawozdawca sportowy. [...] Porównanie linii papilarnych oraz charakteru pisma dało wynik negatywny. Głosu Tuszyńskiego nie nagrywano z obawy przed dekonspiracją sprawy. Głos w/w jest nagrany na taśmie z 12-go wyścigu pokoju w Polskim Radiu, skąd takową można wypożyczyć. Karta E-15 oraz karta rejestru skazanych wskazuje, że Tuszyński nie jest notowany. Drogą wywiadu ustalono, że Tuszyński cieszy się dobrą opinią wśród lokatorów posesji, w której zamieszkuje”.

Jak zanotował oficer SB, „w dniu 3 września 59 r. do Komendy MO m. st. Warszawy wpłynął list anonimowy, w którym osoba podpisująca się skrótem »G. M. Łódź« donosi, iż głównym sprawcą mordu B. Piaseckiego jest niejaki Zieliński zamieszkały w Warszawie pod nr 21 m. 3, ulicy nie zna. W związku z powyższym ustalono, iż na terenie m. st. Warszawy zamieszkuje trzy tysiące Zielińskich, a tych którzy są zameldowani pod numerem 21, jest pięciu, lecz żaden w mieszkaniu pod nr 3, wobec czego uważam za bezcelowe rozpracowywanie wszystkich pięciu Zielińskich tym bardziej, że nie mamy komu okazać ich zdjęć fotograficznych”.

Z kolei „w dniu 19 października [1959 r.] otrzymaliśmy informacje, że do funkcjonariusza MO, pełniącego służbę przy placówce dyplomatycznej Wielkiej Brytanii w Warszawie, zwróciła się niejaka Trawkowska Barbara [...] która po otrzymaniu od niego zapewnienia dyskrecji, oświadczyła wprost, że wie, kto zamordował B. Piaseckiego. Po poinformowaniu go o powyższym w/w straciła natychmiast przytomność, a wezwany lekarz przewiózł ją na pogotowie, skąd następnie skierowana została do szpitala dla psychicznie chorych w Pruszkowie. Tam też udał się nasz pracownik, który w obecności lekarza przeprowadził z nią rozmowę. W toku tej rozmowy okazało się, że Trawkowska jest istotnie psychicznie chora i w związku z tym żadnych jej oświadczeń nie można traktować poważnie. W tym stanie rzeczy proponuję dalszego prowadzenia sprawy zaniechać”.

Ostatecznie wysiłek funkcjonariuszy poszedł na marne – nie zdołano posunąć śledztwa ani o krok do przodu. Pod koniec roku operację Antena uznano za mało perspektywiczną i złożono ad acta.

Kim byli mordercy Piaseckiego? Peter Raina, a w ślad za nim część historyków, uważa, że mamy do czynienia z zemstą zakonspirowanej żydowskiej organizacji, która chciała wyrównać zadawnione porachunki z Piaseckim. Spiskowcy wybrali zabójstwo pierworodnego syna jako najdotkliwszą formę odwetu. Trzeba jednak pamiętać, że ta koncepcja nie jest niczym więcej niż kolejną mutacją mitu o mordzie rytualnym. Nawet aparat bezpieczeństwa – którego światopogląd od połowy lat 60. zdominowany był przez antysemickie stereotypy – nie znalazł podstaw, by odpowiedzialnością za zbrodnię obarczyć żydowski spisek. Przeciwnie: z czasem na plan pierwszy wysunięto hipotezę, że porwanie zorganizowała zwykła, choć bardzo przebiegła szajka przestępcza – ta sama, która w kolejnych latach dokonała serii zuchwałych (i nigdy niewyjaśnionych) napadów rabunkowych, w tym słynnego napadu na bank przy ul. Jasnej w 1964 r.

Z pewnością bandytom sprzyjała sytuacja polityczna – w styczniu 1957 r. aparat bezpieczeństwa znajdował się w kompletnej rozsypce. Decydujące okazały się zaniedbania z pierwszych dni i tygodni śledztwa: nie przeszukano domów w bezpośrednim sąsiedztwie gmachu sądów, nie przesłuchano wszystkich świadków, zgubiono część dowodów, a przede wszystkim – przez nadgorliwość spłoszono przestępców.

Polityczny kontekst porwania tylko pogorszył sprawę. W śledztwo zaangażowane były zarówno instancje centralne MSW, jak i piony dochodzeniowe Komendy Stołecznej. Esbecy działali nerwowo, a w pośpiechu popełniali błędy – ich mnogość i rozproszenie raczej wykluczają celowy sabotaż.

Być może sprawa o kryptonimie Zagubiony ukazała głębszą prawdę o aparacie bezpieczeństwa. SB znakomicie nadawała się do inwigilowania na masową skalę społeczeństwa, ale była bezużyteczna w konfrontacji z prawdziwym zagrożeniem.

W cytowanych dokumentach operacyjnych zmieniono imiona i nazwiska osób niebędących postaciami publicznymi.

Polityka 04.2013 (2892) z dnia 22.01.2013; Historia; s. 50
Oryginalny tytuł tekstu: "Kryptonim Zagubiony"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną