Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Paragrafy na epitety

Procesy o obrazę czci: jak nie ograniczać wolności słowa

Politycy są jak zgrani aktorzy: żeby przyciągnąć uwagę, muszą się chwytać środków skrajnych, czasem groźnie idiotycznych. Politycy są jak zgrani aktorzy: żeby przyciągnąć uwagę, muszą się chwytać środków skrajnych, czasem groźnie idiotycznych. Colin Anderson/FPM / Getty Images
Znów mamy głośne procesy o obrazę czci. I wraca pytanie: jak ograniczać słowną agresję, nie ograniczając wolności słowa?
Zniesławienie z natury rzeczy bywa głośne, a co komu z cichego zwycięstwa po latach? Można się nim pochwalić już raczej wnukom.Phillie Casablanca/Flickr CC by 2.0 Zniesławienie z natury rzeczy bywa głośne, a co komu z cichego zwycięstwa po latach? Można się nim pochwalić już raczej wnukom.
Słowa takie jak zdrada, hańba czy chamstwo tak spowszedniały, że żadnej sensacji nie budzą.Matt Erasmus/Flickr CC by 2.0 Słowa takie jak zdrada, hańba czy chamstwo tak spowszedniały, że żadnej sensacji nie budzą.

Co tu się oburzać na rosyjski wyrok na Pussy Riot! Sąd w Piotrkowie Trybunalskim skazał na rok i trzy miesiące, wprawdzie nie więzienia, tylko ograniczenia wolności, mężczyznę, który prowadził portal internetowy z niewybrednymi żartami na temat prezydenta. Takie wyroki za obrazę majestatu zdarzają się w Polsce raz na 5 lat lub rzadziej, stoi za nimi oficjalne prokuratorskie dochodzenie. Reszcie śmiertelników, jeśli czują się zniesławieni lub znieważeni – pozostaje sprawa z oskarżenia prywatnego.

Janusz Korwin-Mikke wybrzydzał na pokazywanie niepełnosprawnych w sporcie. Tomasz Sysło, inwalida, replikując, przypisał mu postawę faszysty. Teraz Korwin będzie ciągnąć Sysłę do sądu za zniesławienie. Przedtem obraził senatora Jana Filipa Libickiego, mówiąc: „łajdakom ręki nie podaję”. W ostatnim tygodniu naliczono 16 skarg sądowych. W poprzednim – równie głośna sprawa. Syn premiera Michał Tusk wynajął adwokata Romana Giertycha do poprowadzenia sprawy przeciwko tabloidowi „Fakt” za powiązanie go z Marcinem P. z Amber Gold. Zapadł też wyrok: poseł PiS i były bramkarz Jan Tomaszewski ma przeprosić byłego trenera reprezentacji Franciszka Smudę za określenie „prostak”.

Politycy są jak zgrani aktorzy: żeby przyciągnąć uwagę, muszą się chwytać środków skrajnych, czasem groźnie idiotycznych. Rekordy bito w tej sprawie w maju br. podczas debaty o ustawie emerytalnej: Kaczyński zarzucił premierowi zasługi „na poziomie marzeń Adolfa Hitlera”, Palikot Kaczyńskiemu, że „był gotów wysłać swego brata na śmierć”. Słowa takie jak zdrada, hańba czy chamstwo tak spowszedniały, że żadnej sensacji nie budzą; pewnie dlatego Kaczyński użył zwrotu „nieprawdopodobne chamstwo”.

Pomawianie

Niektórzy pędzą do sądu z oskarżeniem prywatnym (prokuratura teoretycznie może skargę poprzeć, ale jak ognia tych spraw unika). Lecz w sądzie uzyskać satysfakcję niełatwo. Były minister Janusz Kaczmarek jeszcze w 2010 r. wystąpił przeciw Jarosławowi Kaczyńskiemu za określenie „agent śpioch” i sugestie, że „blokował śledztwa”. Sprawa po dwóch latach skończyła się umorzeniem, strony się dogadały, najwyraźniej zmęczone procesem. Znany warszawski adwokat Krzysztof Stępiński, który prowadził tę sprawę, ubolewa, że nie zakończyła się wyrokiem. – Wyrok między politykami tej rangi nakreśliłby może standardy kultury politycznej.

Zresztą politycy nie mają specjalnie co liczyć na sąd, gdyż w doktrynie przyjęto zasadę, że jak ktoś się wziął za ten intratny fach, to powinien mieć grubą skórę. W USA jeszcze w 1964 r. wysoki funkcjonariusz policji L.B. Sullivan skarżył się, że go prasa zniesławiła i przegrał głośny spór z dziennikiem „New York Times”. Sąd Najwyższy uznał, że konstytucja wspiera wolność słowa w publicznej debacie nawet wtedy, kiedy dziennikarze dopuszczają się „zawziętych, zgryźliwych i nieprzyjemnie ostrych (co za nagromadzenie przymiotników w wyroku!) ataków na rząd i funkcjonariuszy publicznych”. Funkcjonariusz, jeśli czuje się zniesławiony, musi przed sądem udowodnić, że dziennikarz napadał go w złej wierze, to znaczy wiedział, że rozgłasza informacje fałszywe, albo że nie zadał sobie żadnego trudu, by sprawdzić zarzuty.

Podobne stanowisko zajmuje Europejski Trybunał Praw Człowieka: polityk musi mieć grubą skórę. U nas przed tygodniem zapadł wyrok wobec Stefana Niesiołowskiego, który się skarżył na dziennikarza za określenie, że „PO spuściła go ze smyczy”. Kto sam używa ostrego języka, musi się liczyć, że podobnie zostanie zaatakowany – orzekł sąd w Warszawie. Rzeczywiście, Niesiołowski bezradny nie jest. W dawnych czasach pozwolił sobie na zoologiczną aluzję do pewnych polityków: „Pan Bóg tak stworzył kurczaki, że są inteligentniejsze od kaczek”.

No dobrze, to politycy. A co ze zwykłymi obywatelami w naszej nerwowej rzeczywistości, gdzie Michała T. nietrudno powiązać ze złotem Marcina P., a słowa na ch, k i p przychodzą rzecz jasna łatwiej niż nauka angielskiego? Czy trzeba znosić obelgi, pokornie przyjmować wszelkie zarzuty? Prawo chroni dobre imię. Kodeks karny rozróżnia dwa przestępstwa przeciw czci: pomówienie (art. 212 kk, inne nazwy – zniesławienie, oszczerstwo) i znieważenie (art. 216 kk inaczej – obelga, obraza). Jak zastanowimy się chwilę nad znaczeniem tych słów – zrozumiemy różnicę. Pomawiam, jeśli mówię o kimś nieprawdę, która go naraża na poniżenie w opinii publicznej lub na utratę zaufania. Rozpowiadam, że Marcin P. to oszust, a jemu niczego jeszcze nie udowodniono. Więc to pomówienie. Ale nie ma przestępstwa, jeśli zarzut jest prawdziwy. Muszę to umieć udowodnić w sądzie. I jeszcze: muszę działać w obronie „społecznie uzasadnionego interesu”, co w przypadku Marcina P. staje się oczywiste. Ale już nie mogę rozgłaszać – nawet prawdziwych – zarzutów wkraczających w życie prywatne i rodzinne. Chyba że to, co mówię, ma chronić zdrowie albo moralność dziecka.

Znieważanie

Inaczej jest ze znieważeniem. To owe różne ch…, k… itd. – po prostu rażące, chamskie zachowanie wobec kogoś, nie tylko przez wypowiedź, ale też gest, wizerunek, fotografię. I najważniejsza uwaga: nie mogę kogoś nazwać ch… czy k…, a potem dowodzić, że miałem rację, że to prawda. Nie wolno więc nikogo obrażać i to nawet jeśli wydaje się, że na to zasługuje. Obrazy nie można też usprawiedliwić interesem publicznym. Prawo wymaga od ludzi pewnego poziomu elegancji. O Marcinie P. mogę więc mówić, że oszukał (jeśli mam dowód), ale nie mogę powiedzieć, że to pies albo kreatura, bo to obraza. Nawet jeśli ktoś skłamał, to bezpieczniej powiedzieć, że „mija się z prawdą”, „powiedział nieprawdę”, niż nazwać go kłamcą, bo to zbyt ogólne.

Autor naszego Kodeksu karnego miał przed oczami wizję świata naprawdę anielskiego, bo chronił – jak to patetycznie formułują eksperci – godność osoby ludzkiej. Kodeks natomiast rozumie życie i przewiduje, że jak ktoś przezwany ch… zaraz mu sam odkrzyknął ch… albo „odpowiedział naruszeniem nietykalności cielesnej” – to sąd może odstąpić od wymierzenia kary.

Tyle teoria. Według niej więc cała ta litania określeń – matoł, agent, kretyn, dureń, kłamca, pies, idiota, świnia, bydlę, kreatura, a także zbiorowo – złodzieje, przestępcy, małczat’ sobaki! (Artur Zawisza) czy opisowo – „Hitler nie doprowadził do takiego spustoszenia w polskim rolnictwie, jak polityka solidarnościowych premierów” (Jacek Soska, PSL) – nadawało się i nadaje na sprawy karne bądź skargę cywilną z art. 24 Kodeksu cywilnego o ochronę czci. Jaka różnica? Sprawa karna bardziej przemawia do opinii publicznej, chodzi w niej o ukaranie sprawcy. W skardze cywilnej raczej o jakieś zadośćuczynienie, „odwrócenie skutków” – jak mówią prawnicy. Ale czy rzeczywiście można „odwrócić skutki” obrazy?

Na ogół sami adwokaci radzą klientom, by obelgi i obrazy puścić płazem, a na sprawców spuścić zasłonę miłosierdzia. Po pierwsze, proces, jak to w Polsce, trwa lata, szarpie nerwy i… kosztuje. Zwłaszcza z dobrym prawnikiem. Przy wygranej zwrot kosztów wynagrodzenia adwokackiego następuje według stawek, które żadnego znanego adwokata nie usatysfakcjonują. A marnego – mimo rzekomo pożądanej deregulacji zawodów – nie warto brać. Na szczęście czas leci, a ludzie postronni szybko o skandalach zapominają. A szybka reakcja – zwłaszcza przy zniesławieniach – jest szalenie istotna. Zniesławienie z natury rzeczy bywa głośne, a co komu z cichego zwycięstwa po latach? Można się nim pochwalić już raczej wnukom.

By dokuczyć, a nie narazić się na odpowiedzialność karną, trzeba większej finezji. Dobrze wspominany adwokat Tadeusz de Virion doradzał, by stosować cytaty literackie (na przykład, „Miałeś chamie złoty róg”), co łatwiej zagmatwać. Dobre są też neologizmy i dziwolągi (na przykład „pornogrubasy”). Dziś na poziom Sejmu i pyskówek to pewnie rady zbyt ambitne.

Wykreślanie

Dwa wielkie nierozwiązane problemy z tego rozdziału życia społecznego to sama obecność art. 212 w Kodeksie karnym oraz pomówienia i chamstwo w Internecie. Politycy, zwłaszcza lokalni, nie lubią dziennikarzy (pewnie z wzajemnością) i często, kiedy mogą, wytaczają im procesy o zniesławienie na podstawie art. 212 kk. Bywa, że sądy biorą dziennikarzy w obronę. Niedawno Sąd Rejonowy w Opolu uniewinnił dziennikarza od zarzutu zniesławienia orzekając, że prasa ma prawo wyrażać negatywne opinie na temat ogólnej postawy polityka. Ale bywa, że redakcje są straszone i gnębione sprawami o naruszenie dobrego imienia firm, które nie szczędzą publicznych pieniędzy na swą często bezzasadną obronę (tak było w przypadku POLITYKI w procesach wytaczanych nam przez spółdzielcze kasy SKOK).

Dla prasy sam art. 212 w Kodeksie karnym jest szkodliwym straszakiem i przeżytkiem. Stowarzyszenie Gazet Lokalnych, Izba Wydawców Prasy, Stowarzyszenie Wolnego Słowa oraz Helsińska Fundacja Praw Człowieka prowadzą kampanię „Wykreśl 212 kk”. Proszono prezydenta o inicjatywę ustawodawczą w tej sprawie, ale Ministerstwo Sprawiedliwości uważa, że przepis powinien w Kodeksie pozostać.

Nie ulega wątpliwości, że art. 212 jest nadużywany w walce polityków (i biznesmenów) z prasą. Ale jego całkowite wykreślenie byłoby ryzykowne. – Państwo mnie broni przed złodziejem, który ukradnie mi radio z samochodu. A ma pozostać obojętne, kiedy ktoś rozgłasza, że oszukałem klientów, czyli kradnie coś dużo cenniejszego – moją reputację, na którą pracowałem całe życie? – oburza się Maciej Ślusarek, adwokat często podejmujący się takich spraw (m.in. pełnomocnik Tomasza Lisa). Podobnie mówi Krzysztof Stępiński: – Schamienie w kraju jest tak galopujące, że usunięcie art. 212 z Kodeksu karnego mija się z celem. Powinna pozostać jakaś choćby groźba kary. Może jakoś ograniczyć stosowanie art. 212 do jaskrawych przypadków złej wiary i działania na większą skalę?

Właśnie ta skala działania niepokoi w Internecie. Nie chodzi o jednostki, choć tu mamy casus: pewien obywatel skarży się (sprawa w toku), że bezzasadnie i niesprawiedliwie obdarzono go tytułem „hieny roku”. Teraz, po prawie 8 latach, gdy ktoś wygugluje jego nazwisko, nie otrzyma szerszej informacji, często żadnej innej o człowieku, lecz tylko złośliwy tytuł, który przylgnął do osoby. Ale piszemy o szerszej sprawie. Internet rzadziej jest miejscem dialogu czy wymiany myśli, a częściej – określenie ministra Radosława Sikorskiego – kloaką, w której różni frustraci wylewają swoją żółć. Żółć trudno odkazić.

Inicjatywa Sikorskiego, by ścigać tych, którzy szerzą rasizm i język nienawiści, zasługuje na pochwałę. Adwokat Ślusarek podpowiada, że skargi na administratorów sieci są skuteczne, muszą oni na podstawie przepisów ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną wymazywać wszystko, co nadaje się do rynsztoka.

A w realu, w polityce czy się choć trochę uspokoi? Raczej nie, bo i politycy wyraźnie liczą na korzyść z agresji. Choć większość pewnie nawet nie słyszała o francuskim komediopisarzu Beaumarchais, to trzyma się jego ironicznej rady – obrażajcie ludzi i szastajcie kalumniami, zawsze przecież coś z tego zostanie.

Polityka 38.2012 (2875) z dnia 19.09.2012; Ludzie i Style; s. 96
Oryginalny tytuł tekstu: "Paragrafy na epitety"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną