Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Wyorani

Polska wieś - znów bijemy obszarników

Holsztyn-Fryz, czyli haef, zawojował hodowlę w Chodowie jeszcze w latach 80. Idealna krowa do dojenia. Holsztyn-Fryz, czyli haef, zawojował hodowlę w Chodowie jeszcze w latach 80. Idealna krowa do dojenia. FurLined / Flickr CC by SA
Około 600 najlepiej funkcjonujących gospodarstw rolnych w Polsce będzie musiało oddać po jednej trzeciej części dzierżawionych od państwa gruntów. PSL przeforsowało to nowe rozkułaczanie.
Czesław Janicki, prezes spółki Bovinas: - Państwo chce nas po prostu wydoić.Stanisław Ciok/Polityka Czesław Janicki, prezes spółki Bovinas: - Państwo chce nas po prostu wydoić.
W Wielkopolsce za 10 ha od ANR trzeba zapłacić ok. 300 tys. zł. Ale można będzie liczyć na preferencyjny kredyt na 2 proc. i spłatę do 15 lat.Stanisław Ciok/Polityka W Wielkopolsce za 10 ha od ANR trzeba zapłacić ok. 300 tys. zł. Ale można będzie liczyć na preferencyjny kredyt na 2 proc. i spłatę do 15 lat.

Krowa rasy Holsztyn-Fryz nosi się dumnie. Z gracją stawia kroki. Mądrym okiem wodzi po otoczeniu. Ale pracownicy gospodarstwa rozwiewają złudzenia. Chodzi wolno, bo po latach mlecznej selekcji wymię ma tak rozbudowane, że z trudem jej się między nogami mieści. Holsztyn-Fryz, czyli haef, zawojował hodowlę w Chodowie jeszcze w latach 80. Idealna krowa do dojenia. Przez ten czas państwowe gospodarstwo przekształciło się w prywatną spółkę. Mocno stanęło na nogach. Ale ostatnio poczuło się jak haef. – Państwo chce nas po prostu wydoić – mówi Czesław Janicki, prezes spółki Bovinas, która od 17 lat dzierżawi od Agencji Nieruchomości Rolnych gospodarstwo w Chodowie wraz z przyległościami.

W sumie 1741 ha ziemi. O tę dzierżawę chodzi. W myśl uchwalonej na ostatnim w kadencji posiedzeniu Sejmu ustawy, przyszłość tego gospodarstwa, jak i wielu innych dzierżaw wielkopowierzchniowych, stoi pod znakiem zapytania. Jeśli dzierżawcy chcą dalej pracować na tej ziemi, muszą wyłączyć 30 proc. gruntów i oddać ANR. Wyłączenie to takie ładne słowo. Wielkoobszarowi wolą inne – rozkułaczenie. I pytają, jak to się stało, że ktoś tak po prostu chce im zabrać trzecią część przedsiębiorstwa, w którym zarabiają na życie?

W myśl nowych przepisów ANR w ciągu sześciu miesięcy po wejściu ustawy w życie ma przesłać osobom, które mają w dzierżawie więcej niż 429 ha, pytanie, czy godzą się na wyłączenia. A mówiąc wprost, czy zdecydują się oddać 30 proc. dzierżawionych przez siebie gruntów. Jeśli się nie zgodzą, będą mogły dzierżawić ziemię tylko do końca wcześniej podpisanej dzierżawy i tracą prawo do jej dalszego dzierżawienia bądź kupna. Ci, którzy zdecydują się oddać 30 proc. ziemi, resztę będą mogli kupić. Ale nie więcej niż 300 ha – jeśli są osobami prywatnymi. Albo 500 – jeśli są firmami. Według pomysłodawców ustawy, w ten sposób do ponownego rozdysponowania pomiędzy małorolnych wróci około 130–150 tys. ha ziemi. Jest o co walczyć.

Według danych ANR, problem wyłączeń dotyczy około 600 osób bądź podmiotów prawnych. – Skutki wprowadzenia tej ustawy nie powinny być dla nich bardzo bolesne, bo będą rozłożone w czasie. Agencja nie zamierza zrywać żadnej z umów dzierżawy do czasu ich wygaśnięcia – zapewnia dr Tomasz Nawrocki, prezes ANR. Ale dzierżawcy widzą to inaczej. – Mam zaciągnięte kredyty bankowe na wiele lat do przodu pod konkretną produkcję. Jak mi wyłączą 30 proc., to jestem bankrutem. Co mam teraz zrobić zabić te krowy, w łeb sobie strzelić? – denerwuje się jeden z dzierżawców.

Ile ziemi pod pługiem

Prace nad zmianą ustawy o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa rząd zaczął jeszcze w 2008 r. – Mniej więcej wtedy dostaliśmy pierwszy rządowy projekt. Ale nie rozpoczynaliśmy nad nim pracy, bo minister rolnictwa zgłaszał nowy projekt i stary wycofywał. I tak chyba z dziesięć razy – mówi Leszek Korzeniowski, przewodniczący sejmowej komisji rolnictwa i rozwoju wsi. Ostatecznie wyklarowało się, że bój pójdzie po linii małorolni kontra wielkoobszarowi.

PSL od dawna rozbudzał w rolnikach poczucie krzywdy, że to ich kosztem wielkie gospodarstwa osiągnęły swój niewątpliwy sukces. A przecież na całym świecie wzrost wydajności odbywa się kosztem koncentracji ziemi – tłumaczy ekonomistka wsi prof. Katarzyna Duczkowska-Małysz. Poseł Stanisław Kalemba, który dwoił się i troił, żeby przepchnąć ustawę przez Sejm, o problemie woli rozmawiać nie w kategoriach światowych trendów, ile patriotycznych potrzeb. – Jeśli chcemy zachować polskość, to musimy mieć kontrolę nad ziemią. Jak mawiał Witos, tyle jest Polski, ile jest ziemi pod pługiem polskiego chłopa. Wiele z tych dużych przedsiębiorstw to obcy kapitał i tylko czekają na 2016 r., po którym również obcokrajowcy będą mogli kupować polską ziemię na równi z polskimi rolnikami. A konfrontacji z takim kapitałem polski rolnik nie wytrzyma – tłumaczy poseł Kalemba.

Choć tekst ustawy gotowy był już w lutym 2010 r., jego wejście pod obrady było ciągle odsuwane, bo pomysł miał tyle samo zwolenników, ilu przeciwników. Posłowie z sejmowej komisji rolnictwa i rozwoju wsi zamówili aż cztery ekspertyzy prawne. Sięgnęli po najbardziej znanych fachowców w sprawach prawa rolnego. Jedną z analiz sporządził prof. Paweł Czechowski, kierownik Zakładu Prawa Rolnego z Uniwersytetu Warszawskiego. Jego 10-stronicowy wywód był miażdżący dla projektu. Uznał on, że część przepisów może się okazać sprzeczna z konstytucją oraz obowiązującym porządkiem prawnym. Nawet przewodniczący komisji rolnictwa nie ukrywa, że jego zdaniem ustawa jest zła. – Dzierżawcy brali ziemię, kiedy nikt jej nie chciał. Sporo ryzykowali. Teraz tym, którzy odnieśli sukces, podcina się skrzydła – mówi poseł Korzeniowski.

Kalemba ma do niego straszny żal, że do ostatniej chwili zabiegał, żeby projekt nie poszedł pod głosowanie. I prawie mu się udało. – Ustawy nie było w porządku głosowań. Ale nagle, w piątek 16 września, późnym wieczorem, została dopisana. Na ściągawce, jak mamy głosować, było zapisane, że na tak. Wszyscy rozumieli, że koalicja ma swoją cenę – mówi poseł PO. Ustawa przeszła większością głosów. O dziwo, poparła ją nawet opozycja. Dzierżawcy o uchwaleniu ustawy dowiedzieli się następnego dnia rano. – Potraktowali nas jak jakichś kułaków. Chcą zabrać ziemię, ot tak, jednym głosowaniem. Niech teraz wytłumaczą moim ludziom, dlaczego ich będę musiał z pracy pozwalniać – denerwuje się Marek Marzec, który od ANR dzierżawi 900 ha.

Boryna w Toyocie

Czesław Janicki przyjechał do Chodowa w 1974 r. Młody, rzutki, otrzaskany już w gospodarstwach wielkopowierzchniowych. Miał jeszcze jeden mocny atut – nie pił. Ani denaturatu, jak część załogi, ani wódki, jak część kadry zarządzającej. Gospodarstwo było historycznie mocne, bo dobrze prowadził je prawowity właściciel Stanisław Jasiukowicz, który zginął z rąk NKWD. Janicki szedł z duchem czasu i ciągle coś ulepszał. Pod koniec lat 70. odpowiedział na zapotrzebowanie i z uprawy warzyw wskoczył na wyższy poziom: hodowli zwierzęcej. A jednocześnie przodował w eksperymentalnej hodowli i produkcji buraka cukrowego. Cukier z buraków był na eksport, a liście na paszę dla krów. I interes się kręcił.

Tyle że w nowych czasach nauka uznała, że krowy karmione kiszonką z liści buraka cukrowego dają śmierdzące mleko, którego nie chcą pić dzieci. A życie pokazało, że nie da się utrzymać PGR. Janicki zaakceptował tezy nauki, ale postanowił zmierzyć się z życiem. W 1994 r. na bazie majątku w Chodowie założył z pracownikami spółkę Bovinas i wydzierżawił grunt od Skarbu Państwa. Szybko się okazało, że z ziemi da się żyć, i to nawet całkiem nieźle. Trzeba tylko mieć odpowiedni areał.

Po wejściu w życie unijnych dopłat ziemia stała się maszynką do robienia pieniędzy. – W 2009 r. za dzierżawę hektara gruntów rolnych trzeba było zapłacić Agencji średnio 150 zł za hektar. A sama dopłata z UE do tego hektara wynosiła około 800 zł – mówi dr Tomasz Nawrocki, prezes ANR. Spółka Bovinas, która gospodarowała na chodowskim majątku, szła jak burza. 850 krów dawało 7 mln litrów mleka rocznie. Do tego sadzili kukurydzę, zboże, cebulę, buraki cukrowe, rzepak. Wszystko sprzedawało się na pniu.

 

W 2005 r. stać ich było na dokupienie ziemi. Najpierw kupili maksymalną, prawnie dopuszczalną do sprzedaży prywatnym podmiotom, 500-hektarową działkę od Agencji Nieruchomości Rolnych. Zapłacili za nią 5,5 mln zł. Dodatkowe 250 ha musieli dokupić od osoby prywatnej. Za połowę mniejszą działkę dali 12 mln zł. Mając 1741 ha w dzierżawie i 750 własnych Biovinas zdominował okolicę.

Janicki, niczym współczesny Boryna, lubi wsiąść do swojej terenowej Toyoty i objechać majątek. Pokazuje palcem na lewo i mówi – to moje. Na prawo – też moje. A tam pod lasem daleko – też moje. A to rozwalające się tutaj – to nie moje, bo u mnie się dba. O ile Janicki w Toyocie jest jeszcze akceptowany przez zwykłych rolników, o tyle tacy, którzy muszą podobny objazd własności odbyć prywatnym śmigłowcem, kłują nie tylko w oczy, ale i w serce. – Polski chłop przetrwał czystki stalinowskie, ale ziemię ojców obronił. A w demokratycznej Polsce nie może nawet hektara dokupić, bo najlepsze grunty są w rękach wąskiej grupy obszarniczej. Tą ustawą choć częściowo zaspokoimy wreszcie wielki głód ziemi, który trawi polską wieś – tłumaczy poseł Kalemba.

Zdaniem Kalemby za ustawą wcale nie kryje się wyborcza kiełbasa ani zwykła chłopska zawiść, tylko głęboka myśl społeczna. – Liczba gospodarstw ciągle spada, bo na małym areale nie opłaca się gospodarować. A gdzie pójdą pracować ci, którzy będą musieli opuścić wieś? Kto wypłaci im zasiłki? Kto wybuduje dla nich tanie mieszkania? Dla państwa utrzymanie ludzi na wsi to najtańszy sposób walki z bezrobociem – pyta i odpowiada poseł PSL.

Prof. Katarzynie Duczkowskiej-Małysz od takiego sposobu myślenia aż skóra cierpnie. – To są jakieś aberracje. XIX-wieczne myślenie. Niech chłop siedzi na miedzy i własnego płota pilnuje. Przecież ta ziemia musi nas wykarmić i to po najniższych możliwych cenach, bo mamy kryzys. A tanio i dużo produkują tylko duże gospodarstwa – tłumaczy. Z danych, które przytacza, wynika, że prawie milion spośród 1,4 mln polskich gospodarstw bierze dopłaty, ale niczego nie produkuje. – Ubezpieczają się w KRUS, blokują ziemię i produkcję. Nie płacą podatków. Taki stan chce konserwować PSL – dodaje Duczkowska-Małysz.

Tylko dla średniaków

Autorzy ustawy nie mówią również wprost, że liczba beneficjentów nowych rozwiązań będzie bardzo ograniczona. – Taki, co ma 5 czy nawet 10 ha, nie kupi sobie nagle 50, bo przez całe życie by na to nie zarobił. Tam, gdzie jest największy głód ziemi, są też najwyższe ceny. Na tej ustawie skorzysta wąska grupa średniaków – tłumaczy poseł Leszek Korzeniowski.

Średniak ma z reguły ok. 20–30 ha. Czyli do efektywnego gospodarowania brakuje mu 10 albo 20 ha. Teoria ekonomiki rolnictwa mówi, że przy produkcji rolnej trzeba mieć 50, a przy zwierzęcej 40.

W Wielkopolsce za 10 ha od ANR trzeba zapłacić ok. 300 tys. zł. Ale można będzie liczyć na preferencyjny kredyt na 2 proc. i spłatę do 15 lat. Podobny kawałek ziemi kupowany poza Agencją mógłby kosztować nawet 500 tys. zł. Paweł dwa lata temu przejął 38-hektarowe gospodarstwo po rodzicach. Do szczęścia i odpowiedniej wydajności brakuje mu 12 ha. Ma nawet środki, ale nie ma możliwości. Cała ziemia w jego sąsiedztwie jest w dzierżawie. Jak tylko ustawa wejdzie w życie, zamierza ubiegać się o ziemię wyłączoną dotychczasowemu dzierżawcy. Człowieka zna osobiście i wie, że łatwo tego nie przyjmie. Dlatego nie chce, żeby go cytować ani podawać jego prawdziwego imienia.

Wygląda na to, że pomysłodawcom ustawy uda się nie tylko na nowo podzielić ziemię, ale i polską wieś.

Gdy ustawa wejdzie w życie

W ciągu 6 miesięcy ANR złoży dzierżawcy propozycję wyłączenia 30 proc. wskazanych przez siebie gruntów. Dzierżawca ma 3 miesiące na decyzję, czy zgadza się na wyłączenie.

Jeśli się nie zgadza:

• dzierżawi grunty do końca trwania umowy;

• ANR nie przedłuży mu umowy (bo zgodnie z ustawą takiemu dzierżawcy przedłużyć nie może);

• dzierżawca właściwie traci prawo nabycia tego gruntu;

• ANR może sprzedać tę nieruchomość w każdym momencie, ale z trwającą umową dzierżawy; umowa dzierżawy dalej obowiązuje do czasu jej wygaśnięcia.

Jeśli się zgadza:

• w ciągu miesiąca ANR podpisuje z dzierżawcą aneks do umowy, w którym jest informacja, które konkretnie grunty zostaną wyłączone oraz wskazany termin wyłączenia (następuje to w ciągu roku od daty podpisania aneksu);

• dzierżawca dodatkowo może złożyć oświadczenie, kiedy chce wykupić pozostałą część gruntów;

• dzierżawca maksymalnie może kupić 500 ha.

Polityka 42.2011 (2829) z dnia 12.10.2011; Kraj; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Wyorani"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną