Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

PUP: Pracy Udawane Poszukiwanie

Polacy udają, że szukają pracy

„Ja nie mogę ani kontrolować, ani karać. Muszę z kamienną twarzą zarejestrować każdego bezrobotnego.” „Ja nie mogę ani kontrolować, ani karać. Muszę z kamienną twarzą zarejestrować każdego bezrobotnego.” Miłosz Poloch / Materiały prywatne
O tym, że bezrobotni nie są bezrobotni, a urzędy pracy nie służą poszukiwaniu pracy - mówi Kordian Kolbiarz, dyrektor powiatowego Urzędu Pracy w Nysie.
„W 2010 r. urzędy pracy wydały rekordową kwotę prawie 8 mld zł na aktywizację zawodową.”Łukasz Giza/Agencja Gazeta „W 2010 r. urzędy pracy wydały rekordową kwotę prawie 8 mld zł na aktywizację zawodową.”

Juliusz Ćwieluch: – Co by się stało, gdyby jutro zastrajkowały wszystkie urzędy pracy w Polsce?
Kordian Kolbiarz: – Nic by się nie stało. Nasz wpływ na rynek pracy jest żaden. Z mojej bowiem perspektywy na linii bezrobotny–urząd pracy–rynek pracy z biegiem lat wykształcił się świetnie funkcjonujący system. System udawania. Bezrobotni udają, że są bezrobotni. Pracodawcy udają, że wszystko u nich jest w porządku (oczywiście wielu jest takich, u których rzeczywiście wszystko jest w porządku). Natomiast generalnie wygląda to tak, że ten system degeneruje poszukujących pracy, dających pracę, nawet pośredniczących, czyli urzędników.

Kala pan własne gniazdo.
Słyszałem już ten argument, ale nie robi na mnie wrażenia. Dokonana przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej analiza wykazała, że urzędy skupiają się na osobach, którym łatwo jest pomóc. Ludziach, którzy wiedzą, jakie zawody mają wzięcie, i chcą przejść odpowiednie szkolenie. Albo rejestrują się tylko po to, żeby uzyskać środki na otwarcie własnej firmy. Od takich dotacji powinny być banki. My mamy wyciągać z bezrobocia.

Kto to jest bezrobotny?
Zgodnie z przyjętą przez państwo definicją, jest to osoba, która szuka zatrudnienia. W rzeczywistości trzy czwarte osób, które się u nas rejestrują, pracy nie szuka. Rejestrują się, żeby mieć darmowe ubezpieczenie zdrowotne lub też dostać przepustkę do socjalnych benefitów.

Czyli ci ludzie przychodzą i nie mówią: dajcie nam pracę.
Często jest wręcz przeciwnie. I manifestacyjnie dają nam o tym znać. Przykład z ostatnich dni. Każdej rejestrującej się osobie wypisujemy specjalną kartę. Jest tam rubryka, w której należy wpisać minimum finansowe, za które dana osoba zgodzi się podjąć pracę. W naszym urzędzie zarejestrował się człowiek, który wpisał do karty 3 tys. zł na rękę. Zarabiająca trzykrotnie mniej rejestrująca go urzędniczka zapytała, dlaczego akurat tyle, skoro od lat nie pracuje ani on, ani jego żona, a tak wysokie wymagania nie pozwolą mu szybko zmienić tego stanu. Pan wyjaśnił, że za mniej nie opłaca mu się pracować, boby na tym stracił. Ma trójkę dzieci, na które dostaje zasiłek pielęgnacyjny i rodzinne. Jako bezrobotnemu za przedszkole płaci mu gmina. Mieszkanie ma komunalne, z dofinansowaniem, więc swoje małe prywatne może wynająć. Opał też dostaje od gminy. Skoro będąc bezrobotnym dostaje 2,9 tys. zł z tytułu różnych zapomóg, to rzeczywiście nie opłaca mu się pracować za mniej.

Ten pan logicznie kombinuje.
Może i logicznie. Ale denerwuje mnie, że kombinuje. Po 16 latach pracy w urzędzie widzę, że są to zachowania przekazywane z pokolenia na pokolenie. Dzieci trwale bezrobotnych rodziców same wchodzą w tę koleinę. Całe rodziny nie mają pracy od lat. Ale żyją i mają się w miarę nieźle. Skoro tak można, to oznacza, że system nie zachęca do podejmowania pracy, wręcz zniechęca. Ci ludzie, jeśli pójdą do pracy, to tylko na czarno.

Ale przecież można kontrolować, karać.
Ja nie mogę ani kontrolować, ani karać. Muszę z kamienną twarzą zarejestrować każdego bezrobotnego, choćbym nawet wiedział, że pracuje na czarno. Od kontroli jest inspekcja pracy. Ale – widać – państwu za bardzo na uszczelnianiu systemu nie zależy, skoro na całą Opolszczyznę jest trzech czy czterech inspektorów pracy. Nysę odwiedzają średnio raz na kwartał. Najczęściej wezwani przez samych pracowników, którym nie wypłacono pensji albo stała się im inna krzywda. A jak już spróbują kogoś złapać, to okazuje się, że człowiek pięć minut temu zaczął pracę, a umowa właśnie się drukuje.

W 2010 r. mieliście mnóstwo pieniędzy, żeby walczyć z bezrobociem. A ono zamiast spadać, rosło.
W 2010 r. urzędy pracy wydały rekordową kwotę prawie 8 mld zł na aktywizację zawodową. Mówiąc delikatnie, rekordu w wyciąganiu ludzi z trwałego bezrobocia nie osiągnęliśmy. Jeżeli chodzi o trwonienie pieniędzy, jesteśmy w tym mistrzami świata. Goniliśmy bezrobotnych po trzy, cztery razy w ciągu roku na różnego rodzaju akcje, szkolenia, które nie przełożyły się na efekty. Oczywiście, w statystyce to wszystko pięknie wygląda. Ale problem jak był, tak jest.

Kto stwarza największy problem?
Ludzie, którzy od lat nie mają pracy. Tu trzeba się mocno natrudzić, żeby taką osobę przywrócić na rynek pracy, potrzebne są duże pieniądze. Tymczasem niedawno zmieniono w Polsce przepisy i pieniądze na walkę z bezrobociem skierowano do firm: przedsiębiorca, który tworzył etaty, mógł otrzymać na jedno nowe miejsce pracy taką samą kwotę, jaka przysługiwała zakładającemu własną firmę, czyli ok. 20 tys. zł. Niektórym opłacało się zwolnić swoich dotychczasowych pracowników i na ich miejsce przyjąć tych z dofinansowaniem z urzędu pracy. W statystyce wyglądało to świetnie. Tyle i tyle osób znalazło zatrudnienie. A o tym, że tyle samo je straciło, już się nie mówi.

Może wreszcie uruchomimy mechanizmy, które dają szansę realnie obniżać bezrobocie: programy specjalne, szkolenia, pośrednictwo pracy, poradnictwo zawodowe, zwrot kosztów dojazdu do pracy czy przygotowanie zawodowe dorosłych.

Przecież sam pan mówi, że wysyłacie ludzi na szkolenia, aż się kurzy. Słyszałem o powiecie, który przeszkolił kilkadziesiąt kobiet do pracy w kantorach. Tyle że w tym powiecie jest pięć kantorów. Pewna trwale bezrobotna została wysłana na kurs pewności siebie. Pani psycholog kazała jej chodzić po sznurku z zamkniętymi oczyma. Chyba nie o to powinno chodzić w takich szkoleniach?
Nie. Sam dostaję propozycje kursów decoupage’u, czyli zdobienia rozmaitych pojemniczków, doniczek. Firma szkoląca za jednego kursanta liczyła sobie 4 tys. zł. Kompletny absurd. Ale w skali kraju mamy dziesiątki tysięcy specjalistek od decoupage’u. Najczęściej nadal bezrobotnych, ale za to mających wiele ładnie przyozdobionych doniczek i pudełeczek w domu.

Tośmy sobie ponarzekali. A jakieś konstruktywne rady, jak to zmienić?
Zacznijmy od tego, że bezrobotny bezrobotnemu nierówny. Trzeba naszych klientów przestać traktować jako anonimową masę. To jest bezrobotny, który przychodzi tutaj po zasiłek; on nie szuka pracy, udaje. Ten bezrobotny nie ma żadnych kwalifikacji, a wiek wyklucza go z rynku; szuka jej, ale w dużym stopniu skazany jest na trwałe bezrobocie. To jest bezrobotny od 15 lat i przyzwyczaił się już do funkcjonowania poza systemem, choć potrafi na nim żerować, od czasu do czasu wspomagając się udziałem w szarej strefie. I szukajmy rozwiązań dla konkretnych ludzi.

Można tak to robić?
My tak będziemy robić już w tym roku. Każdy bezrobotny w momencie rejestracji będzie poddany rozmowie segmentacyjnej z doradcą zawodowym lub z pośrednikiem pracy. Taka rozmowa nie będzie trwała pięć minut. Chcemy w ten sposób oddzielić tych, którzy chcą pracy, od tych, którzy chcą papierka.

A czy ci ostatni powinni w ogóle być rejestrowani w PUP?
Moim zdaniem nie. Czesława Ostrowska, wiceminister pracy i polityki społecznej, też wspomniała, że chciałaby takiego systemu, w którym osoby chcące tylko i wyłącznie ubezpieczenia zdrowotnego nie będą musiały się rejestrować. Obecnie na jednego pośrednika pracy przypada ok. 600 bezrobotnych. Taka liczba uniemożliwia pracę indywidualną. Spotykając się raz na trzy miesiące czy raz na pół roku, urzędnik nie jest w stanie o tej osobie pamiętać ani przygotować dla niej indywidualnego planu.

Chcemy zejść do poziomu 250 bezrobotnych na jednego pracującego u nas doradcę zawodowego. I nie trzeba zatrudniać dodatkowych urzędników, tylko tych, którzy teraz zajmują się głównie papierkami, przeszkolić do pracy z ludźmi, a wynagrodzenie uzależnić od efektów. Im bardziej beznadziejny przypadek przywrócisz na rynek pracy, tym większe pieniądze dostaniesz. To novum, niestety, już całkiem mocno zostało oprotestowane.

Urzędnicy nie chcą więcej zarabiać?
Chcą, ale jednocześnie boją się, że sami będą musieli konkurować o pracę. Że nie wszyscy się sprawdzą, więc będą zwolnienia. Dobrze byłoby, żeby urzędnicy sami zrozumieli, że nie ma innej drogi. Bo za chwilę samorządowcy, przyciśnięci do muru przez rosnące bezrobocie, czytaj: niezadowolonych wyborców, po prostu zrezygnują z naszych usług. Sięgną po prywatne agencje pośrednictwa pracy, które w pewnych obszarach radzą sobie znacznie lepiej od nas. Są tańsze, bardziej efektywne, elastyczne i nastawione na efekt. Już teraz starostowie mają możliwość – to wynika z ustawy – zlecenia im części usług.

Nie słyszałem, żeby któryś z tego skorzystał.
Nie da się wiecznie utrzymywać armii ponad 20 tys. urzędników, którzy są drodzy w utrzymaniu i mało efektywni w działaniu. W czasie kryzysu starostowie też muszą walczyć o każdą złotówkę. Skoro mogą kosztem kilku urzędniczych etatów wybudować kawałek drogi, to w wielu przypadkach ręka im nie zadrży.

Ten pomysł z prywatnymi agencjami brzmi atrakcyjnie. Ale wyobraźmy sobie, że do agencji przychodzi 57-letnia kobieta po zawodówce, z 10-letnim stażem bezrobotnej. Już widzę ich przerażone miny.
O tym dowiemy się dopiero po zakończeniu eksperymentu w Gdańsku. Drogą losową podzielono bezrobotnych na dwie grupy. Z jedną grupą pracują pracownicy urzędu pracy, a z drugą pracownicy prywatnych agencji.

Przyjmijmy, że prywatni sobie lepiej poradzą. Jaki ma pan pomysł jak ich pokonać?
Nie mam zamiaru wyważać otwartych drzwi. Na świecie są już systemy, które się sprawdzają. W Wielkiej Brytanii podpatrzyliśmy, że czasem dobrze byłoby wysłać na rozmowę z pracodawcą potencjalnego pracownika w asyście urzędnika, żeby pomóc w dialogu pomiędzy stronami. Nie każdy umie się zareklamować, zrozumieć oczekiwania. Takie psychiczne wsparcie na starcie pomaga ludziom.

Nawet jak będziecie trzymać bezrobotnego za rękę i ręczyć słowem, że to fajny facet, to bez poszukiwanego zawodu nie ma szans. A jakby miał dobry zawód, to nie musiałby szukać pracy i kółko się zamyka.
Jeśli nie ma dobrego zawodu, to trzeba go przeszkolić. Jak już mówiłem, te zewnętrzne kursy się nie sprawdziły, więc zorganizowaliśmy własne. Pomysł był szatański w swej prostocie. Ludzie pracują znacznie lepiej, jeśli czują, że ich praca ma sens. Burmistrz pobliskiego Paczkowa potrzebował mieszkań dla samotnych matek. Zaproponowaliśmy, że jeśli da nam plac i materiały, to my mu te mieszkania wybudujemy. A przy okazji bezrobotni nauczą się zawodów od murarki po ciesielkę. Wybudowaliśmy 12 mieszkań w cenie 700 zł za metr. A że burmistrz jest rzutkim człowiekiem, to jeszcze obniżył te koszty, zdobywając refundację z UE. Budowę nadzorowali świetni inżynierowie. Przeszkoliliśmy 170 osób. 150 znalazło pracę. Kiedy o naszych kursach zrobiło się głośno, to mieliśmy taką sytuację, że firmy przyjeżdżały busami pod naszą budowę. W przerwie śniadaniowej podchodzili: ty, ty i ty – proponujemy pracę za 3 tys. zł na rękę, ale od zaraz, bo potrzebujemy fachowców.

Czyli można.
Można wiele. I na dodatek to jest wszystko zapisane w ustawie o promocji zatrudnienia, moim zdaniem – świetnej. Idziemy za ciosem. Na jesieni chcemy zacząć budowę nowego domu. Zasady będą tylko trochę inne: w tym szkoleniu wezmą udział osoby, które są bezrobotne, korzystają z opieki społecznej i jednocześnie są na liście oczekujących na własne mieszkanie. Sami sobie wybudują 36 mieszkań.

No to co, zamykamy PUP?
Nie. Zmieniamy na Centra Aktywizacji Zawodowej. Indywidualne podejście. Porządne kursy, dostosowane do potrzeb rynku i predyspozycji poszukującego pracy. Rzeczywista praca z firmami. Elastyczność. Skoro w Nysie nie ma pracy dla kasjerek, to można zawieźć je do pracy do Wrocławia. To 50 minut jazdy w jedną stronę. W Warszawie niejedna osoba tyle czasu poświęca na dotarcie do pracy. Dlaczego bezrobotny ma biegać do nas, skoro możemy zaoszczędzić mu czasu. Tworzymy właśnie call center. Nasi pracownicy będą dzwonić do bezrobotnych, informując ich o tym, co możemy dla nich zrobić, jakie mamy propozycje. Nie każdy w murach urzędu czuje się dobrze.

Czy zdaje sobie pan sprawę, że publikując tę rozmowę popełnia pan kadrowe samobójstwo?
Gdybym nie wiedział, że w ministerstwie też widzą słabość tego systemu i tam naprawdę są ludzie, którzy chcą to zmienić, to może po prostu robiłbym swoje i się nie wychylał. Ale ja wierzę, że to może zacząć działać. Po prostu trzeba przestać się wzajemnie oszukiwać. Zakasać rękawy i pracować.

Polityka 24.2011 (2811) z dnia 05.06.2011; Kraj; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "PUP: Pracy Udawane Poszukiwanie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną