Przyczyny kariery tego pojęcia należy chyba szukać w fakcie, że dwie główne partie w kraju definiują się jako prawicowe, więc potrzebny jest dodatkowy, ideologiczny wyróżnik. Tak jak amerykański neokonserwatyzm był po części odpowiedzią na upodobnianie się do siebie głównych nurtów republikanów i demokratów. Jest to też, jak się wydaje, wynik szukania adekwatnej, a przeciwstawnej idei dla „salonu” liberalnej demokracji, który umyka tradycyjnej kwalifikacji lewica–prawica.
Okazało się, że o ile dziennikarze pewnych gazet oburzali się, kiedy nazywano ich prawicowymi publicystami, o tyle na określenie „konserwatywny” całkowicie się zgadzają, a nawet sami siebie tak określają, bo to się dobrze nosi, jak rodowy pierścień. Komentując sprawę wizyty w Polsce kontrowersyjnego w swych homofobicznych poglądach psychologa Paula Camerona, Robert Tekieli na łamach „Gazety Polskiej” napisał: „Twarda walka z gejowską, kondomiarską, postępową czy okultystyczną kontr-kulturą to oczywistość dla każdego świadomego Europejczyka. Uczestnika i spadkobiercy cywilizacji zachodniej”. W innym miejscu żali się w sarkastycznym tonie na to, że Amerykanin miał w Polsce kłopoty z wykładami: „Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji. Konserwatyści w konserwy!”.
Kult swojskości
Na Zachodzie koniunktura konserwatywna lat 90. wyraźnie mija. W Polsce trzyma się jednak dobrze, zwłaszcza w wersji politycznej komercji, gdy występuje w propagandzie jako jedyny czysty i nieskompromitowany emblemat. Dobrze to pojął Jarosław Kaczyński, który politycznie konserwatyzm zawłaszczył, niespecjalnie zresztą zajmując się jego bogatym dorobkiem intelektualnym i historycznym. Ten konserwatyzm odwołuje się do ludowej zachowawczości, jest populistyczny i antyelitarny.