Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Fragmenty książek

Fragment książki „Dysforia”

materiały prasowe
Bo może ten debil nie wierzy też w pralki?, pytają. Niee, nie, aż tak beznadziejny nie jest.

Wszystko już wiadomo, jest postanowione, że pójdą razem do psychologa od związków, bo ona tego bardzo potrzebuje i wyraża potrzebę imperatywnie, natomiast on wcale nie wierzy w psychologów, jest cyniczny i nieprzychylny, ale chciałby, żeby ona poczuła się ważna i przestała ciągle narzekać. On w nich nie wierzy, mówi ona przyjaciółkom przy gruzińskiej wodzie mineralnej, bo kawę, herbatę i soki odrzuciła już dawno z powodu ich nadmiernej kwasowości; on mówi, że to jest nienaukowe. One prawie zawsze podejrzewały, że jest nienormalny – czekały na niezbity dowód; teraz wreszcie go mają – tuman nie wierzy w psychologów i trenerów osobowości, podczas gdy wszyscy wierzą, cały świat. Ona przy nim – ta zawsze taka najpiękniejsza i najpewniejsza siebie, najenergiczniejsza z ich trójcy świetnej na studiach – teraz przy nim poszarzała, zapuszcza powieki i brwi, a paznokcie, jak twierdzi, marszczą jej się od proszku do prania.

Bo może ten debil nie wierzy też w pralki?, pytają. Niee, nie, aż tak beznadziejny nie jest – ona pierze dziecku ręcznie dlatego, mówi, że żadna pralka nie wypierze tak delikatnie, to jest w końcu bardzo małe dziecko i musi mieć nieskazitelnie. Pokazuje im najnowsze zdjęcia dziecka w komórce, faktycznie dość udane dziecko, przez chwilę jest koleżeńska admiracja przy stoliku, wiele wysokich tonów, szczypta awersji, bo one wciąż nie mają dzieci, zegary im tykają nocami, gdy niechcący wzbudzi się gdzieś alarm samochodowy i nie da się już spać, w rozespane poranki przeszkadzają im ptaki – dlatego ta awersja, ale i prawdziwe westchnienia też. Ponieważ być może, tylko może, to znaczy przypuśćmy na chwilkę, że dobrze jej tak, że trafiła na takiego głąba jak ten jej kretyn, taka zawsze była najmądrzejsza z nich wszystkich i pełno jej było wszędzie na studiach, jakby miała jakiś motorek w dupie, panie profesorze i doktorze, to i tamto, łopot tych jej długich rzęs, to może ja referacik z własnej woli na interesujący literacko temacik?, czy może mi się pan wpisać na swojej najnowszej książeczce?, słuchajcie, są imieniny dziekana, zbieram po dwadzieścia na wodę po goleniu Davidoff, na whisky – więc niech ona się teraz szarpie z tym swoim imbecylem, być może zasłużyła sobie na niego, i z tym swoim okropnym dzieciakiem, który, prawdę mówiąc, ma prosięcą pustkę w twarzy i jakoś za długo nie rosną mu włosy, żeby mogło być rozwojowo wszystko w porządku.

One kiedyś były skłonne przypuszczać, że on jest znośny – na samym starcie, gdy był barwnie opierzony, bo o nią zabiegał, ubrany w wyszukany nieład, i oboje dość dużo pili, więc oczywiście dużo zapraszali; miło się chodziło gromadą po mieście od kawiarni do winiarni, piwiarni, wódkarni, do nowo otwartego szynku peerelowskiego, gdzie chodzili wtedy wszyscy liczący się w mieście, a wszystko było po pięć złotych, nieważne co – byle poniewierało, do wódki dawali śledzia z cebulą o nazwie w menu katolik za pięć bądź kurzęcą galaretkę o nazwie meduza, ona jeszcze wtedy jadła zwierzęta, nawet jadała tatara o poranku, z cebulką i jajkiem za pięć złotych, i miała te swoje cholernie pięknie zarysowane usta, pełne po matce, i te piękne swoje zęby, zadbane przez rodzciów od dziecka, w tłustym połysku od jajka, a te nogi podnosiła wysoko, kiedy siedziała, żeby było widać jej kostki, jak rzeźbione w alabastrze – naprawdę można było ją znielubić.

Ale spójrzcie teraz: ona płacze w najmniej spodziewanych momentach dnia. Dzwoni do mamy się pożalić na rzeczywistość. Miała mieć lekko, ma ciężko – biedactwo, wreszcie!; koleżanki podają chusteczkę do łez, obejmują, opierają o nią swoje czoła, wyciągają ją z kawiarni na świeże powietrze skwerku, niech ochłonie i na powrót nauczy się chodzić i myśleć samodzielnie, choć, prawdę mówiąc, powinno się ją właściwie pozostawić samą jako memento przy stoliku, nad mineralką, niech każda młoda suka sobie patrzy i widzi, co się stanie z kimś, kto miał zbyt udaną, jak na ten kraj, młodość, komu się wydawało, że uroda i inteligencja to są światłowody szerokopasmowe, to jest cwał przez

Avonlea w klonowy cień, komu się ubzdurało, że świat jest sprzymierzeńcem człowieka.

To znaczy: tyle się jej przecież przetłumaczało, że ten jej mongoł ją zniszczy, i żeby go odkopnęła zawczasu, ale czy ona w ogóle słuchała? A pamiętasz, jak cię ostrzegałyśmy, czy nie?, pytają one, wszystko było widoczne jak na dłoni i można się było spodziewać, myśmy to widziały, że to jest pojeb, tyle ci się mówiło, to po co byłaś taka głucha? To teraz masz, mówią. No, ale nie ma się czym martwić, mówią także i sadzają ją na ławce w parku; przy okazji odnotowując wzrokiem, że ona nie ma zrobionego pedikiuru i chyba jej się zepsuł depilator, a ten zapaszek to czyżby? Nieee; o cholera, a jeśli jednak? To jest zapaszek amoniakowy. Masz nas, mówią, kochamy ciebie, jesteśmy; i przytulają ją, ponieważ to nigdy nie było jej miasto, ona jest przyjezdna tutaj, choć też z miasta, ale z powiatu; czoła przytulają do jej mokrej twarzy; noo, a w tych okolicznościach, na ławce, w tym parku ratowniczym, ona, pozbawiona choćby zwykłego fa w kulce za piętnaście osiemdziesiąt – to już totalnie przestało być jej miasto, ona się tu jakby zgubiła.

Właściwie, prawdę mówiąc, można by ją teraz za wszystko ukarać, za tę jej ówczesną, bydlęcą, wynikającą z portfela radochę, za ten jej szczenięcy optymizm do ludzi – to przecież Polska, tu się tak nie robi, tutaj się nie da; ukarać ją za to, że chyba nigdy nie dostała od ojca porządnego lania pasem po dupie, jej kosmogonia rodem z Cosmo nawet nie przewidywała takiej możliwości jak lanie pasem po dupie i plecach, a wiadomo nie od dziś, że takie rzeczy ustawiają ludziom wachlarz wartości w życiu, chociaż głośno nie wypada o tym mówić; więc to jest bardzo kuszące ją ukarać. Ale generalnie znacznie bardziej pociąga, by jej jednak pomóc, wspaniałomyślność – to ją zdecydowanie bardziej zaboli, bo przecież ona nie jest głupia, zrozumie aluzję. Ale-ale, przecież one nie pójdą do sklepu z nią, nie kupią jej dezodorantu za własne pieniądze; taka kiedyś zawsze była delikatna i wymuskana i ciągle by tylko siedziała w Sephorze z kartą kredytową, kupując, co chciała, w stumililitrowych butelkach, podczas gdy one ukradkiem, rankiem, prosto z tramwaju, perfumowały się testerami, byle przed zajęciami, żeby pachnieć na zajęciach czymniebądź ładnym, niee – ona tylko wieczorami, dla przyjemności, na stumililitrówkach po trzysta czterdzieści złotych, na pilingach do pięt, hydrooddychaczach za tryliony srebrników. No, nie ma się czym martwić, pocieszają ją przyjaciółki na ławce w parku, przecież jeszcze będzie ten psycholog.

Wszystko tam opowiesz, wygarniesz na głos, żeby ten twój mutant popromienny usłyszał, że masz go dość, słyszysz?; to znaczy masz powiedzieć, że czujesz się opresyjnie i masz pełnoobjawową depresję i bejbiblusa; a o dziecko żebyś się nie martwiła – rozstanie z tym wariatem zrobi dziecku tylko dobrze, no bo ty chyba nie myślisz, że dziecko nie patrzy i nie widzi, co się dzieje, co?, ono czuje doskonale przez skórę; to znaczy zresztą może uda się wam dogadać i wszystko będzie jeszcze dobrze, może gdzieś wyjedziecie razem na zgodę?, mówią one.

No tak, wiadomo, jak będzie: pogodzą się, potem pojadą oczywiście na Kanaryjskie, bo gdzie indziej pojedzie takie bogate bananiarstwo się godzić; i ona znowu będzie jak ta syta suka, indyferentnie pozytywna jak na studiach, chociaż przecież chodzi w życiu o to, żeby walczyć, wydrapywać pazurami, walić w kinol pod kątem bocznym i z dołu, żeby nie uszkodzić ręki o kość, a potem uciekać i patrzeć z daleka, czy dobrze puchnie, czy ciurka farbą; patrzeć, jak się sprzączka pasa odbija na dupie, trzaskać drzwiami, iść w kursokonferencję na miasto – chlać przez kilka dni i płakać, ale jednocześnie dzwonić z Władysławowa albo z gór, z Rabki, i śmiać się, żeby nikt nie pomyślał, że się człowiek załamał, tylko że żyje jak król w kurortach. A ona się weźmie pogodzi z tym jej ćwokiem i będzie przysyłać pocztówki z Kanarów, obowiązkowo z kółkiem zaznaczającym okno ich pokoju w resorcie – będzie to pokój rangi imperial, aż wściekłość wzbierze, a jej futerko będzie lśnić od karmy dla rasowych, renomowanej mokrej karmy na wagę, a one co?, one będą w kafejach nad Wisłą, gdzie bywają wszyscy, którzy coś mogą na mieście, pochylone nad jedną kawą grande latte, i znów z tym nastręczającym się rokrocznie w ciepłe miesiące przeczuciem, że młodzi ludzie są coraz głupsi z pokolenia na pokolenie, że młodzież jest powierzchowna, że tatuaże są nieładne, że nikt już nie wie, z kim tańczyć, a mężczyźni są świnie albo pedały, to znaczy – wiadomo – geje; to znaczy da się z nimi ciekawie porozmawiać o estetyce stroju, dopóki się nie wyczerpią z typowo damskich tematów smoltokowych o nowatorskim podwójnym przeszyciu w trampku, który wygląda jak z hali targowej, a jest la cośtam, potem geje polecą do innego stolika obgadywać je – te afektowane, bezdzietne ciotki, trzydziestoparoletnie wapno, z których jedna ma oczywiście na imię Kasia, bo tak już jest kraj urządzony, że zawsze jest jakaś Kasia w tamtym, byłym, odchodzącym z towarzyskiego rynku pokoleniu.

Będą drwić z nich te nowe imiona – Oskary i Sandry, Andżeliki i Brajany, Jany i Marie! Ona z tym swoim ciećwierzem Kanary, a one co najwyżej Władysławowo. Piwo – same, wino – same, czasem być może – jedynie dla pychologicznej higieny samopoczucia – jakiś outsourcingowany seks z przygodnym tucznikem śpiewającym nocami na deptaku chwałę jebanego klubu piłkarskiego z nieważnego końca kraju. Ona tam owoce morza, one tu flądry, tak to już jest; i znowu pójdą w mięsopust, choć obiecywały sobie, że już nigdy nie utyją, bo jakie mamy owoce morza w Bałtyku?, sinice chyba, wysokobiałkowe. Tucznik oczywiście okaże się nieprzydatny intelektualnie, typ wybitnie fizyczny, jak zwykle, tragarz europalet na dalekiej tirowni, czy coś tam, będzie je słał z kwatery po piwo, bo mecz akurat o wszystko w telewizji, a one, każda z nich, to przecież feministki i mizoandryczki – bardzo mało znane słowo, ponieważ w życiu to jednak głównie mężczyźni nienawidzą kobiet, a nie na odwrót – będą się stawiać, że nigdzie im nie pójdą, więc oni im z liścia w polik, jak zwykle, albo za kark i za drzwi, i drzwi trzasną za ich plecami. A odemkną się na widok piwa, które one jednak pójdą im kupić na święty spokój i będą się modlić, żeby Polska znowu przegrała siedemnaście do jednego, bo to nie jest kraj, który wygrywa, ale jeśli głośno tę myśl wyrażą, tucznik znów zaatakuje, więc już cicho, cicho, do kuchni czytać Wysokie Obcasy, utwierdzać się, że samiec to gatunek ginący z własnej winy, być może z niewielką pomocą samicy.

Udowodniły to badania psychologiczne w USA – facet z klasy średniej amerykańskiej dotkliwie tam odczuwa swoją niepełnowartościowość w kontaktach z kobietami, które coraz lepiej zarabiają i są coraz lepiej wykształcone i coraz pewniejsze siebie. A oni z tymi maczugami, pożal się Boże, z ich ubogim wachlarzem emocjonalnym. Natomiast ona tam, na plażach kanaryjskich o drobniutkim, złotym piasku, z tym jej głupkiem, i jeszcze z tym ich dzieciakiem mongoloidalnym, wodogłownym, który, zawsze gdy się go widzi, ma jakiś perwersyjny ślinotok, co tam ślinotok – pianę toczy, moczy się i rzyga mlekiem w proszku, brudzi matce bluzki. I na co to komu?

*

Marcin Kołodziejczyk, Dysforia. Przypadki mieszczan polskich, Wielka Litera, Warszawa 2015, s.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną