Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Fragmenty książek

Fragment książki „Cyklon”

Wydawnictwo Czarne / mat. pr.
Ciężarówki zatrzymywały się pośrodku nicości, wychodzili z nich ludzie i mierzyli przestrzeń, by budować tunele i schrony.

Przychodzi w odwiecznym cyklu co drugie ludzkie pokolenie. Bambusy raz na pół wieku wydają miliony owoców. Wyrasta na nich półmityczna armia szczurów, która wyrusza na maudam. Starzy pamiętają jeszcze poprzedni. Powtarzają: armie ściśle ze sobą współpracują, nie zostawiają za sobą niczego. Ogarnia ich trwoga, bo czują myśl nieujawnioną słowem. Ostatnio armia zaatakowała w 1960 roku, łupiła przez kilka lat. W 1962 roku generał Ne Win, Jasne Słońce, obalił zamachem stanu młodą demokrację. Junta przejęła władzę na pół wieku i rozpoczęła się era ciemności. Przez cały ten czas kraj co roku nawiedza- ły mniejsze plagi szczurów. Maudam zaczął się już w nowym stuleciu. Wróciły w chwili kolejnego przełomu. W 2005 roku junta przeniosła stolicę z Rangunu na północ, do centrum kraju. Generałowie wybudowali miasto marzeń w środku buszu – tak doradzili im astrologowie – i nadali mu nazwę Naypyidaw, „miasto królów”. Magia liczb, które tutaj dyktują historię. Dlatego przeprowadzkę zaczęli 6 listopada o 6.37, w niedzielę. Urzędnikom zdradzili plan w piątek, ci byli zdziwieni. Ale opuszczając Rangun, krzyczeli wniebogłosy: „Jedziemy, jedziemy!”. W nowej stolicy nie było jeszcze mieszkań ani bieżącej wody. Wyżsi urzędnicy spali na biurkach, niżsi na podłodze. Obywatelom, którzy chcieliby skontaktować się jakoś z władzami pięćdziesięciopięciomilionowego narodu, zostawili numer faksu. Tam było dalej od wybrzeża i szybkich nalotów z powietrza. Amerykanie panoszyli się już w Iraku. Ludzie opowiadali mi, co widzieli: od Rangunu ciągnęły konwoje – grube opony i żółte kłęby pyłu, kamazy i tym podobne. Warkot silników i otępiały wzrok żołnierzy na wojskowych pakach. Wieśniacy podnosili głowy znad zagonów ryżu i zasłaniali oczy przed słońcem. Ciężarówki zatrzymywały się pośrodku nicości, wychodzili z nich ludzie i mierzyli przestrzeń, by budować tunele i schrony. Za fotografowanie „zakazanego miasta” groziło więzienie. Starą stolicę zostawili na rozkurz. Ale to był już tylko ostatni krzyk na chwilę przed końcem – oddawali władzę, słabli, ulegali, okopując się, by nie stracić wszystkiego. W ciągu roku powstało jednak miasto cudów. Pomniki królów i biały parlament, ośmiopasmowe ulice i kopie złotych pagód. Białe słonie na wiekuistą chwałę wodzów i zielone trawniki. W ciężarówkach przyjechały z ranguńskiego zoo krokodyle i niedźwiedzie, lamparty i sępy. Można sobie tylko wyobrazić, co widziały przez kraty, gdy wieźli je przez spaloną ziemię. Potem zamówili jeszcze peruwiańskie pingwiny. Centra handlowe i lśniące kina, podziemne tunele i pościgi wiatru po ulicach. Zapomnieli tylko o jednym: kanalizacji.

W 2007 roku wybuchła szafranowa rewolucja – na ulice wyszły tysiące buddyjskich mnichów w proteście przeciwko rządom generałów. Wojsko reżimowe, legendarne Tatmadaw, stanęło im naprzeciw, padły trupy. Prawie rok później uderzył Nargis, który w jedną noc zabił niemal sto czterdzieści tysięcy ludzi. Szczury ujrzały więc opustoszałe wsie i szerokie drogi, poczuły wolność. Powódź zabrała węże – ich odwiecznych wrogów. Ludzie, płacząc, siali i zbierali kiedy bądź, zboże dojrzewało przez okrągły rok. Więc mnożyły się bez końca.

Na wschód, na wschód – ciągnęły wtedy ku nowej stolicy aż z Indii, z Mizoramu. Autostradą, którą generałowie wybudowali dla swojego miasta królów. Jest biała jak słońce. Donosił Reuters, było wielu świadków – czarne trupy świeciły w blasku reflektorów. Żaden szofer nie odważył się zatrzymać. Tylko meldowali: skrzepy krwi i zabójczy smród, czarne kłęby, białe brzuchy, tłuste i wielkie. Czterdziesta piąta mila autostrady od Rangunu – z lasu wyłoniły się dwadzieścia trzy roje szczurów, wtargnęły na jezdnię, biegły w stronę wioski. W końcu dotarły do Naypyidaw. Gdy łupiły biuro Ministerstwa Zdrowia, rząd wszczął alarm. Płacili ludziom od ogona. Miejscowi przywozili je całymi workami. Rządowi z długopisami w kieszeni na piersi, z przepitymi gardłami przyjeżdżali na miejsce. Stosy czarnych ogonów leżały pośrodku placu. Ludzie stali wokół, oczekiwali pieniędzy. Mieli płacić, ale nie płacili. Przepijali wszystko od razu albo chowali do kieszeni. Ale one wkrótce opuściły Naypyidaw. Przecież dobrze wiemy – uciekają z tonącego okrętu. Wieśniacy, którzy potrafią jeszcze zrozumieć reakcje zwierząt, wieszczyli: uciekają przed trzęsieniem ziemi. Powtarzali stare birmańskie proroctwo: „Naypyidawayo pone”, „W Naypyidaw pełno kości”. Któraś armia odbiła na południe, na Rangun.

Czerwiec 2009 roku – plaga w całym mieście. Tragiczny głód po ich przemarszu w stanie Czin. Do września ludzie złapali około dwu i pół miliona sztuk. Tymczasem przyszły wolność i d emokracja. One szły na kolebkę birmańskiej cywilizacji: Pyu i Pegu.

*

Andrzej Muszyński, Cyklon, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015, s. 256.
Premiera: 17 czerwca 2015

Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną