Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Jak się spisywaliśmy w PRL

Mieszkanka wsi Rybnik w powiecie sochaczewskim Helena Modzelewska wita rachmistrza spisowego , sołtysa wsi Adama Siejkę. Mieszkanka wsi Rybnik w powiecie sochaczewskim Helena Modzelewska wita rachmistrza spisowego , sołtysa wsi Adama Siejkę. Edmund Uchymiak / PAP
Nasz pierwszy powojenny spis ludności, nazwany sumarycznym, miał być zbiorczą fotografią Polaków wykonaną 14 lutego 1946 r. W praktyce to zbiorowe zdjęcie okazało się technicznie kiepskie, nieostre.

Artykuł ukazał się w Polityce nr 24/2001

Zapewne nie z winy statystyków (przedwojennego zresztą chowu), którzy robili co mogli, by wykonać wcześniejsze zaledwie o miesiąc rozporządzenie Rady Ministrów w sprawie przeprowadzenia spisu. Zarządzono go 9 miesięcy po ustaniu wojny: łatwiej było począć i urodzić dziecko, niż odtworzyć w tym czasie plany miast, nazwy ulic i numery domów, pod które należało wysłać rachmistrzów zwanych wtedy komisarzami. W dodatku przetaczała się rzeka migracji ze wschodu na zachód, z południa na północ. Do kraju, który teraz nazywał się Polska Ludowa, nie powrócili żołnierze walczący na frontach zachodnich ani wywiezieni na Wschód, a repatriacja ze Związku Radzieckiego wciąż trwała. – Mój ojciec Stanisław, oficer AK, ukrywał się do 1956 r. i nie został ujęty w spisie ani w tym, ani w następnym. Wraz z nim ukrywało się pięciu innych żołnierzy AK – opowiada Witold Lichoń z Krosna.

Spis obejmował trzy grupy osób: dzieci i młodocianych poniżej 18 lat, ludność pracującą w wieku od 18 do 59 lat oraz 60-latków i starszych. – Obawialiśmy się, że będzie podstawą do nowych wcieleń do wojska, zwłaszcza że wciąż mówiono o trzeciej wojnie. Dlatego ja i wielu rówieśników kryliśmy się przed komisarzami, a rodziny informowały, że wyjechaliśmy na ziemie zachodnie – wspomina Jan Ziobro. Tak więc spis, który miał obejmować wszystkich cywili obecnych 14 lutego na terenie Rzeczypospolitej, nie objął tysięcy konspirujących i ukrywających się przed nową władzą. Wśród 57 tys. komisarzy byli działacze polityczni, a to budziło grozę.

W Bieszczadach tamta zima była wyjątkowo sroga. – Nie mieliśmy czym dojechać w teren. Było niebezpiecznie, bo tam trwała wciąż wojna – wspomina jeden z komisarzy.

Reklama