Studenckie protesty stały się w Teheranie tradycją niczym gdzie indziej juwenalia. Ale to ciągle za mało, żeby zmienić system władzy ajatollahów. Jest znienawidzony jak nigdy dotąd, ale jeszcze bardziej odpycha wizja amerykańskich żołnierzy, którzy mieliby przynieść wolność.
Rozprawie z reżimem Saddama Husajna przyglądał się cały świat, ale trzy kraje: Iran, Korea Północna i Syria mają szczególne powody, by śledzić ją wyjątkowo uważnie.
O ironio, Irańczycy są dzisiaj najbardziej proamerykańskim społeczeństwem na całym Bliskim Wschodzie. Ale też z tymi sympatiami – jak ze szminką na ustach, słuchaniem zachodniej muzyki i używaniem życia – trzeba bardzo uważać. Najwyższy Przywódca czuwa.
To chyba jedyny kraj na świecie, gdzie policja aresztuje ludzi świętujących sukces rządu – tak zareagował jeden ze współpracowników Chatamiego na wieść, że policja za pomocą gazu łzawiącego rozpędza na ulicach Teheranu młodych ludzi cieszących się zwycięstwem swego faworyta, urzędującego prezydenta Islamskiej Republiki Iranu.
To tak naprawdę próba zamachu stanu. Konserwatyści, którzy w lutowych wyborach parlamentarnych ponieśli haniebną klęskę, wciąż kontrolują aparat przemocy i sądy. Wykorzystują ostatnie tygodnie przed inauguracją nowego parlamentu i zamykają niepokorne gazety popierające reformatorskiego prezydenta Chatamiego licząc na... Właśnie, na co?
Znów cały świat patrzy na Iran. W wolnych wyborach przewagę w parlamencie zdobyli reformatorzy. Kto wie, czy to nie najważniejsze wybory w historii kraju. Nie tylko dla Iranu. Dla całego Bliskiego Wschodu i świata islamu.
Milion ludzi ściągniętych do centrum Teheranu na wiec poparcia dla rządzących ajatollahów potępiło "warchołów". Demonstrujący przez sześć dni studenci ponieśli klęskę. Ale manifestacje, pierwsze od czasów Rewolucji Islamskiej z 1979 r., wymierzone otwarcie w reżim duchownych, złamały najważniejsze irańskie tabu: młodzi ludzie wprost wołali o zmianę systemu.
Mohammed Chatami, prezydent Islamskiej Republiki Iranu, miał aż nadto powodów do radosnego uśmiechu, gdy w ubiegłym tygodniu witał się z Janem Pawłem II. W ogóle lubi się uśmiechać, co nadal czyni go wyjątkiem pośród hierarchów w jego kraju. Stał się ponadto pierwszym irańskim przywódcą składającym oficjalną (nieoficjalnie był w ONZ) wizytę na Zachodzie po rewolucji 1979 r.
Od czasu krwawego chaosu pierwszych dni rewolucji islamskiej - równe 20 lat temu - Iran nigdy nie był tak podzielony politycznie jak dzisiaj, nigdy nie borykał się z takimi problemami ekonomicznymi i społecznymi jak w przededniu świętowania uroczystej rocznicy. Od śmierci ojca rewolucji ajatollaha Chomeiniego w lipcu 1989 r. rządzący duchowni nigdy tak otwarcie i zażarcie nie ścierali się między sobą. Od dwóch dekad nie było tyle wolności, tylu oczekiwań, poczucia zagrożenia i obaw. W Iranie znowu wszystko jest możliwe.
W Islamskiej Republice Iranu w zasadzie wszystko jest zakazane. Zwłaszcza przebywanie razem mężczyzn i kobiet, o ile nie są spokrewnieni lub spowinowaceni. Niewiernemu za stosunek z muzułmanką grozi kara śmierci, nawet jeśli - jak w głośnym przypadku niemieckiego biznesmena - tym stosunkiem był pocałunek. Zakazany jest taniec. Prywatki. Anteny satelitarne. Alkohol. Niesłuszne książki. Zachodnie filmy, pisma, muzyka popularna. Irańska zresztą też. Kolorowe ubrania. Odsłonięty kosmyk kobiecych włosów, obnażony kawałek damskiej szyi bądź stopy. Makijaż. Niestosowny śmiech. Radość życia. A przecież wszystko to jest. Podszyte lękiem, szarżą, łaknieniem życia takiego, jakie się wydaje, że powinno być. Nawet więcej: to, co jest ostatnim krzykiem mody w Paryżu - małżeństwa na chwilę, dla wygody lub przyjemności - Irańczycy praktykują od 10 lat.