Zaczyna się jeden z najważniejszych tygodni w polskiej polityce ostatniego 30-lecia. Przed nami kluczowe głosowania w sprawie wyborów w Senacie i Sejmie, a na koniec w skrajnych wariantach – same wybory lub upadek rządu PiS.
Opozycja jest w klinczu. Brać udział w wyborach, które są kpiną z demokratycznych procedur, czy też je zbojkotować, gwarantując tym samym reelekcję Andrzejowi Dudzie? Problem ma zwłaszcza Platforma i jej kandydatka.
Jarosław Gowin nie miał najmniejszych szans w otwartym konflikcie z prezesem PiS. Po co doświadczony polityk ładował się w sytuację, z której nie ma dobrego wyjścia? Niewykluczone, że sprawa ma drugie dno.
Zmiana ordynacji podważy i tak problematyczny rezultat wyborów. Ale za wcześnie, by ogłaszać bojkot. Istotą sprawy jest przełożenie terminu 10 maja. I pomoc milionom ludzi, którzy zaraz znajdą się bez pracy lub stracą dorobek życia.
Czy układ polityczny wyłoniony w wyborach przetrwa w tej postaci całą kadencję? Są powody, aby sądzić, że nie. Jeszcze wiele może się wydarzyć, a wybory prezydenckie będą ważną cezurą.
PSL nie chce już grać roli przystawki. Władysław Kosiniak-Kamysz uwierzył, że może wprowadzić ludowców do pierwszej politycznej ligi.
Tomasz Grodzki z Platformy Obywatelskiej będzie wspólnym kandydatem opozycji na marszałka Senatu.
Sąd Najwyższy postanowił pozostawić bez dalszego biegu protesty pełnomocnika PiS dotyczące wyborów do Senatu w okręgach nr 12 (Grudziądz) i nr 92 (Gniezno). Nie dojdzie do ponownego przeliczenia kart do głosowania.
Ten parlament będzie bardzo barwny i mozaikowy, co w zwykłych warunkach byłoby dobre, bo pluralizm jest ważny. Ale możliwe podziały osłabiają siłę opozycji – uważa dr Anna Materska-Sosnowska.
W „najważniejszych wyborach od 30 lat” żadne ze startujących ugrupowań nie uzyskało wyniku ani „według swoich nadziei”, ani „według obaw”. Sondażowy rozkład głosów da się opisać kilkoma sprzecznymi zdaniami.