Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Pat senacki. I co teraz? Dlaczego negocjacje porozumienia opozycji się nie kończą

Opozycyjni negocjatorzy już w lutym ogłosili zawarcie paktu senackiego. Od lewej: poseł KO Marcin Kierwinski, poseł Dariusz Wieczorek (Lewica), senator Zygmunt Frankiewicz (Tak! Dla Polski), wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski (PSL), senator Jacek Bury (Polska 2050) Opozycyjni negocjatorzy już w lutym ogłosili zawarcie paktu senackiego. Od lewej: poseł KO Marcin Kierwinski, poseł Dariusz Wieczorek (Lewica), senator Zygmunt Frankiewicz (Tak! Dla Polski), wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski (PSL), senator Jacek Bury (Polska 2050) Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Upały dały się we znaki także opozycji. Temperaturę podnosi spór o kształt paktu senackiego, podjazdowe wojenki, wewnątrzpartyjne układanki i pogłoski o transferach. A to przecież ledwie zaprawa przed ewentualną powyborczą koalicją.

Mogłoby się wydawać, że po dwóch kadencjach PiS, przy wciąż wysokim sondażowym poparciu władzy i zagrożeniu rządami Kaczyńskiego z Konfederacją, demokratyczna opozycja jest świadoma konsekwencji i przynajmniej tworzenie wspólnej listy senackiej nie będzie problemem. Nic bardziej mylnego. Od lutego, kiedy przedstawiciele KO, Polski 2050, PSL i Nowej Lewicy oficjalnie ogłosili rozpoczęcie prac nad kolejnym paktem senackim, niewiele się wydarzyło.

Już za chwileczkę, już za momencik

Rozmowy trwają, wszystko jest dopinane, pakt będzie – można najczęściej usłyszeć od polityków opozycji. I tak od kilku tygodni, a konkretów wciąż brak. Co więcej, na ostatniej prostej, kiedy do uzgodnienia zostało jeszcze kilkanaście okręgów i kandydatów (na sto), sytuacja zaczęła się komplikować.

Wszystkich zelektryzowała niedawna wypowiedź Roberta Biedronia, który w programie „Tłit” (Wp.pl) powiedział, że „rozmowy dotyczące paktu senackiego zostały zerwane ze względu na to, że jeden z liderów stwierdził, iż notowania ugrupowań opozycyjnych się zmieniły”. Wiceprzewodniczący Nowej Lewicy dał do zrozumienia, że chodzi o przedstawiciela PO (z ramienia największej partii opozycyjnej negocjacje prowadzi sekretarz generalny Marcin Kierwiński).

Platforma oficjalnie zaprzecza – politycy tej partii przekonują, że wypowiedź Biedronia to jedynie element wewnętrznych układanek Lewicy, której liderzy nie mogą się między sobą dogadać w sprawie kandydatów do Sejmu i Senatu, i że to wszystko tylko element negocjacji.

Czytaj też: Przewodnik wyborczy. Co się zdarzy w polityce w najbliższych miesiącach

Głodni miejsc na listach

Ale lewica – podobnie zresztą jak przedstawiciele partii Szymona Hołowni – jest zaniepokojona apetytem PO. Szczególnie że po marszu 4 czerwca ten wzrósł wraz z partyjnymi notowaniami. Tradycyjnie więc słychać głosy, że Donald Tusk i jego ludzie powinni traktować inne partie opozycyjne jak partnerów, a nie jak przystawki, i że „nie mogą odbierać innym tlenu”. Co więcej, wielu naszych rozmówców uważa, że przeciągające się dogrywanie paktu senackiego to także element „przymuszenia do wspólnej listy”. – Jeżeli pakt senacki zostałby oficjalnie ogłoszony i wskazalibyśmy, które okręgi biorą przedstawiciele danych komitetów wyborczych, de facto sankcjonowałoby to oddzielny start do Sejmu ­– tłumaczy senator Jacek Bury, negocjator paktu z ramienia Polski 2050. A tak wszystko trwa w zawieszeniu.

Jak siadaliśmy do rozmów o pakcie, jakoś we wrześniu tamtego roku, to ustaliliśmy, że podział okręgów sprzyjających opozycji pomiędzy poszczególne partie będzie odzwierciedlał poparcie w sondażach z ostatnich trzech miesięcy 2022 r. Założyliśmy, że czekamy do stycznia, żeby wiarygodnie wyliczyć średnią z tych wszystkich badań z października, listopada i grudnia – opowiada senator Bury. I dodaje: – Jestem człowiekiem biznesu, uważam, że trzeba działać szybko, ale politycy lubią wszystko przeciągać. I tak też było w tym przypadku. A teraz, kiedy Platforma zobaczyła, że się umacnia w sondażach, zaczęła mówić, że trzeba zmienić ustalenia, bo zmieniło się poparcie.

Negocjować będą liderzy

W PO można jednak usłyszeć, że to żądania Polski 2050 są zbyt wygórowane. A zarazem, że dla Platformy kluczowe są duże miasta; że choćby Śląsk trudno byłoby im odpuścić. Czyli tradycyjnie: wszystko sprowadza się do walki o liczbę kandydatów. – Każdy chce ugrać jak najwięcej miejsc dla siebie, stąd negocjacje paktu przeniosły się teraz na poziom liderów. Ale kiedy ci się spotkają, wciąż nie wiadomo – opowiada jeden z ważnych polityków Nowej Lewicy. Liczy, że ostateczny kształt paktu uda się uzgodnić w ciągu tygodnia, najdalej dwóch.

Nie jest też pewne, czy pakt będzie miał „stuprocentowe pokrycie” – czyli czy we wszystkich okręgach zostanie oficjalnie wskazany kandydat uzgodniony przez demokratyczną opozycję. To miałaby być furtka pozwalająca na start np. Romanowi Giertychowi, który budzi wiele kontrowersji, nie podoba się lewicy, ale zarazem cieszy się sympatią Donalda Tuska i ma wsparcie żelaznych przeciwników obozu władzy mocno aktywnych w mediach społecznościowych. Niewystawienie własnego kandydata w danym okręgu (Giertych chce startować pod Poznaniem, w okręgu obejmującym jego rodzinny Kórnik) oznacza de facto poparcie – tyle że może mniej ostentacyjne (tu więcej o niewygodnych kandydatach na senatorów Ryszardzie Petru i Romanie Giertychu).

Silny bierze wszystko

To wszystko jest tak istotne, ponieważ w wyborach do Senatu – inaczej niż w przypadku elekcji do Sejmu – obowiązują jednomandatowe okręgi wyborcze, których zasada, najprościej rzecz ujmując, sprowadza się do tego, że gdzie kilku się bije, tam najsilniejszy korzysta. Wystawiając kilku kandydatów w danym miejscu, opozycja kanibalizowałaby własne poparcie, zwiększając szanse na wygraną PiS. Tym bardziej że w tej układance mieszać będą też Bezpartyjni Samorządowcy, którzy wystawią własnych kandydatów. Stąd nie dziwią głosy, że to w istocie „zakamuflowana opcja pisowska”. Wszak wszyscy ci „bezpartyjni” i „antysystemowi” koniec końców z reguły meldują się przy PiS albo grają na rzecz władzy.

Po wspomnianym wcześniej marszu 4 czerwca – który był niewątpliwym sukcesem Donalda Tuska – sytuacja demokratycznej opozycji paradoksalnie się pogorszyła. Platforma zyskała w sondażach, zbliżając się do PiS, ale zarazem tąpnęło poparcie innych partii (poza Konfederacją). W efekcie obecne symulacje pokazują, że opozycja może liczyć na mniej mandatów niż wcześniej. A to zwiększa ryzyko rządów PiS z Konfederacją (bo i obóz Kaczyńskiego nie może liczyć na samodzielną większość). Klątwa D’Hondta.

Alternatywą jest dogadanie się demokratów z liderem konfederatów Sławomirem Mentzenem – dla którego „skukizowienie” i wejście w koalicję z PiS może nie być opłacalne politycznie – i gra na przyspieszone wybory. Ale to także ryzykowny wariant, a kolejna szybka kampania wyborcza dla mniejszych partii opozycyjnych będzie wyniszczająca. Bo potrzeba sił, a przede wszystkim środków.

Opozycyjne przepychanki służą tylko PiS

Stąd ważne jest to, co tu i teraz. Choć – jak przekonują zgodnie przedstawiciele wszystkich antypisowskich partii – prawdziwe emocje polityczne, które będą miały przełożenie na decyzje wyborcze, pojawią się dopiero we wrześniu. Bo teraz są wakacje, upały, ludzie nie mają głowy do polityki – „większość spraw żyje tylko w twitterowej bańce”.

Oby rzeczywiście tak było, bo owa bańka dobrze wyłapuje nastroje panujące między politykami prodemokratycznych ugrupowań. Kopanie się po kostkach w mediach społecznościowych, kolportowanie plotek o przedwyborczych transferach (Radio ZET informuje, że KO próbuje pozyskać posłankę Nowej Lewicy Katarzynę Kotulę oraz odzyskać Joannę Muchę z Polski 2050) i wzajemne oskarżanie o brak porozumienia w sprawie rzeczy tak oczywistej jak pakt senacki, mogą tylko demobilizować wyborców.

Wciąż jest jakieś kilka procent szans, że powstanie wspólny opozycyjny blok na wybory do Sejmu – słychać w PO. – Dlatego właśnie Donald nie pozwolił nam jeszcze na tworzenie list w okręgach wyborczych. Bo wtedy byłoby pozamiatane: ludzie nastawiliby się, że będą kandydować, a potem byliby mocno rozczarowani, gdyby się okazało, że jednak muszą zrobić miejsce dla działaczy innych partii – tłumaczy jeden z polityków PO.

Ale od członka władz Platformy słyszymy, że listy są już praktycznie gotowe – tyle że schowane w szufladzie, dopóki jest cień szansy, że liderzy PSL i Polski 2050 mogą zapukać do drzwi i chcieć dołączyć. Na razie jednak wszyscy się bawią w kotka i myszkę, a czas ucieka.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną