Dzięki wysiłkom państwa PiS polskie wizy są dziś na świecie towarem znanym i poszukiwanym.
Niemiecki kanclerz Olaf Scholz oskarża rząd PiS o zaniechania w procesie wydawania wiz, domaga się śledztwa i grozi przywróceniem częściowych kontroli na granicy. Warszawa próbuje się bronić, ale nie ma argumentów – bo w tym skandalu już nie chodzi o politykę.
W ostatnich dniach zeszliśmy do kolejnego kręgu politycznego piekła. Ataki werbalne przerodziły się w napaści fizyczne. Emocje, wzmożenie moralne, agresja – to główne nośniki obecnej kampanii. Niewiele tu miejsca na merytorykę i dyskusje o programach. I można śmiało zakładać, że będzie tylko gorzej.
200 lat temu była pańszczyzna, a teraz pisowski marksizm-leninizm puka do drzwi i rzęzi, że zaprasza do narodowego referendum.
Widać, że w miarę upływu czasu politycy władzy coraz wyraźniej kontratakują w sprawie afery wizowej, żeby coś ugrać na rzecz swojego sukcesu wyborczego.
PiS, jak nacjonaliści w innych krajach Europy, deklarował spójną intelektualnie filozofię „mniej imigrantów, więcej dzieci”. Ale zrobił dokładnie odwrotnie.
Według „Gazety Wyborczej” już w 2020 r. w ustawach covidowych pojawił się zapis o możliwości wydawania wiz bezpośrednio przez ministra spraw zagranicznych. PiS próbuje przykryć aferę wizową kryzysem migracyjnym na włoskiej Lampedusie. Jednak wyjaśnień od Warszawy chce już Komisja Europejska.
Jarosław Kaczyński i minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau twierdzą, że „nie ma afery”. Tymczasem „Gazeta Wyborcza” donosi o „taśmach” Edgara K. na polityków rządu. I podaje, że zatrzymany w aferze wizowej był człowiekiem ministra kultury Piotra Glińskiego.
Im dalej brniemy w tę kampanię, tym wyraźniej widać, że chodzi w niej o emocje – nadzieję, wiarę, pewność siebie, strach, obrzydzenie i nienawiść.
Tu chodzi o wiarygodność polskich wiz i jeżeli sprawa nie zostanie możliwie szybko wyjaśniona, te dokumenty mogą zostać uznane za podejrzane – mówi prof. Maciej Duszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.