I znowu telenowela – można było usłyszeć pierwsze recenzje po wyjściu z festiwalowego kina. Narzucające się spostrzeżenie wymaga jednak uzupełnienia: kino robi dzisiaj to samo co telewizja, tylko jeszcze efektowniej i dzięki temu duży ekran nie przegrywa z małym ekranem.
Złotego Niedźwiedzia, nagrodę główną zakończonego w niedzielę 50 festiwalu filmowego w Berlinie, dostał zasłużenie młody amerykański reżyser Paul Thomas Anderson, autor ponadtrzygodzinnego filmu „Magnolia”. Jest to mozaikowy obraz życia współczesnych Amerykanów, cierpiących na najstraszniejszą chorobę kończącego się wieku, czyli samotność. W najbardziej widowiskowej scenie filmu, która pewnie przejdzie do historii kina, na miasto spada grad ropuch.
Niemcy stały się najpotężniejszym krajem w Europie. Ale Berlin, ich nowa-stara stolica, to wciąż miasto drugiej ligi - daleko w tyle za Paryżem, Londynem czy Madrytem. Zapewne to tylko kwestia czasu, ponieważ miasto w imponującym tempie nadrabia zaległości. Berlin, wielomilionowa metropolia, będzie naturalnym magnesem, działającym również na wschód. W końcu dzieli go od polskiej granicy niecałe sto kilometrów. Warszawa przedmieściem Berlina? To wizja na wyrost. Ale cały pas pogranicza - od Szczecina po Wrocław - znajdzie się w najsilniejszej strefie berlińskiego przyciągania. Czy to dla Polaków szansa, czy powód do obaw? Na razie Berlin jest zajęty sam sobą i nie widać tam wielu amatorów Drang nach Osten. Podobnie po drugiej stronie granicy. Śmielej wchodźcie przez tę bramę, wykorzystajcie waszą szansę - radzi Polakom berliński senator. Oto relacja z obu stron.
Od września Niemcy całkowicie wróciły do Berlina. Wraz z przeniesieniem się na wschód rządu i parlamentu skończyła się bońska prowizorka. Gerhard Schröder jest pierwszym po Hitlerze niemieckim kanclerzem urzędującym nad Szprewą. Po ponadpółwiekowej moralnej kwarantannie, po ograniczonej suwerenności alianckiej okupacji, podziale na dwa państwa i zjednoczeniu, w zgodzie z wszystkimi sąsiadami, polityczne centrum Niemiec przesuwa się niemal nad Odrę.
To była największa demonstracja homoseksualna w historii Niemiec. Pod koniec czerwca - pół miliona gejów i lesbijek paradowało ulicami Berlina z okazji dorocznego gejowskiego święta Christopher Street Day (CSD). Gdy kolorowy korowód sunął w tańcu śródmieściem niemieckiej stolicy, polscy geje po raz drugi chcieli zorganizować przemarsz w Warszawie. Znowu się nie udało.
Reinhard S., urzędnik federalny w Bonn, dziwi się zdenerwowaniu niektórych kolegów. O tym, że rząd i Bundestag przeprowadzają się do Berlina wiedzieli wszyscy od ośmiu lat. Tymczasem koledzy odpędzali myśl o nieuchronnym pakowaniu kartonów jak natrętną muchę. Ale cudu nie mogło być, a już na pewno nie przy kanclerzu Gerhardzie Schröderze, który w przeciwieństwie do zasiedziałego establishmentu po prostu nie lubi Bonn i któremu śpieszy się do Berlina jak do kochanki.
Od 19 kwietnia niemiecki Bundestag obraduje w odnowionym za 600 mln marek budynku Reichstagu. Angielski architekt sir Norman Foster w widoczny sposób połączył dwie tradycje. Na wilhelmińskie torso poznaczone śladami niemieckiej historii XX wieku nałożył efektowną, lekką kopułę. Wyraźnie zrywa ona z architektoniczną tradycją tego budynku, którego pożar w lutym 1933 r. oznaczał koniec niemieckiej demokracji.
Nastroje końca stulecia udzielają się również reżyserom. Kino spogląda w przeszłość, przypominając grzechy główne ludzkości: wojny, zbrodnie, nietolerancję i rasizmy wszelkiego rodzaju. Nie da się ukryć, nie był to piękny wiek.