Europejskie aspiracje Francuzów znane są od czasów przeprowadzki Macrona do Pałacu Elizejskiego w 2017 r. Od tego czasu liberał regularnie co kilka miesięcy wypowiada się na temat przyszłości Unii.
Łatwo sobie wyobrazić, jak w krajach wykluczonych ze strefy narasta narracja o dominacji wspólnoty przez zachodnie elity, zwiększa się eurosceptycyzm, a wraz z nim – poparcie dla partii antyunijnych.
Emmanuel Macron wzywa UE do wyrwania się z impasu, który ma jej grozić utratą poparcia obywateli oraz spadkiem znaczenia Europy na świecie.
Włoscy wicepremierzy Salvini i Di Maio coraz ostrzej krytykują francuskiego prezydenta. W rewanżu Emmanuel Macron wezwał na konsultacje swojego ambasadora i grozi konsekwencjami na szczeblu unijnym.
33-letni kierowca ciężarówki Éric Drouet namawia Francuzów, by wyszli na ulice. Wyrasta na lidera protestu, a wręcz męczennika.
Wszyscy poprzednicy prezydenta Emmanuela Macrona głosili hasła zmian, z których przez uliczne protesty niewiele wynikło.
Prezydent Macron ustąpił przed buntem żółtych kamizelek. Nawet racjonalna, kartezjańska Francja musi słuchać „większości ludu”, choć to sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem.
Polscy publicyści sympatyzujący z PiS przyjmują francuskie protesty z satysfakcją. Tyle że w przeciwieństwie do Polaków Francuzi nie mają potrzeby protestowania w obronie niezależności sądownictwa czy demokracji.
Większość obywateli Francji ma priorytety sprzeczne z priorytetami prezydenta. On chce rewitalizować Francję i troszczyć się o przyszłość planety, oni chcą związać koniec z końcem.