Wstępujemy do Unii Europejskiej wbrew zasadzie Bolingbroke´a, od prawie trzystu lat wpajanej w Eton i Cambridge. Głosi ona, że Wschód nie jest częścią politycznej Europy.
Berlińska wystawa „Idea Europy. Projekty wiecznego pokoju” w Niemieckim Muzeum Historycznym stara się ukazać odwieczną europejską sprzeczność: rozdarcie między wojną – zwykle świętą lub sprawiedliwą – i pokojem – często wiecznym, nawet jeśli trwał tylko kilka lat.
Przed Unią Europejską były inne unie. W Europie wciąż pracowały sprzeczne siły: scalania i separacji. Przelano morze krwi, aż w końcu Europa zabrała się do dzieła jedności inaczej.
Proces integracji europejskiej jest stary jak świat – liczy sobie przynajmniej 3 mld lat. Zdziwiliby się ojcowie zjednoczonej Europy z Brukseli, Paryża czy Rzymu, gdyby wiedzieli, że jej kolebka była gdzieś w okolicy równika.
Młodzi Polacy ubierają się tak samo jak ich koledzy z Niemiec czy z Francji, mają niemal identyczne upodobania, nawyki, sposób spędzania wolnego czasu. Wygląda na to, że na poziomie nastolatków kulturowo i mentalnie dawno zjednoczyliśmy się z Europą. Czy – ich zdaniem – jest jeszcze czego zazdrościć zachodnim rówieśnikom?
U Reja słowo Europa w ogóle nie pada, u Kochanowskiego występuje tylko cztery razy. Przymiotnik „europejski” pojawia się u Petrarki. Jak i kiedy rodziła się świadomość europejska?
Polska retoryka polityczna obraca się wokół Europy. Trudno znaleźć w naszym kraju kogoś, kto nie słyszał haseł głoszących nasz powrót do Europy. Jednocześnie, prawie jednym tchem, mówi się o tym, że zawsze byliśmy w Europie, bo taka jest nasza tożsamość, więc właściwie nie musimy wracać; jesteśmy. Wbrew pozorom nie ma między tymi sloganami sprzeczności.
Czy w nowej sytuacji światowej mamy więcej czy mniej Europy? Zależy której – europejskiej solidarności i współdziałania z zaatakowaną przez terrorystów Ameryką czy Unii Europejskiej, która z bólami brzucha przygotowuje się wreszcie do rozszerzenia na wschód.
Podczas gdy u nas rządząca do niedawna koalicja ugrzęzła w piachu, między innymi z lęku przed forsownym marszem Polski do Europy, to sama Europa nabrała wigoru. W UE nareszcie toczy się spór nie o rozmiary bananów, lecz o ostateczny kształt i duszę tej europejskiej Rzeczypospolitej, która – zgodnie z wizją Joschki Fischera – w wieku XXI będzie federacją ponad trzydziestu „stanów”. Ze wspólną walutą, wspólną polityką zagraniczną, być może też z wyłanianym w powszechnych wyborach prezydentem Europy. Jej państwa członkowskie nie będą już ani narodowe, ani suwerenne w tradycyjnym znaczeniu.