Zbliżający się właśnie do finału Wimbledon to turniej jedyny w swoim rodzaju – wpisany w staroświecką klubowość i angielskość. Miło, że tym razem z numerem 1 startowała tutaj Polka.
Tenisowe profesjonalistki, które wszystko podporządkowały karierze, można liczyć w setkach. Mają na usługi fachowców, rozpisaną każdą minutę zawodowego życia. A ostatnio wygrywa tylko jedna – Iga Świątek. To aż nielogiczne. Ale wytłumaczalne.
Iga Świątek powtórnie wielkoszlemową mistrzynią w Paryżu. Finałowy mecz przeciwko Cori Gauff ułożył się jak marzenie. Nie było właściwie żadnego momentu, w którym można było się obawiać o wynik.
Najlepsza tenisistka świata pokonała rozstawioną z numerem 18. Amerykankę Cori (Coco) Gauff 6:1, 6:3 w finale wielkoszlemowego turnieju French Open. To jej drugie zwycięstwo w Paryżu, a dla polskich kibiców – jedno z największych sportowych świąt.
Iga Świątek pozostaje numerem jeden światowego tenisa i numerem jeden polskiego sportu. Ma osobowość i potencjał, by stać się kimś więcej niż tylko obiektem kibicowskiego podziwu. To ją różni od dotychczasowej polskiej supergwiazdy: Roberta Lewandowskiego.
Dwa lata temu tytuł, rok temu ćwierćfinał, teraz co najmniej finał. Doprawdy piękny bilans i trudno się dziwić Idze, że na każdym kroku podkreśla, że kocha ten turniej.
Jest bezapelacyjnie pierwsza na świecie. Po Katarze i Indian Wells także w Miami Open nie miała sobie równych. W finale z Naomi Osaką wątpliwości nie było. Wynik 2:0 (6:4, 6:0) mówi sam za siebie.
Zgadzam się z tymi, którzy przewidywali, że para Ashleigh Barty i Iga Świątek mogła w najbliższych latach mieć taki wpływ na światowy tenis jak Roger Federer, Rafa Nadal i Novak Djoković wśród mężczyzn. Teraz pozostanie nam tylko rozważać, co by było, gdyby.
Nie można oceniać całych zawodów na podstawie jednego, choćby najbardziej nieudanego meczu. Na palcach jednej ręki można policzyć polskich tenisistów, którzy regularnie pokazują się w kobiecym czy męskim tourze.
Mniej martwi to, że brakuje Polaków na czołowych miejscach w Tokio. Bardziej – bezbarwne występy, choć oczywiście nie można wszystkich pakować do jednego worka.