Nie dlatego, że Unia miała szczególną wolę opuszczenia Akcji. Przy tak zmasowanym ataku Unii, rozpisanym na wiele nie zawsze składnych głosów, wydarzenia mogły po prostu wymknąć się spod kontroli. Gdy pada wiele ostrych słów, zawsze może paść to ostatnie, po którym nie będzie już odwrotu bez całkowitej utraty twarzy. Dlatego mijający kryzys uznać wypada za najpoważniejszy z dotychczasowych.
Na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem Nowego Roku premier powołał 14 wojewodów. Dwa stanowiska, wojewodów lubuskiego i świętokrzyskiego, czekają na obsadzenie, gdyż lokalne struktury AWS nie mogą uzgodnić kompromisowych kandydatów. Pełną pulę wojewódzką zgarnęła Akcja. Unii Wolności, mającej aspiracje do kilku stanowisk, pozostały stanowiska wicewojewodów i stwierdzenie, że wyboru dokonał premier i to on bierze pełną odpowiedzialność.
Polską rządzą związki zawodowe. Tak mówi nawet Lech Wałęsa, twórca potęgi i mitu Solidarności. Poza Polską nie ma drugiego kraju europejskiego, w którym działacze związkowi stanowiliby trzon władzy wykonawczej i parlamentu. A jednocześnie związki zawodowe ani na chwilę nie przestają walczyć z rządem, innymi związkami, a nawet same ze sobą, czego symbolem jest przemarsz Mariana Krzaklewskiego na czele wielkiej demonstracji antyrządowej czy zażarty konflikt między Solidarnościami poczty i telekomunikacji. Dziś protestuje zbrojeniówka i anestezjolodzy, głodują górnicy, akcją nieposłuszeństwa grożą związkowcy z telewizji publicznej, kolejarze właśnie zmusili do dymisji ministra transportu, a stolicę znów najechał Andrzej Lepper z kolegami z innych organizacji rolniczych. Nie dość na tym: związki zażądały prawa do opiniowania budżetu państwa, co byłoby oczywistym wtargnięciem w kompetencje rządu i Sejmu. Władze polityczne, i to nie tylko obecna ekipa Solidarności, wydają się być onieśmielone potęgą związkową. Jakże bowiem powiedzieć, że "protest społeczny" może być przejawem bezwstydnego egoizmu; jak wysłać policję przeciwko "zdeterminowanym rolnikom i robotnikom" paraliżującym miasto, jak pociągnąć do odpowiedzialności organizatorów nielegalnych strajków, skoro po drugiej stronie są koledzy-związkowcy, a ponadto można narazić się na zarzut, że kiedyś to samo robili komuniści?
Dymisję ministra transportu Eugeniusza Morawskiego rozpatrywano przede wszystkim wedle klucza, jak dalece związki zawodowe zaczynają sterować rządem, a więc i państwem. Można powiedzieć: sytuacja była jasna i wyjaśniła się jeszcze bardziej. Dymisja ministra transportu przypomina jednak także o tym, że z początkiem przyszłego roku winna dokonać się rekonstrukcja rządu w związku z reformą centrum państwa.
Posłowie AWS - mimo protestów Leszka Balcerowicza i Unii Wolności, a z pomocą opozycji - przegłosowali podatkowe ulgi prorodzinne. Zwiększając lekką ręką i właściwie od niechcenia wydatki państwa tak, że zachwiała się konstrukcja budżetu. Trzeba było więc gwałtownie przerwać głosowanie nad całością ustaw podatkowych - i pospiesznie szukać wyjścia z sytuacji.
Dotychczasowe funkcjonowanie rządu i wspierającej go koalicji daje podstawę do ocenienia, na co ich jeszcze stać, a nie tylko, czego już dokonali w pierwszym roku działalności.
Spóźnioną o dziesięć lat reformę ochrony zdrowia być może znów trzeba będzie odłożyć o przynajmniej pół roku. Jak wynika z poufnego raportu ministerstwa stan przygotowań do niej jest fatalny. Niewiele już da się poprawić w ciągu 40 dni roboczych, jakie pozostały do końca roku - nieprzekraczalnego ponoć terminu wprowadzenia reformy.
Powszechnie wiadomo, że herbata od mieszania nie stanie się słodsza, ale politycy Akcji Wyborczej Solidarność nie ustają w eksperymentowaniu. Mieszanie w koalicyjnej szklance staje się nawet ich ulubioną czynnością, skutkiem czego z wielką regularnością, przeciętnie co kilka tygodni, koalicja staje na krawędzi kryzysu. W dniach przedwyborczych mieszano niezwykle intensywnie.
Spór o podatki pojawił się niemal dokładnie w pierwszą rocznicę objęcia rządów przez koalicję Unii Wolności i AWS. Te dwanaście miesięcy były pełne ciężkiej i niekiedy owocnej pracy, ale również - głębokich kryzysów, których kulminacje przypadały na styczeń, maj i na dzień dzisiejszy. Nie była to łatwiejsza współpraca niż ta, którą pokazały wcześniej SLD i PSL.
Sytuacja jest poważna - powtarzali przez kilka dni liderzy ZChN stając murem w obronie Ryszarda Czarneckiego, szefa Komitetu Integracji Europejskiej. Sytuacja była aż tak poważna, że okazała się zupełnie niepoważną. Wyszło bowiem na jaw, że premier nie może zmienić członka własnego gabinetu bez solidnej awantury politycznej, że premiera można swobodnie szantażować, nawet jeżeli osoba ministra, z którym chciałby się rozstać, jest - najdelikatniej mówiąc - co najmniej kontrowersyjna.