Minione referendum w Rosji nasuwa silne skojarzenia z wyborami w Związku Radzieckim. Wtedy też dbano o zachowanie demokratycznych pozorów. I tak jak dziś były to tylko pozory.
Żadna to tajemnica, że Kim Dzong Il miał kolekcję kaset do pozazdroszczenia, Józef Stalin mógł godzinami siedzieć przed ekranem, a Adolf Hitler cenił propagandową siłę filmu.
Każdy naród ma swoje prawdy, które wypiera. Każdy ma także tych, którzy nie pozwalają zamieść ich pod dywan lub zginąć w niepamięci. Polacy mają braci Sekielskich, Rosjanie zaś Jurija Dudię i jego „Kołymę – miejsce narodzin naszego strachu”.
Słynne słowa „nie ustaniemy, aż nie doprowadzimy do pełnego oczyszczenia Polski z ludzi, którzy nie są godni należeć do naszej wspólnoty narodowej” zdążyły już być skomentowane na wszystkie możliwe strony. Spróbujmy je jednak przeanalizować z punktu widzenia strategii. Wnioski mogą być bardzo ciekawe.
Gdy 5 marca 1953 r. umierał Józef Stalin, był zapewne najpotężniejszym politykiem świata. Jego potęgę można było mierzyć nie tylko zasięgiem wpływów państwa, którym kierował.
Gorycz, zniechęcenie i spisek. Tak żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie przyjęli wiadomość o porozumieniu się Zachodu ze Stalinem.
Pochód wywarł ogromne wrażenie na opinii publicznej w Wielkiej Brytanii.
Po co nam wracające w literaturze figury Hitlera i Stalina, nieśmiertelnych katów XX w.?
Rosja uznała komedię „Śmierć Stalina” za atak na pamięć o jej bohaterach. Zakaz pokazywania filmu w kraju to pierwsza taka sytuacja w karierze Steve′a Buscemiego, jednego z bardziej charakterystycznych amerykańskich aktorów.
Od początku istnienia Intouristu to przedsiębiorstwo obsługi turystycznej miało nierozerwalne związki z policją polityczną, która dbała o to, gdzie w ZSRR cudzoziemcy mogli przebywać, co zobaczyć i z kim się spotkać.