[tylko dla znawców]
„Lektor” Bernharda Schlinka to światowy bestseller, w którym jest zarówno pikantna akcja jak i potężna dawka psychodramy. Uwiedzenie, miłość, ludobójstwo, zbrodnia i kara, a także klątwa dotykająca następnego pokolenia. Warto tę powieść czytać razem z „Madame” Antoniego Libery.
Im bardziej literatura polska spełniała najrozmaitsze oczekiwania, tym mniej była zrozumiała dla obcokrajowców i tym bardziej była skazana na wyjaśniające komentarze. Obawiam się, że to przypomina uprawianie miłości z podręcznikiem seksuologii w ręku.
W Polsce od kilku lat znaleźć można prawdziwe siostry Brytyjki Bridget Jones, bohaterki popularnej powieści Helen Fielding. Są to z reguły 30-letnie dobrze zarabiające nastolatki. Wciąż nie mają jednak swojej epopei. Bo wydana właśnie książka Katarzyny Grocholi „Nigdy w życiu” – wbrew zapewnieniom na reklamach – polską Bridget na pewno nie jest.
Siódma powieść Doroty Terakowskiej wchodzi do naszej literatury w aurze porównań. Książka przypomina film „Rain Man” Barry’ego Levinsona oraz utwór dużo lepszy – francuski „Ósmy dzień tygodnia”. „Poczwarka” łagodzi społeczną obcość wobec choroby, przekonując – jak „Rain Man” – że w ułomności może tkwić okruch geniuszu i – jak „Ósmy dzień” – że ułomność to świat zamknięty, nieprzenikalny, nie dający nam żadnych szans na normalny kontakt.
Z okazji filmowego „Przedwiośnia” wyłania się pytanie, które nasuwało się już wcześniej po ekranizacji „Ogniem i mieczem” oraz „Pana Tadeusza”: co jest warte posłanie, które niosą te filmy, oparte na tekstach z przeszłości, dla polskiego widza w roku 2001? Są one obciążone poglądami, należącymi do historii, wątpliwymi dzisiaj, oraz charakterami autorów, zgoła niepodobnymi do naszej współczesnej mentalności.
Tą książką Zbigniew Mikołejko narobi sobie pewnie wrogów. Żywo i barwnie napisana, pełna smakowitych cytatów i przeniknięta pasją. Ale wyłamuje się z tradycji pisania o świętych, na domiar złego – naszych polskich. Dla wielu może okazać się obrazoburstwem.
Książki znikają z księgarń, a księgarnie coraz częściej znikają z ulic. Dzisiaj lektury kupuje się w supermarketach, korzysta ze sprzedaży wysyłkowej i Internetu. Od kilku tygodni można książki zamawiać przez telefon – tak jak pizzę czy taksówkę.
Wszechpotężne siły Zła raz po raz próbują zawładnąć światem. Do walki z wszechświatowym sprzysiężeniem staje kolejny samotny bohater. Zmarły właśnie Robert Ludlum przez 30 lat opowiadał czytelnikom tę samą historię, a czynił to z ogromnym powodzeniem: jego książki sprzedały się w nakładzie ponad 220 mln w 40 krajach. Także w Polsce, gdzie czytelniczym przebojem jest właśnie ostatnia powieść amerykańskiego pisarza – „Klątwa Prometeusza”.
A gdyby tak okazało się, że w latach osiemdziesiątych Polska była infiltrowana nie przez żywych sowieckich agentów, lecz przez sowieckie roboty? Że to cyborgi made in KGB werbowały współpracowników, jeździły do Cetniewa, nawiązywały kontakty z Olinem, a ponadto uwodziły całkiem zwyczajnych ludzi żyjących z dala od polityki? To są nieludzko splątane fabuły i wątki, tylko że nie ja mieszam. Dokonał tego – niebywale sprawnie, brawurowo i w doskonałym stylu – Jerzy Sosnowski w powieści „Apokryf Agłai”.