Matura wraca do nich po latach – wspomnieniem radości, że się powiodło, czasem pierwszego kopniaka od życia albo jazzowej młodości.
4 maja rozpoczęły się w Polsce matury.
Tekst Mariusza Hermy ukazał się w POLITYCE 4 lata temu. W tym roku zmierzyli się z nim maturzyści – na egzaminie z języka polskiego na poziomie podstawowym.
Trudno znaleźć w spisie lektur takie, które nie uderzałyby w jakieś czułe punkty. Zwłaszcza teraz, kiedy Polska, Europa w ogóle, staje przed rozmaitymi problemami. Kryzys uchodźczy, nastroje nacjonalistyczne, wahania gospodarcze – o tym wszystkim, mniej lub bardziej wprost, pisali już twórcy poprzednich epok.
W Polsce kłopotliwa w równym stopniu jest sfera obyczajowa, społeczna, firmowana przez premier Szydło, choć nie tylko. Trudno byłoby rządzących zadowolić na maturze. Na jej kształt na szczęście nie mają jednak wpływu. A gdyby mieli? To najpewniej na egzaminach nie pytano by o takie książki:
Cieszmy się z wyników, nie odbierajmy młodym ludziom radości. Ale już jutro powinniśmy oderwać się od optymistycznych statystyk i zadać proste, lecz kluczowe pytanie: co naprawdę mierzy wynik maturalny?
Tegoroczna matura z języka polskiego była egzaminem ze wszystkiego, co choć trochę ociera się o kulturę. Wystarczy już kojarzyć cokolwiek z czymkolwiek.
Młodym nie chce się chcieć. Uczyć, tworzyć, a czasami nawet myśleć. A teraz masowo oblali maturę. Dlaczego stracili motywację?
Dziwię się, tak jak wszyscy, że nagle jedna trzecia maturzystów oblewa matematykę, bo nie wierzę, by poszczególne roczniki różniły się od siebie bardzo poważnie, jak to bywa z winem.
Niemal jedna trzecia oblała matury. Znów ich więcej niż przed rokiem. Czy za dużo?
Szkoła jest wciąż potrzebna, ale nie taka.