Tuż przed maturami dyrektorzy łódzkich szkół non stop spotykają się online. Podobno zastanawiają się, czy powinni się postawić. Bo procedury są absurdalne.
Nikt nie podoła wymaganiom, które żywcem zostały wyjęte z mitologii o przedwojennej szkole, która dawała wiedzę i patriotyzm, a w końcu wydała z siebie pokolenie żołnierzy wyklętych i powstańców. Taką szkołę chce odrestaurować PiS.
Lepszy jest błąd niż nicnierobienie. A tak właśnie zachowuje się MEiN – nie robi nic ponad rozsyłanie zapewnień, że egzaminy w maju się odbędą i już.
Marzec to najgorszy termin na szczepienia. Jak ktoś nie uczy przedmiotu maturalnego, może się szczepić. Katecheci, wuefiści, ale nie matematycy, poloniści, biolodzy czy chemicy.
Na matematyce ma być mniej zadań, a na języku polskim pojawi się dodatkowy temat wypracowania, w którym będzie można odwołać się do lektur spoza kanonu.
Czeka nas matura tysięcy błędów. Nie może być inaczej. Testy są przygotowywane przez zespoły ludzi, którzy się wzajemnie kontrolują. Teraz na kontrolę nie ma czasu.
W pewnym sensie to zabawne, że minister zapowiedział ułatwienia na egzaminach, uzasadniając to przerwami w kształceniu w ostatnich latach, po czym jego szef zapowiedział... wielodniową labę.
Uczniowie, którzy w przyszłym roku będą zdawać maturę, zostali zaniedbani już na starcie. Najpierw nauczyciele strajkowali, potem nastąpił lockdown, a na tym nie koniec.
Dariusz Piontkowski powiedział, że wyniki są słabe, ponieważ „część osób zlekceważyła egzamin”. Szkoda, że minister nie podał przyczyny tego zlekceważenia.
To była matura bez precedensu. Z powodu pandemii uczniowie po raz ostatni byli w szkole 12 marca, potem uczyli się zdalnie i w takiej formule zakończyli 24 kwietnia rok szkolny.