Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Błąd kardynalny na maturze: uczniowie boją się go jak diabeł święconej wody

Lepiej o „Lalce” Bolesława Prusa (obowiązkowa lektura) pisać jak najmniej, a już na pewno nic oryginalnego. Lepiej o „Lalce” Bolesława Prusa (obowiązkowa lektura) pisać jak najmniej, a już na pewno nic oryginalnego. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl
Łatwiej nauczyć się skomplikowanych kroków poloneza i zatańczyć go pięknie na studniówce, niż zrozumieć istotę błędu kardynalnego. Stał się kijem, którym w razie potrzeby zawsze można uderzyć ucznia i zdyskwalifikować jego pracę.

Od 20 lat znakiem firmowym matury z języka polskiego – zarówno na poziomie podstawowym, jak i rozszerzonym – jest błąd kardynalny. Zdający boją się go niczym diabeł święconej wody. To najważniejsze kryterium oceny wypowiedzi pisemnej: czy nie został popełniony błąd główny.

Kiedy uczeń popełni „kardynała”...

Wszystkie naprawdę ważne cechy pracy własnej, np. twórcze podejście do tematu albo oryginalne rozwiązane problemu, nie mają w procedurze oceniania większego znaczenia. Liczy się przede wszystkim owa zasadnicza bezbłędność. O tym, co jest błędem kardynalnym, a co nie, decyduje władza oświatowa, czyli Centralna Komisja Egzaminacyjna, nigdy zaś logika czy zdrowy rozsądek. Urzędowa definicja owego błędu jest tak pokrętna i niejednoznaczna, że łatwiej nauczyć się skomplikowanych kroków poloneza i zatańczyć go pięknie na studniówce, niż zrozumieć istotę kardynalnego błędu.

Dlatego co roku maturzyści rozpaczliwie próbują ustalić, czy błędy, jakie popełnili, są kardynalne, czy nie są. Nie mają bowiem pewności, mimo że przez cztery lata próbowali zrozumieć istotę błędu głównego. A przecież, skoro to takie ważne kryterium, powinni mieć pełną świadomość, czy powypisywali głupstwa, czy nie. Gdyby egzamin na prawo jazdy wyglądał jak polska matura, zdający przejeżdżaliby skrzyżowanie na czerwonym świetle, a potem zastanawiali się, czy to był błąd dyskwalifikujący.

Podstawa programowa z języka ojczystego oraz powiązane z nią wymagania egzaminacyjne są tak niejednoznacznie skonstruowane, aby sprawdzający zawsze miał prawo określić, że autor rozprawki popełnił „kardynała”. Zawsze też może wykroczenie darować. Natomiast sam uczeń nigdy nie wie, jakiego rodzaju błąd popełnił: zwykły czy główny. Wiedzą to tylko nauczyciel oraz egzaminator.

Przez takie podejście błąd kardynalny stał się kijem, którym w razie potrzeby zawsze można uderzyć ucznia i zdyskwalifikować jego pracę. To też bat, przy pomocy którego zagania się uczniów do czytania lektur: „czytajcie, aby nie popełnić błędu głównego na maturze”. Polska szkoła wciąż ma problem z wymyśleniem motywacji pozytywnej, natomiast lubuje się w straszeniu uczniów konsekwencjami błędów, jakie popełniają. A przecież błądzenie, także kardynalne, jest istotą uczenia się i robienia postępów w nauce.

O „Lalce” pisać jak najmniej

Od sztywnego ustalenia, jaki charakter mają błędy, które znalazły się w wypracowaniu, zaczyna się ocenianie tekstu. Jeśli choć jeden z nich ma znamiona wykroczenia kardynalnego, cała robota maturzysty może zostać wyzerowana. Egzaminator zdyskwalifikuje pracę, o ile zechce, czyli nie przyzna punktów w innych kryteriach (np. za kompozycję, język). Jeśli więc w pracy pojawiło się twierdzenie – uwaga, to nie jest prawda – że Izabela Łęcka została żoną Stanisława Wokulskiego, cały tekst, choćby był najpiękniejszy, zostanie wyzerowany. Dlatego wszelkie twierdzenia dotyczące lektury obowiązkowej uznawane są przez maturzystów za wypowiedzi podwyższonego ryzyka. Lepiej o „Lalce” Bolesława Prusa (obowiązkowa lektura) pisać jak najmniej, a już na pewno nic oryginalnego i twórczego, gdyż można wejść na minę i stać się maturalnym zerem.

W zasadach oceniania dla egzaminatorów jest napisane, iż wystarczy, aby uczeń napisał jedno zdanie analityczne, np. „Wokulski realizował w swoim życiu pozytywistyczne idee pracy u podstaw” – i wymogu formalnego odwołania się do lektury obowiązkowej spełniony. Uczniowie wiedzą, że jedno zdanie analityczne zadowoli egzaminatora, natomiast każde kolejne sensowne stwierdzenie znacznie zwiększa ryzyko popełnienia błędu kardynalnego. Lepiej w całej pracy napisać dwa–trzy mądre zdania i sto–dwieście banałów. Jeśli narzekamy, że młodzież nie potrafi pisać dłuższych tekstów, zastanówmy się, z czego to wynika. Uczynienie błędu kardynalnego głównym kryterium oceniania zniechęca do twórczego i oryginalnego pisania.

Młodzież lektur nie czyta

Nie zawsze błąd kardynalny stanowił główne kryterium oceniania wypowiedzi maturalnej. 20 lat temu i wcześniej królem był błąd ortograficzny. Jednak wtedy do dyskwalifikacji potrzebne były aż trzy błędy tego typu, obecnie zaś wystarczy jeden – nie ortograficzny, lecz ważny merytoryczny – aby egzaminator miał prawo wyzerować pracę. Poprzednie pokolenia zaganiano więc do nauki, strasząc ortografią, obecnemu zafundowano inny rodzaj upiora. Nie obowiązuje też logiczna zasada „do trzech razy sztuka”, czyli że dopiero trzy poważne błędy dyskwalifikują. Natomiast ortograficznych można popełnić dowolnie dużo.

Młodzież uczy się więc pilnie, że Jackowi Soplicy wcale nie podano czarnej polewki (niesłusznie opowiadał o polewce Gerwazy), a Stanisław Wokulski miał kilka prób samobójczych, a nie jedną, zaś o szklanych domach mówił Cezaremu Baryce ojciec nie w Baku, lecz w pociągu w drodze do Polski, jakby te fakty fabularne miały istotne znaczenie (błąd zawsze wisi w powietrzu, gdy mowa o literaturze). Natomiast nauka zasad pisowni i interpunkcji żadnego ucznia już nie obchodzi. Jeśli chcemy oskarżać uczniów o jakieś braki w umiejętnościach czy wiedzy, najpierw sprawdźmy, jakie błędy władze oświatowe uprzywilejowały. Kompetencje licealistów się pogarszają, ponieważ kryteria oceniania ich wysiłku są całkowicie niewłaściwe.

Lektury omawiane są na lekcjach sztywno, naiwnie i monotematycznie, aby wyrobić nawyk unikania błędów merytorycznych. Ponieważ wypowiadanie się o literaturze nieuchronnie wiąże się z ryzykiem pomieszania faktów, młodzież woli prawić banały (zawsze są prawdziwe), uczyć się na pamięć sloganów (również są bezbłędne) oraz żonglować jednym zdaniem na temat lektury, niż próbować intuicyjnie wejrzeć w głębię treści dzieła i metodą prób i błędów wyrazić własne zdanie.

Na lekcjach języka polskiego nie uczy się namiętnego wypowiadania o literaturze, wręcz odradza się nastolatkom takie podejście do lektur. Pasja i namiętność to prosta droga do błędu kardynalnego. Kanon literacki, przemielony przez wymagania egzaminacyjne, sprawia tak przygnębiające wrażenie, jest tak nieatrakcyjny i nędzny, że trzeba być idiotą, aby czytać polecane przez szkołę książki. Młodzież nie czyta kanonu, ponieważ nie doświadcza na lekcjach – wyjątków nie liczę – bogactwa wrażeń, jakie zapewnia kontakt ze sztuką nieobarczony ryzykiem popełnienia błędu.

Matura: metoda antyczytania

Zamiast tego nastolatki wdrażane są do uczenia się literatury „pod maturę”. Młodzież boi się więc „pogrzebać” w dziele, zaangażować w otwarte czytanie, boi się wyzwań w interpretowaniu, odrzuca myśl, aby mieć własną wizję dzieła, za to nabywa wprawy w banalizowaniu każdego tekstu literackiego, nawet arcydzieła. Ukoronowaniem tej metody antyczytania literatury jest egzamin maturalny z polskiego. Dyskwalifikowanie tekstu ucznia z powodu jednego błędu, choćby najbardziej karygodnego, jest zbrodnią pedagogiczną, próbą leczenia cholery dżumą. To nie jest metoda pedagogiczna, lecz prymitywne narzędzie tortur.

Odrzucanie pracy z powodu „kardynała” jest całkowicie błędną metodą egzaminowania. Coś takiego nigdy nie powinno być stosowane. A przecież tu chodzi o wypowiedź nastolatka o tekście artystycznym, jakim jest każda lektura, a nie o budowę ciała ludzkiego czy łączenie związków chemicznych, gdzie poprawność ma znaczenie. W humanistyce jest inaczej. Na błędzie może być oparty wartościowy, twórczy wywód, że kapelusze z głów, natomiast przy pełnej poprawności merytorycznej można tak uprościć rozumienie literatury, że jedyną wartością pracy jest brak błędu kardynalnego.

Każdy tekst maturzysty, także ten zawierający karygodny błąd, a nawet kilka takich błędów, zasługuje na pełną i sumienną ocenę osoby sprawdzającej, również na wskazanie zalet i przyznanie za nie punktów. Egzaminatorzy nigdy nie powinni dyskwalifikować rozprawki maturalnej. Nie ma na świecie takiego błędu, choćby najbardziej kardynalnego, który by do tego upoważniał. Zero punktów należy się tylko za pustą kartkę.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną