Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Maturę z polskiego da się zdać bez wypracowania. Jeszcze nigdy nie było tak źle

Maturę z języka polskiego da się zdać bez wypracowania. Maturę z języka polskiego da się zdać bez wypracowania. Przemysław Skrzydło / Agencja Wyborcza.pl
Skoro można nie umieć pisać, a maturę i tak się zda, odejdźmy w ogóle od egzaminu z polskiego. Matura z języka angielskiego Polkom i Polakom w zupełności wystarczy.

Do 2004 r. na maturze pisemnej z języka polskiego było tylko wypracowanie. Umiejętności i wiedzę ucznia określano wyłącznie na podstawie tej jednej formy wypowiedzi. Można powiedzieć, że 20 lat temu i wcześniej szkoła uczyła przede wszystkim pisać.

Rok później wprowadzono test sprawdzający czytanie ze zrozumieniem. Egzamin składał się z dwóch części: testu, za rozwiązanie którego można było uzyskać 20 pkt, oraz wypracowania (50 pkt). Celem reformy było sprawdzenie, czy uczeń potrafi odpowiadać na pytania oraz pisać. Przy okazji zniesiono zasadę, że trzy błędy ortograficzne dyskwalifikują zdającego. Teraz maturzysta mógł popełnić nawet 300 błędów, a tracił jedynie 10 proc. (5 pkt z 50). To była rewolucja.

Czytaj też: Egzaminatorów może zabraknąć

Uczniowie przestali uczyć się pisania

Choć wypracowanie przestało być jedyną formą wypowiedzi maturalnej, wciąż odgrywało ważną rolę. Żeby zdać maturę, należało zdobyć co najmniej 21 pkt (30 proc. z 70 pkt). Bez wypracowania było to niemożliwe (brakowało 1 pkt do uzyskania minimum). Coś należało zatem napisać, aby ten brakujący punkt, a jeszcze lepiej kilka, zdobyć. Efektem wprowadzenia nowych zasad była tzw. testoza: uczniowie przestali uczyć się pisania własnych tekstów, a zaczęli przede wszystkim ćwiczyć rozwiązywanie arkuszy. Znaczenie wypracowania maturalnego zmalało.

Uczenie pod egzamin stało się normą na lekcjach polskiego. Uczniowie przestali czytać lektury, gdyż byle jakie wypracowanie można przecież napisać bez znajomości literatury. W kształceniu polonistycznym coraz większy nacisk kładziono na umiejętność rozwiązywania zadań, a coraz mniejszy na pisanie własnych tekstów. Pokolenie, które przystępowało do egzaminu maturalnego (przed 2005 r. matura nazywała się egzaminem dojrzałości), nie umiało pisać. No i kompletnie nie znało ortografii.

Zmiana w formule egzaminu, jaka wchodzi w życie w 2023 r., w założeniu miała podnieść poziom nauczania języka polskiego. Uczeń szkoły maturalnej powinien więcej czytać i pisać. Matura miała być trudniejsza, zatem uczenie się przez rozwiązywanie arkuszy nie mogło wystarczać. Straszono tak uczniów przez ponad dwa lata, ale kiedy przyszło do pokazania przykładowych arkuszy, okazało się, iż rzeczywistość jest zupełnie inna. Jeśli chodzi o sprawdzenie umiejętności pisania, jest jeszcze gorzej, niż było.

Czytaj też: Poloniści żądają zmiany zasad oceniania

Więcej punktów za test

Znaczenie wypracowania na obowiązkowym egzaminie z języka polskiego jeszcze bardziej się zmniejszyło. Od 2023 r. maturzysta może zdać egzamin – sytuacja bez precedensu w polskim systemie maturalnym – nawet gdy nie napisze żadnego wypracowania albo wprawdzie jakieś napisze, ale uzyska za nie zero punktów. To możliwe, gdyż za samo rozwiązanie dwuczęściowego testu zdający uzyskuje maksymalnie 25 pkt (dawniej 20), a za wypracowanie jedynie 35 (dawniej 50). Mniej punktów za wypracowanie, więcej za test skutkuje tym, że osoby, które nie potrafią pisać wypracowań, mogą zdać egzamin. Zero punktów za wypracowanie nie oznacza wcale dyskwalifikacji (maksymalnie 42 proc. można uzyskać bez niego).

Zmiany wpływają na sposób uczenia języka polskiego. Rezygnacja z zasady, że trzy błędy ortograficzne w wypracowaniu dyskwalifikują, spowodowała, iż uczenie się ortografii przestało się opłacać. Uczniowie otwarcie mówią, że wolą nauczyć się kolejnego języka obcego niż zasad polskiej pisowni (wysiłek jest porównywalny). Pisanie z błędami stało się normą, a przeciwstawianie się temu – walką z wiatrakami.

„Za pracę bezbłędną – czytamy w zasadach oceniania – lub zawierającą nie więcej niż jeden błąd ortograficzny należą się 2 punkty” (z 35 pkt za wypracowanie, czyli mniej niż 6 proc. jest za ortografię). Zero punktów za sprawność ortograficzną otrzymuje się za pracę zawierającą cztery błędy i więcej. Zasady oceniania są takie, że nauka ortografii przestała być opłacalna. Egzamin nie premiuje mistrzostwa w tej dziedzinie, nie karze też za kompletne nieuctwo. Jeśli nie można zostać zdyskwalifikowanym nawet za 300 błędów, czyli za niepoprawne zapisanie każdego wyrazu, po co uczyć się tej trudnej sztuki?

Czytaj też: Matura wtedy, kiedy się chce

Bardziej opłaca się wkuć

Zmiany pomniejszyły znaczenie wypracowania, natomiast zwiększyły wartość tzw. wiedzy pamięciowej. Uczniowie liceów i techników jeszcze mniej piszą, za to więcej uczą się na pamięć faktów literackich (imion i nazwisk bohaterów, planów wydarzeń, miejsc i czasów akcji). Czyli zakuwają. Jest to zatem kolejny przykład „deformy”, tzn. powrotu do stanu gorszego. Pamięciowe opanowywanie wiedzy to anachroniczna metoda, do której nie wolno wracać, gdyż ograbia uczniów z twórczego myślenia oraz innowacyjności. Wbijanie sobie do głowy faktów z lektur zabija kreatywność, czyni z uczniów bezmyślne istoty.

Doszło do tego, że uczniowie wypowiadają się twórczo i więcej piszą na lekcjach języka obcego, piszą chociażby eseje, natomiast na lekcjach polskiego głównie zakuwają. Sami uczniowie mówią, że po angielsku potrafią się wypowiedzieć na piśmie (ćwiczenie czyni mistrza), natomiast po polsku nie. Zresztą nie czują potrzeby bycia sprawnymi w pisaniu po polsku, gdyż maturę można zdać bez tej umiejętności. Za to nie da się jej zdać bez wbicia sobie do głowy mnóstwa informacji o lekturach. Pisać można nie umieć, natomiast wiedzę o literaturze trzeba opanować. A przecież powinno być odwrotnie: absolwent liceum czy technikum powinien przede wszystkim umieć pisać (poprawnie pod względem logicznym i ortograficznym), znajomość faktów literackich powinna być na dalszym planie.

Absolwenci szkoły podstawowej, którzy rozpoczynają naukę w liceum, szybko się orientują, że uczenie się pisania wypracowań nie popłaca. Nawet fatalnie napisane, czyli de facto na ocenę niedostateczną, zapewni kilka punktów, a to już oznacza – gdy test zostanie rozwiązany poprawnie – sukces.

Czytaj też: Degradacja szkół w dawnych miastach wojewódzkich

Matura z polskiego to fikcja

Reforma matury doprowadziła do tego, że za sukces uznaje się stworzenie tekstu, który jest źle napisany. Podobna pisanina przerazi wykładowców akademickich, gdy maturzysta zacznie wykazywać się swoimi umiejętnościami na studiach. Profesorowie będą się zastanawiać, jak tacy ludzie zdali maturę, skoro nie umieją wypowiadać się pisemnie. Stało się tak, ponieważ przed maturzystami nie postawiono wymagań, iż muszą umieć pisać dłuższe teksty. Jeśli potrafią pisać, to dobrze, ale jeśli nie potrafią, też dobrze. Egzamin z polskiego jeszcze nigdy tak nie wyglądał.

Opanowanie umiejętności pisania dłuższych tekstów (300–400 wyrazów) jest potrzebne tylko tym maturzystom, którzy wynik z polskiego planują wykorzystać do ubiegania się o miejsce na studiach. Takich ludzi jest jednak niewielu. Na większości kierunków wynik z polskiego nie liczy się w procesie rekrutacji. Zatem brak sprawności w pisaniu po polsku uchodzi całkowicie na sucho. Można zapytać, dlaczego egzamin z polskiego na poziomie podstawowym jest obowiązkowy, skoro nie sprawdza żadnych ważnych umiejętności, a głównie pamięciową wiedzę o lekturach? A przecież obowiązkowość tylko wtedy ma sens, jeśli maturzyści muszą wykazać się sprawnością, bez której współczesny człowiek ociera się o analfabetyzm.

Jako nauczyciel języka ojczystego oczekuję od twórców matury, iż postawią chociaż minimalny próg w zakresie umiejętności pisania dłuższego tekstu. Nie można akceptować sytuacji, że zero punktów za wypracowanie nie jest równoznaczne z dyskwalifikacją. Maturzysta, który nie napisał żadnego własnego tekstu, nie powinien zdać matury. Próg 30 proc. za wypracowanie to absolutne minimum. Bez tego nie widzę sensu w obowiązkowym egzaminowaniu z języka polskiego.

Gdy zero za wypracowanie nie oznacza jeszcze dyskwalifikacji, matura z polskiego jest pozorna. To fikcyjny egzamin, który nie sprawdza tego, co najważniejsze w posługiwaniu się językiem ojczystym: umiejętności pisania. A nawet więcej: sankcjonuje analfabetyzm. Skoro można nie umieć pisać, a maturę i tak się zda, odejdźmy w ogóle od egzaminu z polskiego. Matura z angielskiego Polkom i Polakom w zupełności wystarczy.

Czytaj też: Czy polonista musi znać lektury?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną