Ministra klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska zapowiedziała, że w trybie nadzwyczajnej decyzji ograniczy wycinki w dziesiątce kompleksów leśnych. Aktywiści są podzieleni w ocenie tej decyzji. Część deklaruje ostrożny optymizm. Inni optują za środkami bardziej ofensywnymi.
To oczywiście wina polityki, która za rządów partii Jarosława Kaczyńskiego wkroczyła do Lasów Państwowych. Dlatego udział w spotkaniu z Donaldem Tuskiem jeszcze przed wyborami wymagał od miejscowych leśników sporej odwagi.
Ugrupowania koalicyjne obiecały, że nowy rząd diametralnie zmieni podejście do natury. Globalnie pogrążonej w ciężkim kryzysie, a na polskim odcinku dodatkowo poddanej presji często nieroztropnej eksploatacji.
Czy żubra można pomylić z dzikiem? I w końcu: kto tu jest jeleniem? (A może łosiem?).
Czyżby lasy w Polsce były zastrzeżoną własnością ludzi w zielonych mundurach? Spróbujmy opisać ten fatalny fenomen, w którym jedna czwarta naszego kraju stała się kolonią kompanii PGL LP. Przyjrzyjmy się bliżej i od nieoczywistej strony zjawisku, jakim jest korporacja leśników.
Naukowo zajmuje się transformacją budynków miejskich w farmy.
Bada wartość przyrody, by można ją było uwzględniać w decyzjach gospodarczych i politycznych.
Poznanie rodzi współczucie. Ale zanim w uniesieniu przytulimy wszystko, co żyje, nie zapominajmy o fundamentalnej obcości człowieka wobec natury, jaką powoduje ludzka świadomość.
Minione ośmiolecie było trudne dla polskiej przyrody, dotkniętej skutkami kryzysu klimatycznego, wymierania gatunków i działalności formacji, która na odcinku zarządzania środowiskiem naturalnym zachowywała się tak, jakby była grupą rekonstrukcyjną PRL-u. Na dodatek kierującą się najgorszymi sowieckimi wzorcami.
Bestialskie działania Rosjan w Ukrainie sprawiły, że powrócił temat uznania kolejnej zbrodni międzynarodowej – przeciwko środowisku.