Czy można zrobić operę o porwaniu statku i zabiciu zakładnika? O tym, że to ryzykowne, przekonał się niedawno dyrektor nowojorskiej Metropolitan Opera.
Festiwal rozpoczynający krakowskie muzyczne lato zbudowany jest zwykle na zasadzie: dla każdego coś miłego.
Kryzys doprowadza do upadku opery i filharmonie. W Ameryce i Europie padają nawet duże i znaczące instytucje kultury. Próbują się bronić, a nawet wychodzić na ulice.
Na festiwalu w Bregencji kolejne, po „Królu Rogerze” Karola Szymanowskiego i „Pasażerce” Mieczysława Weinberga, odkrycie związane z Polską: prawykonanie opery Andrzeja Czajkowskiego „Kupiec wenecki”. Okazała się dziełem wybitnym.
Zdumiewające, że pierwsza opera do libretta opartego na twórczości Stanisława Lema została wykonana w Polsce dopiero teraz – na 70 urodziny kompozytora.
„Święto wiosny” Igora Strawińskiego kojarzymy głównie z wielkim skandalem na paryskiej prapremierze. Ale samo dzieło po stu latach wciąż porusza.
Na całym świecie od lat cieszą się powodzeniem opery wielkich Czechów: Smetany, Dvořáka, Janáčka. My dopiero zaczynamy nadrabiać zaległości, choć to nasi sąsiedzi.
W operze nie wystarczy pięknie śpiewać. Solista musi mieć talenty aktorskie.
Do Opery Narodowej wrócił właśnie Willy Decker jako reżyser premiery „Don Carlo” Verdiego, w tym sezonie pojawi się też po raz pierwszy Christoph Marthaler. Pomału poznajemy czołowych reżyserów operowych świata.
Henryk Baranowski umieścił akcję „Napoju miłosnego” w PGR, bo skoro w PRL byli komuniści z Grecji, to mogli być i z Włoch.