Spalenie palestyńskiego dziecka na Zachodnim Brzegu wstrząsnęło Izraelem, ale go jeszcze nie zniszczyło. A to jest dalekosiężny cel domniemanych sprawców tej zbrodni.
To będzie wróżba, nie komentarz: wkrótce obie strony konfliktu w Gazie ogłoszą sukces.
Aż 13 izraelskich żołnierzy zginęło podczas pierwszej doby trwania ofensywy w Strefie Gazy. Tak krwawego początku walk armia Izraela nie zanotowała od lat. Po stronie palestyńskiej liczba zabitych – głównie cywilów – liczona jest w setkach.
Przez te trzy tygodnie poszukiwania zaginionych izraelskich nastolatków można się było przekonać, jaka przepaść dzieli Żydów i Arabów. I że nikt już nie próbuje jej zasypać.
Szkolone przez Amerykanów palestyńskie służby policyjne tracą panowanie nad sytuacją, a izraelskie władze nie spieszą się z sądzeniem osadników, którzy używają broni nie tylko dla własnej obrony.
Izraelski MSZ chce przyłączyć do kraju żydowskie osiedla na Zachodnim Brzegu i proponuje Autonomii ich wymianę na skrawki Izraela zamieszkane przez Palestyńczyków. Ale ci wcale nie chcą do takiej Palestyny.
W 1947 r. Walne Zgromadzenie ONZ podzieliło Palestynę między Żydów i Arabów. Przez niemal 70 lat nie udało się rozwiązać sporu wywołanego przez tę decyzję.
Kamil Qandil, młody wolontariusz Polskiej Akcji Humanitarnej, siedzi od 2 września w areszcie, niedaleko lotniska Ben Guriona w Tel Awiwie. Zakazano mu ponownego wjazdu do Izraela, informując, że stanowi „zagrożenie dla bezpieczeństwa Izraela“ i będzie odesłany do Polski.
Gdyby żył, miałby 84 lata i kilkadziesiąt miliardów dolarów majątku; przypuszczalnie byłby także bezkonkurencyjnym przywódcą Palestyńczyków. Wciąż jednak nie wiadomo, dlaczego i jak umarł.
Już na poniedziałkowej wieczerzy w domu Sekretarza Stanu Johna Kerry w Waszyngtonie zapowiedziano, że ostatnie danie, czyli izraelsko-palestyńska umowa pokojowa, pojawi się na stole w ciągu dziewięciu miesięcy. Tyle czasu wyznaczyły sobie strony na osiągnięcie porozumienia.