Polska zatrudnia już obywateli całego świata. W międzynarodowych koncernach i wielu agencjach reklamowych językiem, za pomocą którego najłatwiej porozumieć się z szefem, jest angielski. W orientalnej gastronomii, zamawiając cielęcinę w pięciu smakach, najlepiej pokazać ją palcem, bo stojący za barem Azjata niekoniecznie zdążył się już nauczyć polskiego. Bazary i budowy rozbrzmiewają różnymi odmianami śpiewnej słowiańszczyzny, a remontowane drogi twardym niemieckim. Obywatele świata przeważnie jednak pracują u nas nielegalnie.
Na drzwiach stołówki kucharki i sprzątaczki z firmy OSBO w Porcie Gdynia napisały koślawymi literami: „strajk głodowy”. Zastrajkowały, bo pracodawca chciał zatrudnić w ich miejsce zakład pracy chronionej. Z powodu tej głodówki robotnicy portowi chwilowo przeszli na suchą dietę.
Bezrobocie w Polsce sięgnęło niebezpiecznego pułapu 16 proc. Tym, którzy nie widzą dla siebie szansy w tradycyjnych pośredniakach, podpowiadamy: szukajcie w Internecie. Biura pośrednictwa pracy w sieci cieszą się coraz większą popularnością, są równie, a może i bardziej skuteczne niż tradycyjne. Na razie poprzez Internet szuka się głównie informatyków, ale powoli zaczyna się to zmieniać: pracę znalazł mechanik samochodowy, gitarzysta, kierowca.
Jeśli rodzą za wcześnie, mówi się im, że są niedojrzałe emocjonalnie; jeśli za późno – przypomina o tykaniu zegara biologicznego. Jeśli wkrótce po porodzie wracają do pracy, czują się winne, że zaniedbują dziecko; jeśli nie wracają, czują się winne, że nie realizują wzorca kobiety nowoczesnej i zaniedbują siebie. Jeśli nie rodzą wcale, społeczeństwo stawia je pod pręgierzem i oskarża o egoizm. Trudno w Polsce być matką, ale chyba jeszcze trudniej nie być. Przemiany cywilizacyjne i kulturowe sprawiły, że kobiety gorzej radzą sobie z macierzyństwem. Mają ogromne oczekiwania związane z pojawieniem się dziecka. W książkach i pismach czytają, że trzeba poświęcić mu mnóstwo czasu, a jednocześnie są przyzwyczajone poświęcać czas sobie. Chcą doświadczyć macierzyństwa nie rezygnując z własnych potrzeb. Nie godzą się na całkowite oddanie, buntują przeciwko przypisanej od pokoleń roli. Współczesne matki-Polki: znękane, ale bardzo dzielne.
Dwaj wysocy urzędnicy Wojewódzkiego Urzędu Pracy w Rzeszowie, dyrektor Jacek Pasternak i szef wydziału organizacji kadr i nadzoru Jerzy Wilk, sami zostali bezrobotnymi. Ostatnio przyjęto ich do robót publicznych, prawda że umysłowych. Niebawem pewnie dołączy do nich trzeci z& zespołu, były wicedyrektor tego urzędu Roman Fedyna, któremu kończy się trzymiesięczny okres wypowiedzenia.
Minie wkrótce 21, lat odkąd strajkujący robotnicy wywiesili na bramie Stoczni Gdańskiej 21 postulatów. Większość z nich spełniono, chociaż ich smak okazał się nie tak słodki, jak oczekiwano. Pozostał ostatni – żądanie wolnych sobót i ten właśnie zrealizowano poczynając od 1 maja tego roku, na mocy znowelizowanego kodeksu pracy. Żeby ubytek nie był zbyt gwałtowny, tygodniowy czas pracy ma być tylko stopniowo skracany, ale rozłożony na pięć dni tygodnia. Czy to aby nie pyrrusowe zwycięstwo? Postulat numer 21 był skierowany przeciw nielubianemu państwu. Soboty będą wolne dla nas i przeciw nam.
W pośredniakach wraca stare. Pozorni bezrobotni mieszają się z prawdziwymi, czyli takimi, którzy chcieliby naprawdę znaleźć pracę i cierpią z powodu jej braku. Jednych i drugich jest coraz więcej. Nie mają na czole stempelków ułatwiających rozróżnienie. Tracą na tym ci prawdziwi.
Układ znów jest korzystny: wystarczyło wziąć trzy dni urlopu, by zyskać dziewięciodniowe wakacje. W zeszłym roku kto żyw wyjeżdżał byle dalej od miasta. Ci, którzy się zdecydowali zbyt późno, mieli kłopoty ze znalezieniem jakiegokolwiek wolnego miejsca. Niezależnie od tego, czy za sto, czy dziesięć złotych na dobę. W tym roku jest inaczej. Tuż przed gigantyczną majówką lało, więc w drogę wybrali się głównie najzamożniejsi – tam gdzie ciepło i egzotycznie. Co nie znaczy, że kraj nie zamarł.
Większość Polaków z trwogą patrzy na żywioł bezrobocia, ale są też tacy, którzy czują się na obecnym rynku pracy niczym ryby w wodzie. Dzieci Nowej Ekonomii. Z angielska – dżampers, czyli skoczkowie. Ich główna zasada: pracę ma się po to, by znaleźć jeszcze lepszą pracę.