Niebezpieczna i nieskuteczna – tak można określić ustawę medialną, którą premier Słowacji Robert Fico próbował zakneblować usta dziennikarzom. Nie udało się i zamiast dramatu jest beczka śmiechu.
Słowacki rząd zrobił właśnie to, do czego od lat bezskutecznie przymierzają się kolejne ekipy w Pradze, Warszawie, Budapeszcie: założył mediom kaganiec.
Po czerwcowych wyborach władzę przejęła koalicja podobna do naszej: wielka partia, która swój sukces buduje na krytyce wszystkiego, oraz dwie przybudówki: plebejsko-populistyczna i agresywnie nacjonalistyczna. A u steru – zręczny polityczny gracz.
Wieść o religijnych sporach, które u naszych sąsiadów zdruzgotały reformatorski rząd, utrwali przekonanie, że Słowacja to uproszczona wersja Polski. Nic bardziej mylnego: przyczyną kryzysu nie jest fundamentalizm, tylko pieczołowita kalkulacja politycznych zysków i strat.