Głośne morderstwo słowackiego dziennikarza śledczego wstrząsnęło społeczeństwem naszych południowych sąsiadów.
Tak bowiem w praktyce wygląda wybór w Europie Środkowej: albo Zachód, albo coś bliżej nieokreślonego, niepewnego, ale raczej niebudzącego zaufania pod żadnym względem, od polityki po gospodarkę.
Słowacki rząd zrobił właśnie to, do czego od lat bezskutecznie przymierzają się kolejne ekipy w Pradze, Warszawie, Budapeszcie: założył mediom kaganiec.
Po czerwcowych wyborach władzę przejęła koalicja podobna do naszej: wielka partia, która swój sukces buduje na krytyce wszystkiego, oraz dwie przybudówki: plebejsko-populistyczna i agresywnie nacjonalistyczna. A u steru – zręczny polityczny gracz.
Wieść o religijnych sporach, które u naszych sąsiadów zdruzgotały reformatorski rząd, utrwali przekonanie, że Słowacja to uproszczona wersja Polski. Nic bardziej mylnego: przyczyną kryzysu nie jest fundamentalizm, tylko pieczołowita kalkulacja politycznych zysków i strat.