W TVP pokazano szopkę. Nie wypowiadam się o tekstach, bo się na tym nie znam. Ale na podobieństwie kukiełek do postaci każdy się zna, bo przecież widać, że niepodobne. I tak brzydkie, że nawet Brudzińskiemu by się przyśnić nie mogły.
Tuż przed świętami wsiadłem do pociągu Tanich Linii Kolejowych. Biletu nie miałem, bo kolejki do kas jak „soliter księżnej pani”, ale ja zawsze bilet u konduktora kupuję.
Mowa-trawa, tak się kiedyś mówiło na wygadywane głupoty.
Ponieważ nic się nie dzieje, więc nie ma o czym pisać. To znaczy owszem dzieje się, ale o tym, co się dzieje, to już nawet wspominać nie wypada.
To może być historyczny dzień – ta listopadowa niedziela sprzed trzech dni. Coś się bowiem stało dziwnego.
Trener Franciszek Smuda to po prostu czarodziej. Otwiera drzwi, a jednocześnie je zamyka. Siedzi, a jednocześnie stoi.
To jest test na naszą skłonność do marnowania czasu.
Standardy premiera to są standardy bananowej republiki – powiedział szef opozycji, a ta – jak trąbią znawcy – chwyciła rząd w potężne kleszcze i dusi.
Wśrodę 14 października przedzierałem się w kierunku Warszawy, wieziony samochodem przez kolegów z kabaretu Ciach. Brnęliśmy przez Polskę południowo-wschodnią, przebraną nagle za północną Kamczatkę.
Mariusz Kamiński sprawia wrażenie trzeciorzędnej postaci marnego wodewilu, gdy w prokuraturze rzuca szmoncesy a la „CBA nie pęka” i robi znak zwycięstwa.