- Grzegorz Jarzyna zapowiadał, że jeśli zwolnię go z funkcji dyrektora artystycznego, to w trzy tygodnie nie będzie mnie w teatrze - opowiada Bogdan Słoński. - Jak się okazuje, wiedział, co mówi. Konflikt między dyrektorami warszawskiego Teatru Rozmaitości ciągnie się od kilku miesięcy i ma sceniczną zaiste dramaturgię. Najpierw, jak twierdzi Słoński, Jarzyna chciał wyrzucić prawie wszystkich pracowników. Potem Słoński chciał wyrzucić Jarzynę. Na końcu sam został wyrzucony.
Pewnie na zawsze pozostanie tajemnicą, kto pierwszy umieścił na kiju imitację człowieka i dlaczego w ten właśnie sposób postanowił opowiedzieć innym o swoich doświadczeniach, refleksjach, emocjach. Wiadomo jednak, że ludzie zawsze odnajdywali przyjemność i w oglądaniu, i w przedstawianiu animowanych historyjek, że ten rodzaj twórczej ekspresji - lalki, kukiełki, marionetki - towarzyszył niemal wszystkim cywilizacjom
Przed ostatnią premierą w Narodowym Zbigniew Zamachowski skarżył się dziennikarzom, z jakim to mozołem przychodzi mu uczyć się prawidłowego wypowiadania kwestii: "Ja, dawny polski partyzant". Niestety, oglądając przedstawienie trudno nie zauważyć, że nauczyć się w końcu nie zdołał! W ustach aktora zawsze tak celnie trafiającego we właściwy ton i uprawdopodabniającego najwymyślniejsze dialogi, ta nieskomplikowana deklaracja brzmi nieodmiennie fałszywie. Co nieźle symbolizuje kłopoty, jakie dzisiejszy teatr ma i zapewne będzie miał w najbliższej przyszłości z "Kartoteką".
Przed kilku laty paru niegłupich dżentelmenów z różnych krajów, zasiadających w jury toruńskiego Kontaktu, uznało za stosowne zapisać w werdykcie, iż festiwal przywrócił im wiarę w teatr. Nie był to odosobniony atak egzaltacji: edycja 1995 pozostaje jednym z najważniejszych zdarzeń artystycznych. I wyznacza skalę ocen. Zgodnie z tą skalą ubiegłoroczny Kontakt został gremialnie zbesztany za kicz, tandetę i pozaartystyczne kryteria doboru przedstawień. W tym roku obyło się (niemal) bez skandali. Niewiele jednak dano też okazji do prawdziwych wzruszeń, uniesień, nawróceń.
Co robi Polak, kiedy ma więcej wolnego czasu, jak choćby w długi majowy weekend? Prawidłowa odpowiedź brzmi: nic nie robi. Badania socjologiczne potwierdzają, że głównym sposobem zabijania czasu jest wzmożone oglądanie telewizji, wideo, spotkanie z rodziną i znajomymi, ewentualnie spacer. Szlachetniejsze formy rozrywki - wizyta w teatrze, kinie, muzeum, lektura książek, koncert - przestały być towarzyskim snobizmem. Oferta kin, księgarni, sklepów płytowych jest dziś w Polsce nie gorsza niż na Zachodzie, ale producenci skarżą się na brak popytu. Zmieniły się wzorce społeczne - to prawda, lecz jednocześnie wiele polskich rodzin, także tych z ambicjami kulturalnymi, po prostu nie stać na bilet, książkę, płytę. Obliczyliśmy, że aby utrzymać proporcje cen z czasów PRL, książka powinna dziś kosztować mniej więcej 2 złote, a bilet do teatru 4 złote. A jak jest?
Przed najnowszą premierą na scenie warszawskich Rozmaitości, noszącą niezgodny z ustawą o ochronie języka polskiego (acz łatwo zrozumiały) tytuł "Shopping and Fucking", reżyser Paweł Łysak stwierdził w jednym z wywiadów, że nasza scena "koncentruje się na interpretowaniu literatury", natomiast nie chce mówić "o przemocy, narkomanii, homoseksualizmie, upadku wartości, bezdomnych, sektach". "Interpretowanie literatury" najwyraźniej pojawiło się w ustach młodego twórcy w funkcji obelgi. Można zgodzić się z nim, że nie każda literatura zasługuje, by się nią w teatrze nasładzać. Czy jednak każdy życiowy brud wart jest wysiłku i uwagi tak artystów sceny, jak publiczności?
Heroldowie domagający się dla kultury większych dotacji są bardziej elokwentni i mają łatwiejszy dostęp do mediów niż rolnicy, górnicy czy służba zdrowia, ale w gruncie rzeczy chodzi im o to samo: żeby wyrwać więcej pieniędzy publicznych dla swojej dziedziny. Artyści głośno oburzają się, kiedy księgowi przymuszają ich do liczenia i oszczędzania pieniędzy. Tymczasem spośród 120 polskich teatrów upadły, a i to nie na dno, zaledwie dwa. Ale rok bieżący, rok reformy samorządów, które przejęły teatry pod swoją opiekę, może być rokiem gorzkiej prawdy.
Diabli nadali rocznice. Zawsze przychodzą nie w porę. Sieją wokół siebie łany wzniosłego pustosłowia, męczą szkolną dziatwę (z maturzystami na czele), owocują krociami imprez dyktowanych kalendarzowym koniunkturalizmem. I właściwie nigdy nie wnoszą nic specjalnie istotnego. Nie sprawiają miłej satysfakcji, że oto, proszę, możemy pod rocznicowym pretekstem ze szczególną intensywnością poobcować z wielkim przodkiem-jubilatem, który i na co dzień przecież żyje w naszych myślach jako partner, inspirator, wódz. Okazuje się, że ani na co dzień, ani od święta.
Droga Sylwio,
Z całego serca gratuluję Ci debiutu na warszawskiej scenie. Wielkie to szczęście, że Twój dyrektor Grzegorz Jarzyna był ostatnio tak bezgranicznie zajęty odbieraniem wszystkich przyznawanych w Polsce nagród teatralnych, że zgodził się odstąpić Ci scenę. I mogłaś - Ty, artystka niedoświadczona i bezczelna - zabrać się za klasyka, zastrzeżonego jak dotąd wyłącznie dla Andrzeja Łapickiego.Tak zaczyna się sławna aria Mefista z opery "Faust" Gounoda, a za dwa pewno miesiące wyjdzie moja nowa i chyba ostatnia (kiedyś taka nadejść musi!) książka, w której powtórzę raz jeszcze moją tezę, że w nieznanej nam kosmicznej walce Bóg przegrał ziemię do Szatana, stąd zamykający się wiek XX był w dziejach ludzkich zarazem najkrwawszym i najbezsensowniejszym - taki właśnie długi bal szatański, z którego oto prezentuję jedną ze świeżych figur tańca życia ze śmiercią.