W ewangelicznej przypowieści faryzeusze przyłapali kobietę na cudzołóstwie. Przyprowadzili ją do Jezusa, by ten ją osądził. Jak na faryzeuszy przystało, postępowali przebiegle, gdyż wydanie jakiegokolwiek wyroku, czy to śmierci, czy to ułaskawienia, naruszało prawo: albo starozakonne, albo rzymskie. „Na to Jezus pochyliwszy się rysował palcem po ziemi. Gdy nie przestawali Go pytać, wyprostował się i rzekł im: »Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem«. I znowu pochyliwszy się, rysował po ziemi” (J 8,8–11).
Trudno odnaleźć, także w dziejach polskich, wybitne postaci, które byłyby bez skazy. Bolesław Chrobry „z lisią chytrością złączył je [dzielnice polskie] potem w jedną całość (…) wypędziwszy macochę i braci oraz oślepiwszy swoich zaufanych Odylena i Przybywoja”, napisał kronikarz niemiecki biskup Thietmar. Kiedy książę ruski Jarosław odmówił Bolesławowi ręki swej siostry Przecławy, Chrobry zdobył Kijów, po czym Przecławę zniewolił „tylko raz jeden jak nałożnicę, aby pomszczona została w ten sposób zniewaga naszego rodu, Rusinom zaś ku obeldze i hańbie”. Gall Anonim ocenił, że Chrobry wyrzekł to „ze śmiechem a wcale dowcipnie”. O łupieniu przez Bolesława bogatych miast i grodów od Dniepru po Wełtawę i Łabę nie ma co pisać, bo to nieodłączna treść wojen. Nic dziwnego, że biskup Thietmar nazwał polskiego króla „starym wszetecznikiem”, bo przecież wszystko to działo się między chrześcijanami.
Speckomisja badająca przeszłość Kazimierza Wielkiego również ujawniłaby niejedno z jego młodości i wystawiła pod pręgierz opinii publicznej. Jako żonaty królewicz znalazł się na dworze węgierskim w Wyszehradzie, gdzie jego siostra Elżbieta była królową i żoną Karola Roberta Andegaweńczyka. Tam w oko Kazimierzowi wpadła dziewicza Klara Zach. Trawiony żądzą młodzian udał chorego, jego siostra sprowadziła ową dwórkę, co ozdrowiały natychmiast Kazimierz wykorzystał. „Ponieważ zaś Bóg brzydzi się zbrodnią nierządu, wszystko przybrało inny obrót, niż spodziewała się królowa Elżbieta. Dziewica bowiem Klara zgwałcona przez księcia Kazimierza i do syta wykorzystana, w tajemnicy mówi swemu ojcu Felicjanowi o swym zhańbieniu, prosząc, aby pomścił jej sromotną hańbę”, czytamy relację Jana Długosza.
Niektórzy historycy, jak Stanisław A. Sroka, sądzą co prawda, że jest to kolejna plotka przywołana przez Długosza. Ale inne przekazy, w tym XIV-wieczna relacja włoska i rymowana austriacka Henryka von Mügeln, pośrednio „Rocznik Traski”, a nawet dalsze życie Kazimierza, wskazują, że dramat ten istotnie miał miejsce. W odpowiedzi na czyn Kazimierza 17 kwietnia 1330 r. rozwścieczony ojciec Klary Felicjan Zach wtargnął na zamek z mieczem ukrytym pod płaszczem i zaczął ciąć królewską rodzinę. Niezbyt skutecznie, gdyż król Karol Robert otrzymał dość lekką ranę w rękę, zaś „królowa Elżbieta straciła palce u lewej ręki”, opisywał Długosz, m.in. na podstawie „Chronica Hungarorum impressa Buddae”. Afera ta zakończyła się kaźnią i tragedią całej familii Zachów, której resztki schroniły się w Polsce.
Życie seksualne Kazimierza było w ogóle tak bogate, że biskup Bodzanta upomniał króla, grożąc ekskomuniką. Chodziło też o spór o daniny z ziemi sandomierskiej. Biskup wysłał do króla z przestrogą wikariusza katedry krakowskiej Marcina Baryczkę. Dotknięty do żywego Kazimierz kazał kanonika utopić w lodowatej Wiśle z 13 na 14 grudnia 1349 r., przez co – jak pisał Długosz, nawiązując do kaźni św. Stanisława – „częściowo dorównał swym przodkom, częściowo ich przewyższył”. Potem jednak – jak podawał kronikarz – król nękany wyrzutami sumienia przyznał się do popełnionego czynu, gdyż w ramach ekspiacji ufundował kolegiatę w Wiślicy i w Sandomierzu, i liczne kościoły.
Do najwybitniejszych królowych polskich zalicza się także Bonę Sforzę. Wiadomo, sprowadziła włoszczyznę na polskie stoły i włoskie wzorce bardziej powściągliwego picia, zagospodarowała Mazowsze, zarządziła pomiarę włóczną na Litwie, reformując zarządzanie państwem. Jednak jej obsesyjne dążenie do celów i cechy osobiste dalekie były od ideału: krzyczała, wrzeszczała, rzucała się na podłogę, wymuszając decyzje na królu. Podejrzewano ją o otrucia, m.in. ostatnich książąt mazowieckich w 1524 i 1526 r., a syn Bony Zygmunt August na wszelki wypadek przychodził do matki w rękawiczkach.
Młody sekretarz królewski Jan Zamoyski rozpoczął karierę od uporządkowania bałaganu w archiwum królewskim, po czym najechał bogaty Knyszyn, ulubioną miejscowość ostatniego Jagiellona. „Najechał wielkim gwałtem w tysiącu koni, wybił, wygnał tego starostę, który to trzymał od nieboszczyka króla”, pisała królewna Anna Jagiellonka do siostry Zofii po śmierci Zygmunta Augusta w 1572 r. Potem król Henryk Walezy „dał Knyszyn Zamoyskiemu”, który nie przebierając w środkach, zaczął budować swą wielką potęgę.
Zamoyski występował początkowo jako trybun szlachty, by potem porzucić tę rolę na rzecz wielkiej kariery u boku Stefana Batorego. Podejrzewano, nie bez słuszności, że prowadził makiaweliczną grę o wzmocnienie władzy królewskiej, co kosztowało życie jego krewnego Samuela Zborowskiego. Nie liczył się z nikim, potrącał tych, którzy stawali mu na drodze, gdyż – jak mawiał – „przestronno lubił mieć za stołem i koło siebie”. Jednocześnie zbudował Zamość, powołał do życia Akademię Zamoyską, prowadził szczęśliwą politykę i zwyciężał jako wódz w wielu wojnach.
Władysław IV Waza był wielką nadzieją na wybitnego króla. Planował wyprawę przeciw Turcji, chciał zaangażować w nią Kozaków. Natrafił jednak na opór szlachty i dopiero wtedy przyznał się do swych grzechów. Gdy sejm nie uchwalił podatków na wojnę turecką, odparł „ufrasowany”: „»Niech to tak będzie, żem ja te kilkakroć sto tysięcy kurwom moim rozdał«. Bo się też w nich ten Pan kochał, lubo miał ciała na sobie [nad] potrzebę”, czyli był opasły, zapisał Bogusław Maskiewicz w „Pamiętniku”. Nie umniejsza to faktu, że Władysław IV pobił Moskwę pod Smoleńskiem, zawarł pokój ze Szwecją, a do Warszawy ściągali najlepsi muzycy, śpiewacy i autorzy z całej Europy, zwabieni hojnymi uposażeniami rozdawanymi przez rozrzutnego króla.
Znacznie mniej zdolny jego brat Jan Kazimierz Waza nie był w stanie udźwignąć ciężaru wojen, które spadły na jego i Rzeczpospolitej barki. Król mógł się jednak oprzeć na kanclerzu wielkim koronnym Jerzym Ossolińskim. Gdy wojska królewskie, idące na odsiecz Zbarażowi, znalazły się w sierpniu 1649 r. w pułapce nad rzeką Strypą, geniusz polityczny kanclerza uchronił siły koronne przed kolejną klęską. Przekupił on chana Islama Gireja, rozrywając tym sojusz kozacko-tatarski, i doprowadził do układów z Bohdanem Chmielnickim, zatrzymując kozacki walec.
Kanclerz zapłacił za to wysoką cenę. Opinia szlachecka nie rozumiała polityki Ossolińskiego i okrzyknęła go zdrajcą. Carski wysłannik Grigorij Kunakow pisał do Moskwy, że „wszyscy ludzie od małego do wielkiego w Polsce twierdzą, że kanclerz zdrajca i wszyscy chcą, aby go zabić, a kanclerz dworu swego nie opuszcza i żyje z wielką ostrożnością”. Pomimo klęsk w wojnie z Kozakami i Tatarami, jakich nigdy Rzeczpospolita nie zaznała, szlachta uważała, że nie należy paktować z pogańskim chanem i rebelizantem Chmielnickim. Ossoliński chyba nie wytrzymywał psychicznie niezasłużonego odium ludu herbowego i przeciwników politycznych: „kanclerz haniebnie deficit (podupada), pije we dnie i w nocy, a puchlina w nogach”, pisał Krzysztof Opaliński 17 kwietnia 1650 r. „Z Zamku razem także do P. Kanclerza na obiad, kędy pijatyka haniebnymi haustami wszystkich nas” – dodawał Opaliński 22 kwietnia. W rezultacie pozostało mu kilka miesięcy życia: Jerzy Ossoliński zmarł na apopleksję, znienawidzony przez szlachtę, a szanowany przez mądrych polityków. Większość znawców epoki nie ma wątpliwości, że kanclerz był mężem stanu.
Postać z hymnu narodowego Stefan Czarniecki jest kojarzony z ocaleniem Rzeczpospolitej z potopów szwedzkiego, moskiewskiego, kozackiego i siedmiogrodzkiego. Jako żołnierz, którego wychowała wojenna służba w kawalerii, palił, ścinał i łupił bez wyrzutów sumienia. Szlachta nie miała o to pretensji do Czarnieckiego. Natomiast podejrzewała go o przyjęcie łapówki od Iwana Bohuna, któremu Czarniecki pozwolił umknąć z Monasterzysk. Na sejmiku chełmskim w 1653 r. szlachta domagała się wręcz postawienia oboźnego koronnego przed sądem sejmowym „za odstępowanie od zdobywania niektórych osad w zamian za korzyści materialne” – napisał historyk Tomasz Ciesielski. Dwa lata później było jeszcze gorzej, gdyż żołnierze koronni wojewody bracławskiego Stanisława Lanckorońskiego i Czarnieckiego byli zmuszeni też dla Tatarów zdobywać miasteczka ukrainne, naganiać stamtąd ludzi i oddawać ich w jasyr ordzie. W zamian obdarci żołnierze mogli kupić brakujące uzbrojenie, ale też niektórzy dowódcy polscy opłacili konszachty Czarnieckiego z „bisurmanami” pomieszaniem zmysłów.
Również z napisanej przez Tadeusza Korzona „Doli i niedoli Jana Sobieskiego” wiadomo, że życie bohaterów narodowych nie składało się z samych blasków. Jako starosta jaworowski Sobieski wraz z chorążym koronnym Aleksandrem Koniecpolskim, stojąc na czele najlepszych, bo zawodowych wojsk kwarcianych, wysłał do króla szwedzkiego w początkach potopu wiernopoddańczą deklarację. „Prawdą było niewątpliwie to, że nie istniała militarna konieczność kapitulacji, że można było walczyć dalej” – napisał Zbigniew Wójcik, biograf króla Jana III. Co gorsza, rycina Eryka Dahlberga z dzieła Samuela Pufendorfa o historii Karola X Gustawa uwieczniła scenę, w której przyszły hetman i król polski składa przysięgę na wierność królowi szwedzkiemu. A takie ilustrowane dzieła były powszechnie oglądane, czytane i komentowane w Europie, odgrywając rolę ówczesnej telewizji. Na dodatek Sobieski opuścił szeregi króla szwedzkiego jako jeden z ostatnich magnatów polskich, walcząc jeszcze pod Gołębiem przeciw Czarnieckiemu i rodakom. Zostało to mu wybaczone, gdy zaczął odnosić sukcesy w walce z Tatarami i Turcją, co zaprowadziło go do korony polskiej i wielkiego zwycięstwa pod Wiedniem w 1683 r.
„Większy niż król ten książę” Józef Poniatowski, zanim został bohaterem narodowym, przeszedł trudną drogę, która nie wydawała się wieść na piedestał. Po klęsce insurekcji kościuszkowskiej złożył prośbę do pruskiego króla, pisząc się jako „ostatni z poddanych”. Wiernopoddańcze listy księcia może tłumaczyć sytuacja finansowa i prawna, w jakiej się znalazł. Ale dla polskich strażników narodowej moralności nie może to być argumentem. Wyrzucają księciu, że pobierał pensję od Hohenzollernów, którzy rozebrali Polskę, złożył przysięgę wierności Fryderykowi Wilhelmowi III i przyjął od niego Orła Czerwonego oraz Order Orła Czarnego. Po powrocie do Warszawy, zamiast iść do Legionów, książę bawił się, pijąc, hulając, prowadząc dom otwarty w Pałacu pod Blachą i w Jabłonnie. W 1805 r. spotykał się z carskimi generałami i samym Aleksandrem I: „doznał przy tym widzeniu się dowodów zaufania monarchy. Odprowadzał go stąd konno ku Nieborowu” – pisał biograf Szymon Askenazy. Przez wielu ks. Poniatowski był zatem postrzegany jako birbant i kochaś, z zadatkiem na zdrajcę.
Dopiero kiedy zorganizował armię, przezwyciężając silny opór zawistnych generałów, odniósł zwycięstwo pod Raszynem w 1809 r., odzyskał Galicję, poszedł na czele 90-tys. armii z Napoleonem na Moskwę, by w 1813 r. zginąć nieszczęśliwie, ześlizgując się z urwiska Elstery, gdzie do końca osłaniał Napoleona – wtedy dopiero Polacy zaczęli nań patrzeć jak na bohatera narodowego.
Janowi Henrykowi Dąbrowskiemu też można przypiąć łatkę. Urodzony z matki Niemki i Polaka, osiedlonych w Saksonii, „nie mówił płynnie do polsku”. Mimo to „był dobrym Polakiem aż do zgonu” – pisał w 1809 r. Franciszek z Błociszewa Gajewski po spotkaniu z generałem, oddając sprawiedliwość twórcy Legionów.