Historia

Utrata państwowości i drogi jej odzyskania

Rejtan Upadek Polski obraz Jana Matejki Rejtan Upadek Polski obraz Jana Matejki Wikipedia
Wiele narodów w Europie i w świecie popadło w polityczną niewolę w minionych stuleciach. Równie wiele narodów odzyskało albo też uzyskało własne państwa w pierwszej i drugiej wieku bieżącego.

Polacy, o ile mi wiadomo, są jedynym narodem, który utracił niepodległość w końcu XVIII w., a odzyskał ją na progu XX. Jedynym, którego niewola polityczna zbiega się z wiekiem XIX, to jest - gdy idzie o Europę - z okresem likwidacji ustroju feudalnego, rewolucji przemysłowej i zwycięstwa kapitalizmu. Niniejsza wyjątkowość naszych losów narodowych w dobie nowoczesnej utrudnia posługiwanie się metodą porównawczą; skłania przeciwnie, do akcentowania specyfiki.

Nad przyczynami upadku Rzplitej szlacheckiej dyskutuje się od czasu rozbiorów, dziś może mniej namiętnie niż sto i sto pięćdziesiąt lat temu, lecz z niesłabnącym zainteresowaniem. Od 1918 r. dyskutuje się też nad okolicznościami odzyskania niepodległości. Poglądy wysuwane przez historyków i publicystów na temat zguby i odrodzenia Polski były i nadal są krańcowo rozbieżne. Rzecz szczególna: zarówno uczonym badaczom, jak i czytelnikom ich dzieł zdarza się przykładać całkiem inną miarę do historii upadku Polski, a inną do jej zmartwychwstania.

Przyczyny jednego i drugiego wydarzenia dadzą się najogólniej podzielić na zewnętrzne i wewnętrzne. Zewnętrzne przyczyny można by ująć najprościej w ten sposób: w końcu XVIII w. była zła koniunktura międzynarodowa dla Polski. Potęga militarna „trzech czarnych orłów", a zwłaszcza Rosji i Prus wzrastała szybciej aniżeli innych mocarstw. Rola międzynarodowa Francji zmalała wraz z kryzysem ancien-regime`u. Nikt nie mógł przeszkodzić sąsiadom Rzplitej w podzieleniu się bezbronnym łupem. I na odwrót: w początku XX w. koniunktura okazała się dla nas korzystna. Pierwsza wojna światowa przeciwstawiła sobie Rosję carską i mocarstwa centralne. Ententa okazała się mocniejsza od wilhelmowskich Niemiec. Rewolucja zmiotła z powierzchni ziemi wszystkie trzy rozbiorowe cesarstwa. Państwo polskie wyłoniło się w końcu 1918 r. pod opieką zwycięskiej Ententy, w powstałej nagle politycznej próżni. Dla cudzoziemskiego zwłaszcza obserwatora dzieje rozbiorów Polski i dzieje odrodzenia naszego dają się zadowalająco objaśnić w płaszczyźnie stosunków międzynarodowych. Lecz ulegali temu schematowi i polscy historycy, chociażby Askenazy: czy to gdy pisał tom I dzieła: „Napoleon a Polska", czy też znane „Uwagi" o genezie I wojny światowej.

Sprowadzanie tych dziejów do gry sił zewnętrznych nigdy jednak nam nie wystarczało. Otóż szukać wewnętrznych przyczyn upadku i odrodzenia - to znaczy wręcz przeciwnie kłaść nacisk na winy naszych przodków doby rozbiorowej i dawniejszej, a także na zasługi naszych ojców z początku XX w. Oba poglądy są rozpowszechnione, chociaż nie wyznawane równie konsekwentnie, ani też identyczne w szczegółach. Odpowiedzialnością za rozbiory obciążaliśmy alternatywnie: magnatów i jezuitów, demokrację szlachecką, króla Stasia i targowiczan, konfederatów barskich i insurgentów Kościuszki. A także anomalie polskiego feudalizmu i polskiej struktury społecznej. Natomiast wybicie się na niepodległość stanowić miało ukoronowanie wysiłku kilku pokoleń patriotów polskich, męstwa polskiego żołnierza, przenikliwości naszych mężów stanu, ofiarności rewolucjonistów.

Polskiej naszej miłości własnej odpowiadała - i zapewne jeszcze odpowiada - teza skombinowana: o zewnętrznych źródłach upadku i wewnętrznych źródłach odrodzenia. Rozebrali nas więc źli sąsiedzi właśnie dlatego, żeśmy byli cnotliwsi i doskonalsi od wszystkich innych ludów Europy - tak wywodzi onego czasu Chołoniewski. Zaś propaganda lat międzywojennych powtarzała, że wolną Polskę wywalczyli legioniści co „poszli w bój osamotnieni, a z nimi był ich dzielny wódz". Jeśli tak uproszczone twierdzenia spotykały się ze sprzeciwami, to nie bez oddziaływania pozanaukowych względów. Szkoła historyczna krakowska upierała się, że samiśmy byli winni upadku własnego państwa, upadku naszych powstań narodowych. Kalince i Bobrzyńskiemu chodziło o zdyskredytowanie ideologii niepodległościowej, jako lewicowej i demokratycznej. I na odwrót: endecy na przekór Piłsudskiemu dowodzili, że to nie on wyzwolił Polskę, ale generał Weygand, albo też Matka Boska. Rewolucyjna lewica zaś kładła nacisk na niedostrzegany, albo wręcz negowany czynnik zewnętrzny odzyskania niepodległości: na rewolucję październikową.

W temacie przeze mnie poruszanym skupiam uwagę na jednej tylko kategorii problemów: na własnych naszych drogach wiodących do niepodległości. Nie zamykamy oczu na czynniki zewnętrzne, międzynarodowe, ale próbujemy zanalizować nasze własne drogi w liczbie mnogiej. Różne obozy polityczne i ich przywódcy, w zmieniających się okolicznościach, rozmaicie wyobrażali sobie, jak należy postępować, aby odzyskać wolność utraconą. Nie całe, to prawda, nasze społeczeństwo we wszystkich swoich warstwach i we wszystkich momentach niewoli reagowało tak samo na ucisk polityczny; nie całe i nie zawsze było gotowe do walki o wolność. Dobrze wiadomo, że wielcy posiadacze okazywali się mniej skłonni do politycznego ryzyka w porównaniu do drobnej szlachty czy też inteligencji; że świadomość narodowa rozwinęła się wcześniej wśród tzw. warstw oświeconych, aniżeli wśród ludu; że gdy idzie o masy ludowe, proletariat miejski łatwiej reagował na hasła narodowe w porównaniu do chłopów. Również temperatura uczuć narodowych uległa silnym wahaniom: po paroksyzmach uniesie, przychodziły dłuższe okresy załamania i politycznej apatii. Sygnalizuję tylko sprawy dobrze znane. Ważne dla nas w tej chwili jest to, że w całym okresie niewoli właściwie nieprzerwanie utrzymywały się aktywne ugrupowania, które się z nią nie godziły i gotowe były szukać dróg wyjścia z niewoli. Dróg zastosowanych do okoliczności oraz do własnych zróżnicowanych interesów.

Powtarzam: w ciągu całego XIX w. brane były w Polsce pod uwagę różne drogi mające prowadzić do niepodległości. Łatwo dadzą się wyodrębnić następujące, najbardziej typowe koncepcje i sposoby działania.

1. Ugoda z jednym z zaborców, oparta na założeniu, że w jego interesie może leżeć odbudowanie Polski, chociażby w formie częściowej tudzież półzależnej; że może tenże zaborca godzić się przynajmniej na złagodzenie sytuacji swych polskich poddanych. Tak rozumowali m. in. Adam Czartoryski jako minister i doradca Aleksandra I; poznańscy konserwatyści w początkowej fazie Wiosny Ludów; Wielopolski w przededniu powstania styczniowego; „panowie krakowscy" redagujący adres do Franciszka Józefa: „Przy Tobie stoimy i stać chcemy". Pozostawiam na stronie problem, czy różne owe pomysły ugody miały w danej chwili realne szanse. Wyliczam je i idę dalej.

2. Dyplomacja: prace około przekonania Europy", tzn. mocarstw i społeczeństw zachodnich o potrzebie odbudowy Polski; prowokowanie zatargów owych mocarstw z rozbiorcami; korzystanie z nadarzających się lub sprowokowanych zatargów. Oto główna treść działań Adama Czartoryskiego i czartoryszczyków pomiędzy 1830 r. a 1870 r. tzn. w czasie, gdy sprawa polska coś znaczyła w dyplomatycznej grze.

3. Opozycja legalna: obrona praw, z których korzystali Polacy, lub które im zostały zagwarantowane w konstytucjach i traktatach międzynarodowych, zwłaszcza aktach wiedeńskich 1815 r., obrona zwłaszcza na gruncie parlamentów. Przypomnę tu działalność posłów kaliskich na sejmach Królestwa i długoletnią aktywność Koła Polskiego w Berlinie.

4. Przejdźmy od pokojowych działań do orężnych. „Co nam obca moc wydarła, szablą odbierzemy". Hasło to zrodziło się na obcej ziemi, wśród legionistów, którzy postanowili sobie podjąć walkę poza krajem, jeśli sposobność otwiera nadzieję, powrotu „z ziemi włoskiej do polskiej", z bronią w ręku. Nadzieja ta się ziściła; pomimo San Domingo, Dąbrowski wrócił do Polski w 1806 r. Nic też dziwnego, że koncepcje legionowe odżywać będę wśród następnych z kolei emigracji, mimo coraz mniej pewnych widoków: w czasie konfliktu o Belgię lat 30., w czasie wojny krymskiej i jeszcze w czasie wojny rosyjsko-tureckiej 1877 r. Formacja bajończyków na froncie francuskim 1914 r. nawiązuje do tegoż nurtu, a w czasie znacznie bliższym obecność polskich sił zbrojnych na tylu frontach walki II wojny światowej.

5. Powstania zbrojne w kraju - klasyczna w naszej tradycji narodowej forma ubiegania się o niepodległość. Sześć powstań zbrojnych możemy odnotować pomiędzy insurekcją Kościuszki a 1863 r. - a i w następnym półwieczu myśl insurekcyjna nigdy nie zeszła z pola widzenia polskich patriotów. To wolno stwierdzić, że ilekroć zdawały się otwierać, chociażby złudne szanse, czy to wewnętrzne, czy międzynarodowe, dla sprawy polskiej, tylekroć ujawniały się w kraju ugrupowania polityczne, gotowe do podjęcia zbrojnego ryzyka.

6. Rewolucja społeczna - nurt w zasadzie odrębny, wyrastający z podłoża antagonizmów klasowych, z potrzeby obalenia niesprawiedliwych, przeżytych form ustrojowych. Dobrze jednak wiadomo, jak ściśle w polskich warunkach ów nurt rewolucyjny był powiązany z niepodległościowym: jak program rewolucyjny bywał narzędziem w ręku patriotów oraz na odwrót, jak nastrój patriotyczny stawał się paliwem rewolucyjnego pożaru. Manifest Towarzystwa Demokratycznego Polskiego określił dogmatycznie w 1838 r., że uwłaszczenie chłopów jest niezbędnym tudzież wystarczającym warunkiem skutecznego powstania zbrojnego. W 10 lat później nawiązał do tej idei manifest powstania krakowskiego, a z kolei też program obozu czerwonych w powstaniu styczniowym. Na następnym etapie polscy socjaliści wszystkich odcieni, z chwilą kiedy stawali do walki z rodzimą burżuazją, uderzali też w podwaliny monarchii rozbiorowych, pracowali na rzecz wyzwolenia narodowego polskiego - niezależnie od tego, czy formułowali to hasło, czy też nie. Rewolucja 1905-7 roku w zaborze rosyjskim ruszyła, do tego stopnia że dwaj dzisiejsi historycy nazwali ten ruch „czwartym powstaniem", po kościuszkowskim, listopadowym i styczniowym. O tym, że rewolucja może de facto przynieść niepodległość Polsce, przekonał nas 1917 r. - luty i październik.

7. Punkt następny wiąże się z innym bardzo słynnym hasłem: za naszą i waszą wolność. Sformułowano je w 1831 r., ale funkcjonowało ono dużo wcześniej, od czasu zaangażowania polskich jakobinów i republikanów w ruchach rewolucyjnych francuskich i włoskich. Kilka kolejnych pokoleń patriotów polskich dotrzymywało wierności przekonaniu, że służba sprawie wolności innych narodów jest także służbą dla Polski. Dawali temu wyraz polscy maziniści i garibaldczycy, bojownicy barykad 1848 r. i polscy komunardzi, członkowie trzech kolejnych Międzynarodówek robotniczych. Z naciskiem trzeba przypomnieć niemalże nieustanną obecność Polaków w ciągu blisko lat stu, w rewolucyjnym podziemiu rosyjskim.

8. Praca organiczna. Nie muszę tu powracać do spornej definicji tego określenia. Gotów jestem uznać pojęcie to za dogodny i pojemny worek, do którego wrzucimy wszelkie formy aktywności niepolitycznej, indywidualnej lub zbiorowej, o ile można zaliczyć je, z tego czy innego tytułu, do pożytecznych dla kraju. A więc ulepszanie rolnictwa i zakładanie przedsiębiorstw, banków i spółek akcyjnych; kółka rolnicze i zrzeszenia spółdzielcze; chóry amatorskie i kluby sportowe; oświatę dzieci i dorosłych, legalną, półlegalną i nielegalną; organizacje naukowe i kulturalne - wszystkie te warianty działalności inicjowane ongiś przez Staszica, a rozkrzewiające się pomimo tylu przeszkód z każdym dziesięcioleciem. Dziedzina szczególnie ważna pracy organicznej - to ta, która sobie stawiała za cel rozkrzewienie świadomości narodowej w masach, pomnażanie liczby patriotów. Nie wszyscy inicjatorzy i działacze tych przedsięwzięć zdawali sobie w równym stopniu sprawę z tego, że pracują dla Polski. Niektórzy gładkim frazesem pokrywali egoistyczne cele. Znaczna jednak część tej aktywności na coś miała się przydać Polsce niepodległej, w sensie obiektywnym lub subiektywnym.
 
Wyodrębniliśmy zatem kilka dróg (a może tylko ścieżek?) - wiodących (a może tylko zdających się wieść?) - w kierunku niepodległości. Niekiedy szlaki te się krzyżowały, niejeden patriota obznajomiony był z niejedną trasą; bo i Edward Dembowski miał udział w pracach organicznych, i Karol Marcinkowski konspirował. Nie ukrywamy, że obiór danej, a nie innej drogi był uwarunkowany, przynajmniej w skali masowej, klasowym interesem różnych grup społecznych. Posiadająca szlachta tudzież burżuazja więcej miały do stracenia na drodze rewolucyjno-powstańczej; nie dziw, że opowiadały się chętniej za ugodą, legalizmem i pracą organiczną. Ale bywały okresy, kiedy rewolucje i powstania naprawdę nie przedstawiały szans - i wówczas program pokojowego działania zyskiwał większą liczbę zwolenników. I to są sprawy na ogół wiadome. Spór toczy się - i nie od dzisiaj - o to, czy i które z tych szlaków z reguły były - musiały być - ślepymi uliczkami. Historyk wystrzega się twierdzeń kategorycznych, nie będzie się upierał, że ugoda (albo insurekcja, albo praca organiczna) w żadnych okolicznościach na nic Polsce nie mogła się zdać. Natomiast skłonny byłby sądzić, iż żadna z wyliczonych dróg nie gwarantowała dojścia do celu w każdej okoliczności.
 
Spójrzmy jednak na punkt docelowy, na wskrzeszenie niepodległego państwa w 1918 r. Czy nie przysłużyły mu się działania odpowiadające dosłownie wszystkim zarysowanym przed chwilą programom?

Ugodowcy w drugiej połowie XIX w. patronowali autonomicznej Galicji. W prowincji tej, rządzonej przez Polaków, wytworzona została kadra urzędnicza, wprawiona w administrowaniu państwem. Tamże rozwinąć się mogło polskie szkolnictwo wyższe i różne formy życia naukowego. Tamże wolno było ujawniać uczucia patriotyczne, co miało wpływ i na inne zabory. Kontakty nawiązywane przez polskich ugodowców w Wiedniu, Berlinie i Petersburgu stawały się kanałem poufnych informacji, wcale przydatnych w czasie I wojny światowej. Rada Regencyjna w 1917 r. była tworem ugodowców - lecz któż zaprzeczy, że jej aparat okazał się pierwszym etapem na drodze budowy polskiej władzy państwowej.
 
Dyplomacja polska na zachodzie Europy zyskała grunt pod nogami dopiero po upadku caratu. Można mieć wszelkie możliwe zastrzeżenia do ideologii, programu i taktyki Romana Dmowskiego. Nie sposób zaprzeczyć, że kierowany przez niego Komitet Narodowy Polski wyrósł na reprezentację narodową, uznaną przez zwycięskie mocarstwa, że dzięki temu przedstawiciele Polski mogli zasiąść przy stole konferencyjnym w Wersalu po stronie zwycięzców.
 
Opozycji legalnej w czasie I wojny światowej wolno także przyznać wkład konkretny w walkę o własne państwo. Przypomnijmy zachowanie się Koła Polskiego w Wiedniu wobec traktatu brzeskiego, przypomnijmy storpedowanie planów Beselera, wykorzystania polskiego mięsa armatniego dla potrzeb mocarstw centralnych.

Do tradycji legionów Dąbrowskiego nawiązał formalnie NKN (Naczelny Komitet Narodowy), faktycznie nawiązała zaś „pierwsza kadrowa". Militarny potencjał legionów nie zaważył, to pewne, na losach wojny światowej; ale legenda legionów zelektryzowała pokolenie, zanim nie zbiła na niej kapitału sanacyjna klika. Idea legionowa - to nie tylko sprawa Piłsudskiego; równie dobrze mogli powoływać się na nią ludzie spod znaku Sikorskiego, Hallera, Dowbora... Wartość moralna ich zaangażowania jest może trudno wymierna, ale nie sposób zaprzeczyć, że za ich przykładem znaczne rzesze społeczeństwa polskiego otrząsnęły się z marazmu niewoli.
 
Legionowa piosenka ironizowała, że „ni z tego ni z owego będzie Polska na pierwszego". Potem mówiło się, że „Polska wybuchła" w listopadzie 1918 r. W istocie jednak wcale nie spadła z nieba, chociaż umożliwiły ten „wybuch" zwycięstwa Ententy i załamanie się trzech tronów rozbiorowych. Ustanowienie niepodległego państwa i ustalenie jego granic wymagało własnego wysiłku zbrojnego. Rozbrojenie Austriaków i Niemców przygotowała konspiracyjna POW. Udało się powstanie wielkopolskie, połowiczny sukces odniosły powstania śląskie. Najtragiczniejszą, w swych dalekosiężnych następstwach, okazała się walka polsko-ukraińska o Lwów.

Wkład ideologii i praktyki rewolucyjnej w dzieło odzyskania niepodległości - to oczywiście sprawa ruchu robotniczego i ruchu ludowego. Oba te potężne nurty zmierzały, każdy na swój sposób, do przekształcenia społeczeństwa i swym radykalizmem mobilizowały masy. Wszystkie stronnictwa ludowe, równie jak PPSD, poparły sprawę odbudowy własnego państwa i zjednywały swoją klientelę dla przyszłej wolnej i demokratycznej Polski. Także lewica robotnicza forsująca wyłącznie rewolucję społeczną pracowała, obiektywnie rzecz biorąc, na rzecz niepodległości. Listopadowy manifest lubelski z zapowiedzią reformy rolnej, ustawodawstwo społeczne rządu Moraczewskiego, demokratyczna ordynacja wyborcza 1919 r. - wszystkie te posunięcia zostały wymuszone przez sytuację rewolucyjną, jaka potęgowała się na wschodzie i w samym kraju. Otóż właśnie te radykalne hasła i dekrety - nie wszystkie zresztą zrealizowane - zapewniły poparcie mas dla Polski niepodległej. Tworzące się z udziałem komunistów rady robotnicze świadczyły o dojrzałości polskiego proletariatu do samodzielnego rozstrzygania o losie kraju.

Inna tradycja doby porozbiorowej, ujęta w haśle „za naszą i waszą wolność" także doszła do głosu w owych pamiętnych miesiącach, poprzez udział dziesiątków tysięcy Polaków w rosyjskiej Rewolucji Październikowej, a potem w budowaniu i obronie radzieckiego państwa. I nie da się zaprzeczyć, że obecność Polaków w najbliższym otoczeniu Lenina nie pozostała bez wpływu na wiadome dekrety rady komisarzy Ludowych, anulujące traktaty rozbiorowe i uznające prawo Polski do niepodległości.

Najtrudniej może jest wymierzyć wkład polskich ograniczników w dzieło odbudowy państwa. Można zapewne zapisać na kredyt polskich klas posiadających, że powstająca Polska rozporządzała poważnym potencjałem produkcyjnym, rolnym i przemysłowym, a także kadrą fachową, która zdołała odbudować gospodarkę z wojennej ruiny. Łatwiej uchwytny jest dorobek organiczników na polu oświatowym, naukowym i kulturalnym - fakt oczywisty, że polska inteligencja twórcza od razu stanęła do pracy w nowym państwie, a co więcej, że niepodległość wyzwoliła w tym środowisku bujny rozkwit nowych kierunków, prądów i talentów, w zakresie literatury i plastyki, a także w życiu naukowym. Może jednak najistotniejszym dla przyszłej państwowości polskiej był wcześniejszy, jeszcze przedwojenny wkład społeczników, oświatowców i, jak mówiono wtedy, jałmużników w zmobilizowanie wielu bardzo zwyczajnych ludzi z przeróżnych środowisk, dla prac różnego typu, mających na oku, najogólniej rzecz biorąc, dobro publiczne. Wydaje się, że znaczna aktywizacja społeczeństwa, jaką obserwujemy na wsi i w mieście, we wszystkich trzech zaborach na progu XX wieku, bardzo ułatwiła akceptację nowego, własnego państwa, również w środowiskach politycznie nie zaangażowanych.

Tak więc udało się nam o tyle o ile skwitować pozytywnie przydatność wszystkich niemalże koncepcji politycznych okresu niewoli dla odzyskania niepodległości przed 60 laty. O wiele trudniej odpowiedzieć napytanie, czy osiągnięcia we wszystkich tych dziedzinach można naprawdę uznać za równorzędne. Odnośne oceny były, są i będą rozbieżne. Wiemy przecie, że każdy obóz polityczny polski sobie i tylko sobie, albo przeważnie sobie, własnej ofiarności, własnemu rozumowi przypisywał zasługę odbudowania państwa. Obozy te już dzisiaj nie istnieją, badacz lub publicysta może rozsądzać np. spory o zasługi pomiędzy endecją a piłsudczykami bez uczuciowego zaangażowania. Zawsze jednak będzie mu trudno znaleźć wspólną miarę dla oceny trudu żołnierskiego i rozumu politycznego, sprawności organizacyjnej i ofiarności społecznej, które mogły złożyć się na wspólne dzieło.

Ten ostatni wyraz: „wspólne dzieło" trzeba opatrzyć zastrzeżeniami. Celebrujemy jubileusz i to nas może skłaniać do przypisania rocznicowemu zdarzeniu takich wartości nadrzędnej, jakiej nie miało w konkretnej rzeczywistości, przed 60 laty. Wcale wówczas nie działo się tak, by wszystkie klasy społeczne i wszystkie polityczne partie, zjednoczone we wspólnym wysiłku, zgodnie zakładały zręby pod gmach II Rzeczypospolitej. Działo się wręcz przeciwnie! Nowego państwa nie stworzył żaden „front narodowy", który by sięgał od żubrów wileńskich aż po KPP. Rodziło się to państwo w ogniu walki politycznej, wśród polemik, intryg i przetargów, rozgłośnych połajanek i tajnych podkopów, operetkowych zamachów stanu, ale także salw policyjnych... Mogły się gorszyć tym poczciwe dusze, które marzyły sobie, że w wolnej Polsce sam z siebie nastanie raj, a wszyscy obywatele zjednoczą się dla wspólnego dobra. Nie mogli się zjednoczyć, albowiem wszyscy cieszyli się z niepodległości, ale każdy wyobrażał ją sobie inaczej.

„Polska, ale jaka?" To lelewelowskie zapytanie nie schodziło z pola widzenia wszystkich niepodległościowych działaczy. Żaden odpowiedzialny polityk nie godził się na Polskę „byle jaką", na każdą Polskę, byle tylko była, każdy chciał ją kształtować na własne podobieństwo, wedle piastowanego w sercu lub w mózgu ideału. Wszystkie zorganizowane obozy polityczne miały swoje programy maximum i minimum, wynikał z nich jakiś pogląd na optymalny ustrój przyszłej Polski, nawet wówczas, gdy dany obóz w możliwość odrodzenia Polski nie wierzył, albo ją odrzucał. Innymi słowy: jeśli różne środowiska mówiły o przyszłej Polsce, to nie o takiej samej. I tak, właściciel folwarku, przemysłowego czy handlowego przedsiębiorstwa myślał o państwie, które by otoczyło opieką jego prywatną inicjatywę i utrzymało w ryzach eksploatowane przezeń masy ludowe. Ideolog Narodowej Demokracji zakładał urządzenie państwa na zasadzie solidaryzmu i autorytetu. Pełne prawa obywatelskie przyznawał jedynie Polakom, mniejszości narodowe spychał na pozycje niepożądanych mieszkańców niższej kategorii. Ziemiańskie i klerykalne powiązania endecji czyniły ją też niechętną dla roszczeń mas ludowych, ustawodawstwa społecznego, rzeczywistego dostępu ich do władzy. Piłsudczycy z racji swych antecedensów pepesowskich i postępowych operowali frazeologią bardziej radykalną. Ale i oni dążyli do ustanowienia silnej władzy, ponad społeczeństwem - tyle że władzy sprawowanej przez inną, aniżeli endecja, koterię. Skoro zaś w centrum planów Piłsudskiego leżało rozbicie Rosji, rozciągnięcie polskiej hegemonii na ziemie po Dniepr i poza Dniepr, toć oczywiście owe federacyjne rojenia nie dawały się pogodzić z praktyką demokratyczną. Dodajmy, że między endecją a obozem belwederskim istniały znaczne różnice poglądów co do optymalnych granic Polski na wschodzie i zachodzie.

Po lewej stronie politycznego spectrum stronnictwa ludowe z pełnym przekonaniem mówiły o ludowej Polsce i czuły się dość silne na to, by ją realizować. Pięcioprzymiotnikowe prawo wyborcze powinno było w majestacie konstytucji przekazać pełnię władzy w ręce chłopów, najliczniejszej warstwy społecznej. Naczelnym punktem programu owej władzy byłaby reforma rolna. Istniały wśród ludowców rozbieżne poglądy co do zakresu reformy i sposobu jej przeprowadzenia, ale zamiar był jednoznaczny: zlikwidowanie zupełne, lub niemalże zupełne, wielkiej własności ziemskiej, oddanie ziemi w ręce tych, którzy ją uprawiają własnymi rękami. Socjaliści i komuniści szli dalej, skoro postulowali uspołecznienie lub upaństwowienie środków produkcji, a więc przemysłu, finansów i handlu. I w  tym obozie ścierały się poglądy na zakres owych przemian, na sposób sprawowania władzy przez zwycięski proletariat, na miejsce przyszłej socjalistycznej Polski w międzynarodowym ruchu robotniczym. Jasne było przecież dla skrajnej naszej lewicy, że owe założenia programowe nie dadzą się ziścić inaczej niż na rewolucyjnej drodze.

O realizację programów tak krańcowo sprzecznych musiała toczyć się walka, a jeśli nie przerosła ona w bój wszystkich przeciw wszystkim, to wyłącznie dlatego, że poszczególne partie, z różnych stron zagrożone, szły na taktyczne i koniunkturalne sojusze ze swymi konkurentami.

Przypomnijmy, że na przebieg naszych wewnętrznych rozgrywek miały wpływ i czynniki zewnętrzne: mocarstwa zachodnie z jednej, III Międzynarodówka z drugiej strony. Pierwsze dwa lata naszej niepodległości obfitowały w burzliwe wydarzenia, na polach bitew, na dyplomatycznej szachownicy, na sali sejmu, w sferze gospodarczej, na arenie walki klasowej. W wyniku tylu sporów, po wojnie polsko-rosyjskiej, po plebiscycie górnośląskim i po uchwaleniu marcowej konstytucji ukształtowało się polityczno-społeczne oblicze odrodzonej Polski - które w pełni nie zadowoliło nikogo.

W istocie żaden ze spornych odcinków granicznych naszego nowego państwa nie zadowalał ambicji mocarstwowych. Żaden z politycznych obozów nie uzyskał pełnej swobody kształtowania rzeczywistości wedle własnego programu. I jeśli pierwsze miesiące niepodległości polska opinia publiczna przeżywała w euforii, to bardzo rychło, a na pewno przed końcem wojny, zaczynają mnożyć się głosy krytyczne pod adresem nowego stanu rzeczy. I te głosy są bardzo rozbieżne. Jedni obywatele nie mogą przeboleć utraconych majątków na wschodzie, odcięcia od przedwojennych rynków zbytu, zwulgaryzowania stylu życia, rozpanoszenia nowobogackich i paskarzy. Inni z goryczą patrzą na niedotrzymanie poczynionych ludowi obietnic: na niewykorzenione przywileje obszarnictwa i burżuazji, na wyzysk robotników rolnych i przemysłowych, na przekreślenie marzeń o Polsce wolnej, rządnej i sprawiedliwej. „Dziś, gdy rządzą, dopust Boski, farmazony albo chamy" - śpiewał konserwatysta Meysztowicz w szopce „Cyrulika". A Żeromski w „Przedwiośniu" ze skurczem serca interpelował polskiego policjanta: „Panie posterunkowy, czemu masz smutną twarz?".

Przez długie lata Polskę międzywojenną ocenialiśmy w świetle tych krytyk. Dzisiaj bywamy skłonni do ocen bardziej wyrozumiałych, a zwłaszcza do akcentowania samego faktu odzyskania niepodległości, zjawiska najważniejszego, które nadaje ton historii tamtych lat i usprawiedliwia, upiększa wszystko, co nastąpiło potem. Można, jak sądzę, stwierdzić, że odzyskanie własnego państwa otwarło jakąś szansę wszystkim Polaków, którzy znaleźli się w jego granicach. Szansę zapewne skromniejszą, aniżeli się spodziewano, ale przecież bardzo istotną. Mogli Polacy poczuć się u siebie w domu, spokojni, że ich dzieci uczyć się będą po polsku, w polskiej szkole, że ich chłopcy nie będą zmuszeni do przelewania krwi w obcym mundurze i za obcą sprawę. Mógł polski posiadacz zakładać, że polityka gospodarcza państwa otoczy opieką produkcję rodzimą. Mógł polski inteligent sposobić się do wzięcia odpowiedzialności za to państwo: w administracji publicznej, w zawodach wolnych i twórczych, w kadrach oświatowych i naukowych. Mogli oficerowie pretendować do czołowych stanowisk w Ojczyźnie, którą wywalczyli. Mogli chłopi napawać się dumą, że oto w pierwszym sejmie Rzplitej zasiada ponad stu drobnych rolników, a najwybitniejszy ich przywódca stanie wkrótce na czele państwa - i nie porzuci, jako premier, klasycznego chłopskiego stroju. Mogli wreszcie i robotnicy docenić, że przyznano im uprawnienia i świadczenia społeczne, których na próżno dobijali się pod obcymi rządami.
 
Wszystko to były szanse do wykorzystania w nowym państwie; do wykorzystania na dobro, albo na zło, z punktu widzenia interesów jednostki, grupy czy klasy społecznej, narodu i całej ludzkości. Z tego wielkiego daru, wielkiego szczęścia, jakim była niepodległość, pokolenie, które ją wywalczyło (a może tylko: uzyskało?), miało być rozliczane po upływie dwudziestolecia.


Niepodległość 1918 - wydanie specjalne Polityki 2/2008

Publikacja  do nabycia w cenie 14,99


Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną