Kraj

Wieloboista

Nurowski Piotr (1945-2010)

Jastrzebowski Tomasz / BEW
Polski sport stracił wielkiego rozprowadzającego.

Przed wyjazdem na zimowe igrzyska do Kanady Piotr Nurowski studził nadzieje polskich kibiców: nie jesteśmy potęgą w sportach zimowych, dobrze będzie, jeśli nasza ekipa zdobędzie dwa medale. Już raz, w 2008 r. przed letnimi igrzyskami w Pekinie, nieopatrznie zadeklarował, że jeśli nasi nie przywiozą 10 krążków, zrezygnuje z funkcji szefa Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Wtedy w ostatnim dniu zawodów uratowały go kajakarki, zdobywając srebrny medal. Teraz, gdy w Vancouver Polacy zdobyli dwa pierwsze medale, Nurowski zameldował wykonanie zadania.

Dwójka w sztafecie

Nurowski zawsze lubił być w centrum uwagi. Jako nastolatek szefował ministrantom w bazylice w Sandomierzu. Najchętniej służył do porannej mszy w niedzielę. – Kościół pękał w szwach. Na koniec mszy idę z kropielnicą nawą główną, wszyscy mnie widzą, pod chórem ksiądz macza kropidełko i wracam przez całą bazylikę do ołtarza – wspomina Nurowski. Gdy miał 15 lat, został spikerem stadionu klubu Wisła Sandomierz, a wkrótce także spikerem pochodów pierwszomajowych w swoim mieście.

W 1962 r. za dwoma starszymi braćmi wyjeżdża na studia do Warszawy. Studiując prawo na Uniwersytecie Warszawskim, zaczyna działać w Zrzeszeniu Studentów Polskich i w młodzieżowej przybudówce PZPR – Związku Młodzieży Socjalistycznej. W radiowęźle ZSP na studenckim osiedlu Jelonki prowadzi ogromnie popularną audycję „Sportu blaski, sportu troski – na antenie Piotr Nurowski”. Tuż przed końcem studiów wygrywa zorganizowany przez Polskie Radio konkurs na sprawozdawcę sportowego. Praca w tej rozgłośni byłaby spełnieniem jego marzeń. Ale na etat w radiu trzeba czekać rok, może dwa. Tymczasem w 1967 r., po zakończeniu studiów, Nurowski dostaje nakaz pracy jako referent prawny na stacji kolejowej w Ostrowi Mazowieckiej. – Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Mój tata przez 43 lata pracował na kolei. Karierę skończył jako kasjer towarowy stacji drugiej klasy PKP w Sandomierzu. Gdybym nie przyjął nakazu, musiałbym zwrócić pieniądze za studia – mówi Nurowski.

O pomoc zwrócił się do Andrzeja Majkowskiego, wówczas sekretarza Zarządu Głównego ZMS. Ten wspomina: – Poznaliśmy się podczas jednej z zetemesowskich imprez. Zapamiętałem go jako świetnego organizatora, wodzireja, bardzo kontaktowego człowieka. Dzisiaj powiedzielibyśmy: showmana. Za namową Majkowskiego Nurowski startuje w wyborach na szefa zarządu dzielnicowego ZMS na Żoliborzu. Gdy obejmuje funkcję, urząd cofa mu nakaz pracy w Ostrowi.

O sześć lat starszy od Nurowskiego Majkowski jest aktywnym działaczem ZMS. Po latach, gdy będzie ministrem w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, media wytkną mu udział w antysemickiej nagonce w 1968 r., wzywanie aktywu do „oczyszczenia partii i aparatu państwowego z syjonistów i rewizjonistów”. W 1969 r. Majkowski awansuje na wiceprzewodniczącego ZG ZMS. Rok później ściąga tam Nurowskiego. Najpierw zostaje on zastępcą kierownika, a potem kierownikiem Wydziału Propagandy ZG ZMS. Obsadza najważniejsze posady w redakcjach młodzieżowej prasy i klubach młodzieżowych.

Majkowski jest także prezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. W 1972 r. zostaje wysłany na studia do Akademii Dyplomatycznej przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych ZSRR. Zanim wyjedzie, zdąży jednak jeszcze swojemu następcy rekomendować na wiceprezesa ds. wychowawczych Piotra Nurowskiego.

Sztuka uników

Choć przyniesiony w teczce, Nurowski szybko zyskuje sobie w PZLA sympatię: jest zaangażowany, szybko się uczy. Po roku zostaje wybrany na prezesa. – Miałem wówczas 28 lat. Byłem najmłodszym na świecie szefem związku sportowego – mówi Nurowski. Funkcję tę sprawował z dwuletnią przerwą do 1980 r. Na okres jego rządów przypadają największe sukcesy polskiej lekkiej atletyki – na igrzyskach w Montrealu i Moskwie. Kibicom szczególnie mocno utkwiła w pamięci ta druga olimpiada, a zwłaszcza konkurs skoków o tyczce. Siedzący na trybunach rosyjscy kibice robili taką wrzawę podczas skoków obcokrajowców, że ci odpadali z rywalizacji. Gdy mimo to Władysław Kozakiewicz zdobył złoty medal, pokazał zgromadzonej publiczności gest, nazywany dziś jego imieniem. W Polsce większość ludzi odebrała to jako demonstrację polityczną skierowaną nie tyle do widowni na stadionie, co do całego ZSRR. Nurowski, który był w Moskwie wraz z lekkoatletami, wspomina: – Moja kariera zawisła wówczas na włosku. W Komitecie Centralnym wytknięto mi po powrocie niedostatki pracy wychowawczej w PZLA.

Być może dlatego Nurowski do dziś sprzeciwia się wykorzystywaniu imprez sportowych do jakichkolwiek politycznych manifestacji i w ogóle uważa, że sport powinien być jak najdalej od polityki. Gdy przed rozpoczęciem igrzysk w Pekinie rozgorzała dyskusja, czy sportowcy mogą jakoś zademonstrować przeciwko krwawym pacyfikacjom, jakie chińskie władze przeprowadziły wówczas w Tybecie, Nurowski – już jako szef PKOl – ostrzegał, by tego nie robili, bo zostaną zdyskwalifikowani. „Protestować trzeba było w 2001 r., gdy zapadła decyzja o olimpiadzie, ale dzisiaj ja na pewno nie złamię się, nie poddam żadnej presji”.

Skok w dal

W przerwie w pełnieniu funkcji prezesa PZLA (1976–78) Nurowski trafia do Wydziału Propagandy i Kultury Komitetu Warszawskiego PZPR. Szybko awansuje na wiceszefa, a potem szefa. Tym razem nadzoruje wszystkie stołeczne media i odpowiada za kontakty z warszawskimi środowiskami twórczymi. Ale jego głównym zadaniem jest organizowanie imprez – zwłaszcza manifestacji pierwszomajowych i święta „Trybuny Ludu”. – Myśmy to robili perfekcyjnie. Wiecie, ile ludzi spontanicznie przychodziło na 1 Maja? Raportowałem: 200, 230, 250 tys. Te imprezy jakie piękne były, jakie zaopatrzenie w kioskach: kiełbaski z musztardą, świeże bułeczki ze Służewca. Wtedy byłem ważny – śmieje się.

Wiosną 1981 r. Nurowski dostaje propozycję awansu na I sekretarza Komitetu Dzielnicowego PZPR Warszawa Śródmieście, któremu podlegają wówczas wszystkie instytucje centralne. – Ta propozycja zapierała dech w piersi – wspomina. Nie przyjął jej jednak: w kraju następowały zmiany, powstawała Solidarność, a on widział, że kojarzony jest z pochodami pierwszomajowymi i propagandą sukcesu PRL. Poprosił władze partii, by wysłały go na studia do Akademii Dyplomatycznej w Moskwie. – Odkąd Andrzej Majkowski opowiedział mi, jak działa ta uczelnia i jakie warunki mają jej studenci, było to moim marzeniem – mówi Nurowski. Wyjechał z rodziną. Został zatrudniony w ambasadzie PRL w Moskwie w randze pierwszego sekretarza. Bez żadnych obowiązków dyplomatycznych, ale za to z wynagrodzeniem. Jego jedynym zadaniem było: uczyć się. – Tygodniowo miałem 14 godzin języka francuskiego, 10 godzin angielskiego i 8 rosyjskiego, wszystko z indywidualnym lektorem – wspomina. Dziś włada biegle każdym z tych języków.

Krótko po studiach w Akademii Nurowski wyjeżdża na placówkę do Maroka. Wraca z niej jesienią 1990 r. Zostaje zatrudniony w MSZ w Departamencie Afryki, Azji i Australii, którego szefem jest wówczas Andrzej Majkowski. W MSZ trwa weryfikacja kadr. Nurowski czuje, że nie jest tu mile widziany. Gdy po pozytywnej weryfikacji przyjmują go do pracy, obiecuje sobie, że przy pierwszej okazji stamtąd odejdzie.

 

Bieg po złoto

Wkrótce potem propozycję pracy złożył mu Zygmunt Solorz, uruchamiający wówczas w Polsce swe pierwsze biznesy. – Poznałem go w połowie lat 80. Potem, gdy byłem na placówce w Maroku, zaprosiłem go do siebie wraz z rodziną. Zaprzyjaźniliśmy się – wspomina Nurowski.

Po odejściu z MSZ Nurowski został dyrektorem biura handlowego firmy Solpol, importującej maszyny do szycia, telewizory i samochody. – Jego współpraca z Solorzem to dowód na przyciąganie i uzupełnianie się przeciwieństw. Solorz jest milczkiem. Po latach spędzonych w Niemczech miał kłopoty z mówieniem po polsku, kiepsko orientował się w sytuacji w kraju, nikogo nie znał. Nurowski przeciwnie: wygadany, rzutki, łatwo nawiązujący kontakty, z mnóstwem znajomych w każdym miejscu, brylujący w towarzystwie. Szybko stał się rzecznikiem i przewodnikiem Solorza po Warszawie – mówi były pracownik jednej z firm Solorza.

Nurowski miał nadzieję, że w biznesach Solorza znajdzie się miejsce także dla jego przyjaciela Andrzeja Majkowskiego. – Rzuciliśmy go na spółkę wydającą „Kurier Polski”. Tak sobie mu to szło – wspomina. Sam Majkowski przyznaje, że nie odnalazł się w roli biznesmena. Został później ministrem w Kancelarii Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i był nim przez 10 lat. W oświadczeniu lustracyjnym przyznał się do współpracy ze służbami bezpieczeństwa PRL.

W środowisku związanym z mediami panuje powszechna opinia, że to Nurowski nakłonił Solorza do zainteresowania się mediami i założenia telewizji. Nurowski przekonuje, że na pomysł wpadli wspólnie. Jeździł później do Luksemburga do Astry, by na parę godzin dziennie wynająć satelitę, a gdy stamtąd odesłano go z kwitkiem – do Eutelsatu w Paryżu. Wtedy przydała mu się świetna znajomość francuskiego. Wynegocjował kontrakt i 1 grudnia 1992 r. telewizja Solorza, Polsat, zaczęła nadawać. Początkowo program emitowany był dwa razy dziennie po dwie godziny. Nurowski sam woził do Amsterdamu kasety z nagraniami. Dziś zasiada w radzie nadzorczej Polsatu i we władzach kilku innych spółek Solorza.

Trzy lata temu w programie TVP „30 minut” Nurowskiemu zarzucono, że pracował w Polsacie jako działający pod przykryciem oficer Wojskowych Służb Informacyjnych. Wkrótce potem w raporcie Antoniego Macierewicza z likwidacji WSI znalazła się informacja, że Nurowski kształtował program telewizji zgodnie z wytycznymi tej służby. W jego obronie wystąpili prawicowi dziennikarze ze środowiska tzw. pampersów, którzy na początku lat 90. pracowali w Polsacie. Przekonywali, że nigdy nie doświadczyli ze strony Nurowskiego nacisków w sprawie tego, co ma się znaleźć na antenie, a co nie. Sam Nurowski przyznał wówczas, że jako radca ambasady w Maroku współpracował z wojskowym wywiadem. Przekonywał jednak, że nie miał kontaktu ze służbami ani przedtem, ani potem. Ostatecznie TVP przeprosiła Nurowskiego za insynuacje. W ostatnich dniach uprawomocnił się także wyrok, zgodnie z którym MON ma przeprosić Nurowskiego za twierdzenia zawarte w raporcie Macierewicza.

Gdy Solorz przejął kontrolę nad Elektrimem, Nurowski powołany został najpierw do rady nadzorczej tej spółki, a potem oddelegowany do pełnienia obowiązków prezesa. – Miało to być rozwiązanie tymczasowe. Ale zostało do dziś – mówi Nurowski. Pochłaniają go głównie procesy z francuskim koncernem Vivendi o kontrolę nad Polską Telefonią Cyfrową (operator sieci Era GSM) i zarządzanie drugim skarbem Elektrimu, zespołem elektrowni Pątnów-Adamów-Konin. – Jestem ważny. Działam w energetyce – śmieje się Nurowski.

Na podium

W 2005 r. kilka związków sportowych niezadowolonych z sytuacji w PKOl poprosiło Nurowskiego, by wystartował w wyborach na szefa tej organizacji. Nie dawano mu większych szans. Faworytem był ówczesny szef PKOl Stanisław Paszczyk, przyjaciel prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i ważna osoba w życiu kontrkandydata: w czasie studiów Nurowski chodził do niego na zajęcia z wf, a później jako szef PZLA powołał Paszczyka na szefa szkolenia i wspólnie pracowali na sukcesy lekkoatletów w Montrealu i Moskwie. Do tej rywalizacji Nurowski stanął więc z mieszanymi uczuciami, ale gdy już się zdecydował, jeździł po kraju, rozmawiał z przedstawicielami związków, prezentował swój program.

I wygrał. Po kilku miesiącach – dzięki znajomości języków – został wybrany do władz Europejskiego Komitetu Olimpijskiego.

W PKOl usiłuje wprowadzać biznesowe zasady działania: – Codzienne zarządzanie komitetem powierzył dyrektorowi generalnemu, który jest jego prawą ręką, a sam skupił się na zdobywaniu pieniędzy – mówi Andrzej Szalewicz, prezes PKOl w latach 90. Zrezygnował z wynagrodzenia prezesa, bo, jak twierdzi, działaczami powinni być ci, których na to stać. Deklaruje, że pod jego rządami z ekipą olimpijską nie będą jeździć działacze, politycy i wszyscy inni, „którzy chcą się pogrzać przy medalach, załapać na wycieczkę, a kurtkę mieć jeszcze gratisowo”.

Wielu więc się zastanawia: po co mu to? – Myślę, że Polsat i Elektrim przestały go bawić. Chciałby jeszcze zrobić coś ważnego przed kapciami i szlafrokiem na emeryturze – domyśla się Andrzej Majkowski, który w 2006 r. został przewodniczącym najważniejszej w PKOl komisji – ds. współpracy międzynarodowej. Żeby oddalić wizję kapci i szlafroka, Nurowski zaczął grać w tenisa. Rzecz jasna ze swoim sąsiadem z Konstancina Andrzejem Majkowskim.

Mówi o sobie, że jest sportowym antytalentem. Na medale i blask fleszy wokół podium nie miał szans. Ale przez całe życie ćwiczy swój wielobój – wybiera role, które choć na chwilę pozwalają mu być ważnym, znaleźć się w centrum uwagi: czy to ministranturę, czy wodzirejowanie imprezom studenckim, czy organizację pochodów pierwszomajowych, czy w końcu szefowanie PKOl.

Zanim został prezesem PKOl, zapowiadał, że będzie nim najwyżej dwie kadencje, czyli do 2013 r. Dziś pytany o to śmieje się: – Tak powiedziałem? Cóż, tylko krowy nie zmieniają poglądów.

Polityka 12.2010 (2748) z dnia 20.03.2010; Kraj; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Wieloboista"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną