Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Tylko ludzi i ptaków żal

10 lat temu zawalił się dach hali MTK. Winnych nadal trudno wskazać

. . Dawid Chalimoniuk / Agencja Gazeta
28 stycznia 2006 r. wydarzyła się największa w dziejach Polski katastrofa budowlana. Wszystko w tej sprawie poszło nie tak.
.Leszek Zych/Polityka .
.Maciej Jarzębiński/Forum .
.Ilya Boyandin/Flickr CC by 2.0 .

Dziesięć lat temu zawalił się dach hali Międzynarodowych Targów Katowickich. Po dekadzie od katastrofy eksperci Politechniki Krakowskiej, w sformułowanej dla Sądu Okręgowego w Katowicach opinii, zgodnie stwierdzają, że pytanie: „Kto zawinił i ponosi za całą tę sytuację odpowiedzialność?” jest kłopotliwe.

Był mroźny piątek, 27 stycznia 2006 r. Właśnie uroczyście otwarto VII Międzynarodowe Targi Gołębi Pocztowych „Gołąb’2006”. Miały potrwać do niedzieli. Ale w sobotę o 17.15 wydarzyła się największa w dziejach Polski katastrofa budowlana.

Na setki profesjonalnych wystawców i amatorów, ciekawskich zwiedzających i służbowy personel – runął przeciążony lodem i śniegiem dach hali należącej do MTK. Pogrzebał 65 osób, a 144 poranionych uwięził w żelaznej konstrukcji. Wiele z nich za swoją miłość do ptaków zapłaciło trwałym kalectwem.

Czy wypada mówić o ptakach?

Wszak z ich powodu ten nieprzypadkowy tłum skrzyknął się w tamtym miejscu o tamtej porze. Ptasia elita z dumnymi tytułami reprezentantów Polski, europejskich i światowych mistrzów – każdy w swojej klasie – za swoją winę poniosła srogą karę. Zaginęło lub zginęło blisko 300 gołębi.

Czasem zdarzał się cud i któryś ptak wracał. Pan Edward Polak, hodowca z Piekar Śląskich, był przekonany, że jego „Lider” przepadł w ruinach. Wrócił do gołębnika po 3,5 roku. Na nóżce miał ślady po skaleczeniu, które powstało przy ściąganiu obrączki identyfikacyjnej. Uciekł z niewoli. Do domu. Hodowcy wspominają, że w tamtych strasznych dniach sporo ptaków, którym udało się dziurami wyfrunąć spod zawalonego dachu i na jego ruinach ufnie czekało na swoich gospodarzy, padło łupem złodziei.

1.

Od maja 2009 r. na ławie oskarżonych siedzi 11 osób (projektanci, wykonawcy, użytkownicy hali i ci z nadzoru budowlanego) z zarzutami popełnienia błędów, zaniedbań i zaniechań, które doprowadziły do tragedii. Patrz POLITYKA: Życie po 17.15 (nr 5/2006), Rachunki śmierci (nr 20/2006), Cena nieszczęścia (nr 5/2011). Początkowo oskarżonych było dwunastu, ale Piotr I., koordynator techniczny, przyznał się do winy i dobrowolnie poddał karze. Zarzucono mu, że w chwili katastrofy drzwi ewakuacyjne były zamknięte. Złamał przepisy przeciwpożarowe, ale na jego szczęście w tej części hali nikt nie zginął. Dostał dwa lata w zawieszeniu i 2 tys. zł grzywny.

Prokuratura ustaliła, że wszystkich pokrzywdzonych w wyniku zawalenia dachu – w tym tych, którzy ponieśli straty majątkowe – jest 1330.

Dwa dni po tragedii projektant hali Jacek J. próbował odebrać sobie życie, podcinając żyły. Został odratowany; potem wyszło na jaw, że nie miał uprawnień do projektowania nie tylko takich obiektów, ale żadnych – edukację skończył na szkole średniej. Jemu i Szczepanowi K. – który projekt podpisał – prokuratura zarzuciła „umyślne sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa zaistnienia katastrofy budowlanej, gdyż popełnili rażące błędy projektowe, skutkujące awariami dachu pawilonu, już od chwili jego budowy”. Główny zarzut oskarżenia jest dość zawiły: umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy oraz nieumyślne doprowadzenie do niej. W sumie chodzi o szereg karygodnych błędów, z których każdy – zdaniem prokuratury – prędzej czy później spowodowałby zawalenie się konstrukcji.

Dziesięć lat temu, w ten styczniowy wieczór – wszystkie zmówiły się jak jeden mąż. W sukurs przyszedł im zalegający na dachu hali o wymiarze 97 m x 102 m x 11 m zlodowaciały śnieg.

Oskarżeni nie przyznali się do winy.

Obecnie sąd zajmuje się uzupełniającą opinią biegłych z Politechniki Krakowskiej. Analizowana jest m.in. sprawa awarii hali w 2002 r. – cztery lata przed hekatombą. Z niecierpliwością oczekiwany jest ostateczny werdykt – to już przecież tyle lat… Pojawiają się zapowiedzi, że być może wyrok zapadnie jeszcze z początkiem tej wiosny. Byłby to nawet dobry sądowy wynik jak na tak skomplikowaną sprawę.

2.

Wspólny wniosek wcześniejszych ekspertyz Politechniki Śląskiej i Wrocławskiej brzmiał: „Do katastrofy doprowadziły błędy projektowe: obliczeniowe i konstrukcyjne, a także błędy wykonawcze oraz niewłaściwe użytkowanie obiektu przy nadmiernym obciążeniu śniegiem”. Ekspertyzy te stały się podstawą zmiany prawa budowlanego. Otóż nadzór budowlany musi dwa razy w roku – przed zimą i po niej – przeprowadzać kontrole techniczne tego rodzaju obiektów. No i proszę – z końcem listopada 2012 r. Powiatowy Inspektor Budowlany w Chorzowie stwierdza w innej z targowych hal „znaczne ugięcie elementów konstrukcyjnych dachu”. Wtedy opady śniegu były dopiero zapowiadane, ale halę z miejsca zamknięto. Lada dzień miało się w niej odbyć uroczyste otwarcie targów motoryzacyjnych. Z wielką pompą.

Rok 2002 jest bardzo ważny do oceny późniejszej tragedii. Halę oddano do użytku wiosną 2000 r. – już wówczas wykryto szczeliny w dachu, były też kłopoty z jego odwadnianiem; a cała konstrukcja pod ciężarem śniegu przekrzywiła się już w trakcie budowy. Zresztą felerny dach od początku do ostatnich swoich dni przeciekał – w niektórych miejscach w opinii wystawców „lało ciurkiem” – stąd powierzchnie pod dziurami były wynajmowane ze zniżką. W styczniu 2002 r. zauważono znaczne ugięcie dachu; jeden z dźwigarów był uszkodzony. Naprawa polegała na jego wzmocnieniu dodatkowym słupem, czego nie zgłoszono nadzorowi budowlanemu i nie wpisano do dziennika budowy, ale nie sprawdzono już stanu technicznego pozostałych dźwigarów. Okazało się, że tylko ten chałupniczo naprawiony dźwigar „ocalał” w katastrofie. Sąsiednie łamały się jak zapałki.

Roztrząsana w tej chwili w sądzie opinia krakowskich biegłych nie jest „totalnie krytyczna” wobec konstruktorów hali i jej użytkowników. Eksperci zauważają, że stalowa konstrukcja miała w tamtym czasie charakter prototypowy – nie była opisana w krajowych normach projektowych i budowlanych, więc nie było wiadomo, jak się zachowa w czasie eksploatacji. Archaiczne normy krajowe – zdaniem ekspertów – nie były dostosowane do projektowania lekkich stalowych hal wielkogabarytowych nowej generacji. Przepisy zmieniły się dopiero w 2010 r.

Wcześniejsze ekspertyzy mówiły o „drastycznym przeciążeniu podzespołów konstrukcyjnych” – krakowscy biegli zwracają uwagę, że hala wcześniej wytrzymywała podobne obciążenia śniegiem. Stąd pytania i wątpliwości, wysuwane również przez oskarżonych: czy polecenie odśnieżania na kilka dni przed imprezą targową, obecność ludzi na dachu i przemieszczanie na nim zwałów śniegu nie zakłóciły jego statyki?

Problem z koniecznością odśnieżania tej felernej hali pojawił się już w 2000 r., na etapie budowy – wcześniej nikt w Polsce dachów nie odśnieżał, nie było przepisów nakładających takie obowiązki. Hala bez wątpienia została zaprojektowana na „zaniżone obciążenia śniegiem” – biegli uważają, że mogło to wynikać nie tylko z oszczędności, ale też z powszechnego wówczas w kraju klimatu niekompetencji i niefrasobliwości. Czyli: stawiano hale nie tylko niepasujące do polskich norm, ale też niedostosowane do naszego klimatu – na przekór zdrowemu rozsądkowi i życiowemu doświadczeniu.

Lepsze więc w tamtych dniach było odśnieżanie dachu czy raczej zostawienie go w spokoju? Oto pytanie, na które sąd będzie musiał szukać odpowiedzi. Trudnej, bo po tej tragedii Polska jest obecnie jedynym chyba krajem w Europie, w którym zarządcy hal wielkogabarytowych mają obowiązek usuwać śnieg z dachów. W innych państwach odśnieżające ekipy wysyła się tylko w przypadkach, kiedy opady mają charakter klęski żywiołowej. Nie można więc wykluczyć, że w kwintesencji wyroku za katastrofę odpowiedzą… ówczesne normy krajowe, niedostosowane do projektowania takich hal. No i klimat, oczywiście. Sorry, nóż się w kieszeni otwiera.

3.

Tamta tragedia ma również wymiar cywilny.

Po rozdzieleniu pomocy doraźnej, po zakończeniu spontanicznych akcji charytatywnych „od serca”, po upływie czasu, który dla każdego jest inny, rodziny ofiar i sami poszkodowani zaczęli domagać się odszkodowań za śmierć najbliższych, uszkodzenia ciała i straty majątkowe. Naturalnym adresatem roszczeń była firma MTK, organizator i właściciel targów. Zawalona hala ubezpieczona była w Allianz Polska na 5 mln zł. Miała wykupioną polisę najniższą z możliwych. Tę sumę rozdzielono szybko i, jak się wydawało, sprawiedliwie.

Nie były to, rzecz jasna, kwoty satysfakcjonujące – np. rodziny zabitych dostały po 27 tys. zł – stąd pokrzywdzeni zaczęli składać pozwy przeciwko MTK. Sądy zasądzały odszkodowania sporo mniejsze niż żądane (najczęściej dochodziło do ugody) – targi płaciły w ratach. Najwyższe odszkodowania (zadośćuczynienia) dochodziły do 90 tys. zł. Warto przypomnieć, że dopiero w sierpniu 2008 r. weszła w życie nowelizacja kodeksu cywilnego, pozwalająca na przyznanie zadośćuczynienia rodzinie poszkodowanego, który zmarł w wyniku uszkodzenia ciała.

Tak oto młyny sprawiedliwości mełły nierychliwie do czasu, aż pojawiła się ekspertyza biegłych, że hala została tak wadliwie zaprojektowana i wybudowana, że mogła zawalić się w każdych warunkach pogodowych. Niekoniecznie z powodu zalegającego śniegu.

Od tego momentu sądy oddalały powództwa przeciwko MTK. Przełomem stał się pozew przeciwko Skarbowi Państwa, uznany przez sąd pierwszej instancji w Chorzowie i odwoławczy w Katowicach. Sądy orzekły, że zadośćuczynienie mieszkańcowi Siemianowic Śląskich (8 tys. zł), który przeżył katastrofę, ma wypłacić Skarb Państwa, a nie MTK. Dlaczego?

Ponieważ był właścicielem terenu (MTK tylko dzierżawcą), posiadał 14 proc. udziałów w targach (dodatkowo gmina Katowice – 28 proc.) i wydał zgodę na budowę hali. Właśnie takiej, a nie innej. Do tego nie interesował się tym, co się działo na jego terenie (wśród oskarżonych jest również powiatowy inspektor nadzoru budowlanego). Tonące w długach MTK przyjęły precedensowy wyrok z euforią: „Skarb Państwa jest pierwszorzędną stroną do składania roszczeń o odszkodowania. Nasza rola jest marginalna” – takie było ich radosne stanowisko.

Skarb Państwa (reprezentowany przez prezydenta Chorzowa) odrzucał odpowiedzialność za katastrofę i bronił się przed pozwami rękami i nogami. Do tej pory zapadło blisko 100 wyroków uznających odpowiedzialność państwa. Dotąd Skarb Państwa wypłacił odszkodowania na ponad 7 mln zł, a szacuje się, że roszczenia opiewać będę jeszcze na 27 mln zł. Ale procesy trwają i trwają…

Stąd już w 2009 r. mecenas Adam Car z Sopotu wezwał Skarb Państwa, w imieniu kilkudziesięciu poszkodowanych, do zawarcia ugody, aby uniknąć długoletnich postępowań. Państwo odrzuciło tę propozycję.

Później do kolejnych ugód wzywano, oprócz Skarbu Państwa, powiatowego inspektora nadzoru budowlanego, wojewodę śląskiego, ministra skarbu państwa, głównego inspektora nadzoru budowlanego i MTK. MTK, jako zarządca hali i gospodarz targów, nie powinny wyjść z tej sytuacji obronną ręką – uważa Car. Władze MTK wiedziały bowiem, że konstrukcja jest w stanie grożącym zawaleniem, ale nie wykazały się obowiązującą je przezornością i nie zapobiegły nieszczęściu.

Żadna z wezwanych stron nie poszła na ugodę, a odpowiedzialnością za tragedię zaczęły przerzucać się między sobą.

Wobec ogromu nieszczęść i bezsilności poszkodowani w owej styczniowej katastrofie zaczęli desperacko szukać zbieżności z katastrofą samolotu Casa i katastrofą smoleńską. Państwo w obu tragicznych przypadkach bez szemrania wypłaciło bliskim ofiar wysokie odszkodowania. Natychmiast zaczęto wytykać tym „od gołębi”, że takie porównania są wysoce niestosowne. Śmierć nie jest bowiem śmierci równa.

4.

W połowie 2010 r. weszła w życie ustawa o dochodzeniu roszczeń w postępowaniu grupowym, możliwym wówczas, gdy podstawa faktyczna jest taka sama, a poszkodowanych jest co najmniej 10 osób. I na tę nową ścieżkę weszli bliscy ofiar zawalonej hali. Pozew zbiorowy trafił w 2013 r. do Sądu Okręgowego w Warszawie; jako wspólną dla wszystkich szkodę wskazano pogorszenie się sytuacji życiowej po śmierci najbliższych. Sąd pozew odrzucił, uznając, że jest prawnie niedopuszczalny. Konieczne bowiem byłoby zbadanie owej szkody – a więc pogorszenia się sytuacji życiowej – indywidualnie u każdego z członków grupy. A to z kolei „sprzeciwiałoby się idei postępowania grupowego”. Werdykt ten został utrzymany przez sąd odwoławczy.

W tej sytuacji sprawa „gołębiarzy” trafiła na wokandę Sądu Najwyższego. Ten zaś orzekł w ubiegłym roku, że pozew zbiorowy jest dopuszczalny – i wskazał na możliwą do ustalenia podstawę powództwa wspólną dla wszystkich poszkodowanych. Może nią być odpowiedzialność Skarbu Państwa za śmierć osób w katastrofie budowlanej.

Co dalej? W warszawskim sądzie jest kolejny pozew zbiorowy. Poszkodowani nie domagają się na razie konkretnych sum, ale uznania odpowiedzialności Skarbu Państwa. Do pozwu – poinformował mecenas Car – mogą przystąpić jeszcze ci, którzy nie dostali odszkodowań, albo uważają, że zasądzono za mało.

5.

I taki, mniej więcej, jest stan rzeczy po katastrofie, która wydarzyła się dziesięć lat temu. Miejsce po hali jest przeraźliwie puste. W pobliżu stoi niewielki pomnik, odsłonięty we wrześniu 2007 r. Spomiędzy dwóch granitowych płyt, na których wyryto nazwiska 65 ofiar tragedii, wylatują odlane w brązie gołębie.

W 2011 r. Skarb Państwa po długim procesie przejął dzierżawione przez MTK grunty. Pod koniec tegoż roku spółka MTK złożyła wniosek o upadłość, ale sąd go odrzucił, bo nie miała środków na przeprowadzenie upadłości. Toteż formalnie z nazwy istnieje niczym wydmuszka, a Skarb Państwa procesuje się z nią o zwrot pieniędzy za wypłacone odszkodowania i rozbiórkę hali. Zamiast MTK usługi wystawiennicze prowadzi pod tym adresem Centrum Targowe FairExpo – założycielem i prezesem jest poprzedni szef targów. Międzynarodowe targi gołębi przeniosły się do EXPO SILESIA w Sosnowcu.

To wszystko… Tylko ludzi tamtych żal. Odlecieli z ptakami nie wiadomo gdzie.

Reklama
Reklama