Dwaj prezydenci, jeden król
Duda podpisał ustawę budżetową, choć wiedział, że uchwalono ją nielegalnie
Andrzej Duda podpisał ustawę budżetową, choć na biurku miał opinię prawną wskazującą na niekonstytucyjny tryb jej uchwalenia. Co więcej, analizę tę sporządził prawnik współpracujący swego czasu z prezydentem Lechem Kaczyńskim – ustalił portal Money.pl.
Okazuje się, że kancelaria prezydenta Dudy już na początku stycznia poprosiła o zbadanie legalności uchwalenia budżetu na 2017 r. Chodziło o to, czy „uniemożliwienie przez posłów składania innym posłom wniosków formalnych (w czasie trzeciego czytania) ma wpływ na tryb uchwalenia ustawy, skutkując jej niezgodnością z konstytucją” (chodziło oczywiście o wydarzenia w Sejmie 16 grudnia ubiegłego roku). O sporządzenie opinii poproszono prof. Dariusza Dudka, specjalistę od prawa konstytucyjnego z KUL. Pracował on już dla Kancelarii Prezydenta, tyle że w okresie, gdy głową państwa był Lech Kaczyński.
Wedle źródeł Money.pl prof. Dudek jednoznacznie stwierdził, że niedopuszczenie posłów opozycji do zgłaszania wniosków formalnych może być – w razie udowodnienia – uznane za złamanie prawa (jako bezprawne pozbawienie ich możliwości wykonywania mandatu). W efekcie – podsumowywał – taka ustawa może być zakwalifikowana jako uchwalona niezgodnie z konstytucją.
Podobne zdanie mieli zresztą wówczas i inni konstytucjonaliści.
Mimo to Andrzej Duda budżet podpisał.
Andrzej Duda lekceważy eksperta Lecha Kaczyńskiego
Że Andrzej Duda gotów jest bezpardonowo łamać konstytucję RP (na którą skądinąd przysięgał), wiadomo już od chwili, gdy odmówił zaprzysiężenia prawidłowo wybranych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Teraz złamał ją (bo tak trzeba potraktować podpisanie budżetu ze świadomością, że mógł być uchwalony nielegalnie), lekceważąc nawet zdanie eksperta cenionego przez samego Lecha Kaczyńskiego – którego przecież co rusz ostentacyjnie wychwala pod niebiosa jako swego życiowego mistrza.
Zresztą jak by nie oceniać Lecha Kaczyńskiego, to w czasie swojego urzędowania aż na taką dezynwolturę wobec obowiązującego prawa sobie nie pozwalał.
Wyjaśnienie owej schizofrenii jest jednak proste: Andrzej Duda zrobił tak, bo trzeba było wypełnić bieżące zapotrzebowanie partii. A de facto jej prezesa.
Ale choć prezydentów Lecha Kaczyńskiego i Andrzeja Dudę może i dzieli wiele, to jedno na pewno ich łączy: punkt odniesienia właśnie w osobie Jarosława Kaczyńskiego. To on był królem wtedy i jest teraz (bo już nawet nie tzw. kierowcą z tylnego siedzenia). Inne są najwyżej uwarunkowania (oraz oczywiście osobiste zażyłości i zależności) – choć nigdy się też nie dowiemy, jak Lech Kaczyński zachowywałby się dziś.
Właśnie pozycja „króla” okazuje się znowu głównym polskim problemem. Nie tylko ustrojowo-politycznym, ale i kulturowym. Tyle że jest już XXI w.