Ostrożnie z inwentarzem
Nowy wykaz zasobów IPN może być wykorzystany do niesłusznych oskarżeń. Na miarę listy Wildsteina
Sensacja medialna, jaką stało się ujawnienie, że ambasador Przyłębski został zarejestrowany przez peerelowską bezpiekę jako jej współpracownik, przyćmiła sprawę dużo ważniejszą: kolejną wpadkę IPN.
I nie chodzi wcale o to, że pion lustracyjny Instytutu przez ponad pół roku od złożenia przez Andrzeja Przyłębskiego deklaracji lustracyjnej w związku z objęciem funkcji ambasadorskiej nie wszczął jakoś (ciekawe dlaczego, Koteczku? – zapytałby Kisiel) postępowania sprawdzającego prawdziwość oświadczenia.
Inwentarz dla każdego obywatela?
Rzecz w jakości nowego internetowego „inwentarza archiwalnego” zasobów Instytutu, w którym to właśnie dziennikarze znaleźli nazwisko dzisiejszego ambasadora. IPN reklamuje swoje nowe (bo uruchomione ledwie w miniony poniedziałek) dzieło hasłem „cyfrowe archiwum nowych możliwości”. Dyrektor Archiwum IPN Marzena Kruk ogłasza zaś w wywiadzie dla PAP, że dzięki decyzji samego prezesa Jarosława Szarka „został zmieniony dotychczasowy sposób opisu dokumentacji osobowej”.
Do tej pory inwentarz pozwalał jedynie sprawdzić, czy w archiwum są akta danej osoby czy nie – nie precyzując, czy dotyczą one funkcjonariusza lub agenta czy też ofiary inwigilacji. Teraz „do inwentarza wprowadzone zostały informacje, które pozwalają na określenie, z jakimi dokumentami mamy do czynienia”. W efekcie choć inwentarz nie zawiera treści dokumentów, to – zdaniem dyrektor Kruk – „pozwala każdemu obywatelowi sprawdzić, kto pracował w SB, kto był tajnym współpracownikiem, a kto był osobą pokrzywdzoną przez system komunistyczny”.
Tymczasem rzecz nie jest taka oczywista.
IPN zlekceważył wyroki sądów
Po pierwsze, w inwentarzu jak na razie ujęto jedynie część zawartości archiwów (co przyznaje zresztą, tyle że półgębkiem niejako, sam IPN). Już to powoduje, że trzeba zachować dalece posuniętą ostrożność w stawianiu jakichkolwiek tez.
Po drugie, ogłaszając inwentarz, IPN zlekceważył wyroki sądów RP. Jak zwrócił uwagę Maciej Gawlikowski (w PRL działacz antykomunistycznej opozycji, a w wolnej Polsce dziennikarz specjalizujący się w historii najnowszej), w inwentarzu znalazły się informacje o aktach osób zarejestrowanych wprawdzie przez SB jako „tajni współpracownicy”, lecz później werdyktem sądu wolnej Polski uniewinnionych od zarzutu kłamstwa lustracyjnego – czego już jednak w żaden sposób IPN w swoim wykazie nie raczył zaznaczyć.
„Okazuje się, że nie trzeba już żadnej lustracji, żadnych sądów. Wystarczy decyzja pani Kruk!” – komentuje na swoim profilu społecznościowym Gawlikowski.
Zauważa też, że SB jako swoje osobowe źródła informacji (tzw. OZI) zapisała m.in. śp. Marię Kaczyńską (rejestracja trwająca parę lat) i Hannę Macierewicz. Tymczasem dyrektor archiwów IPN we wspomnianym wywiadzie dla PAP jednoznacznie potraktowała OZI jako „osoby współpracujące z organami bezpieczeństwa PRL”. Gawlikowski pyta zatem: „Czy pani Kruk jest pewna, że to wszystko byli agenci?”.
Czy to na pewno byli agenci?
Zdarzają się i inne kiksy: przykładowo inwentarz powiela popełnione przez sporządzających akta SB-ków błędy w nazwiskach tajnych współpracowników – i choć historycy już dawno ustalili, jakie było prawdziwe nazwisko agenta, to jednak tego nie sprostowano. „Tak się akurat składa, że ta osoba jest ważna w dzisiejszym układzie propagandy TVP. Jakoś trudno mi uwierzyć w ponowny błąd...” – zauważa Gawlikowski (choć dodaje, że chodzi akurat o modelowy przypadek współpracy osoby zastraszonej, która „w pierwszych dniach stanu wojennego uległa, poszła na układ, złożyła dwa raporty, wzięła nawet kasę za wykonane zadanie, po czym wyplątała się ze współpracy i nigdy więcej już bezpiece się nie dała”).
Równocześnie, co podniósł z kolei przywódca podziemnej „Solidarności” Huty im. Lenina Edward Nowak, inwentarz nie zawiera informacji o wielu tajnych współpracownikach, których aktywność znana jest z innych źródeł. „To nie jest prawda, ze znajdziemy tam łatwo np. TW. Wpisywałem osoby jednoznacznie mi znane jako agenci, bo z moich odtajnionych akt. I co ? Nic. To jest tylko wykaz ułatwiający poszukiwania w samych aktach”.
Skądinąd w inwentarzu znalazły się zajawki teczek dotąd niewykazywanych (co nie dziwi), ale zniknęły niektóre z awizowanych wcześniej.
Otóż właśnie: nowy wykaz zasobów IPN zawiera dane dotyczące charakteru materiałów, daty ich opracowywania oraz sygnatury, co może być pomocne w dalszej kwerendzie. Ale sam w sobie źródłem żadnych wniosków być nie może. Co gorsza, przy lekturze nieuważnej bądź nieprofesjonalnej – a zwłaszcza wynikającej ze złej woli bądź potrzeb politycznych – znowu może przynieść niesłuszne sugestie i oskarżenia. Czyli ludzką krzywdę.