Kraj

Patrioty wreszcie o krok bliżej?

Czy to już faktyczny koniec ważnego etapu najważniejszych negocjacji zbrojeniowych? Czy to już faktyczny koniec ważnego etapu najważniejszych negocjacji zbrojeniowych? Franciszek Mazur / Agencja Gazeta
Mariusz Błaszczak pochwalił się pierwszym sukcesem zbrojeniowym – ogłosił, że polskie antyrakiety Wisła będą tańsze i że dostaniemy je szybciej. Tyle że wciąż nie wiadomo, za ile i kiedy będą.

Najnowsza deklaracja resortu obrony w sprawie zakupów uzbrojenia jest na tyle krótka, że można ją przytoczyć w całości: „Dobre wieści w sprawie programu Wisła. Uzyskaliśmy niższą cenę oraz przyspieszony termin dostawy. Redukcja kosztów nie ogranicza zakładanych zdolności bojowych systemu. Jesteśmy na dobrej drodze, aby podpisać umowę z końcem pierwszego kwartału 2018 roku”.

W sprawie Patriotów wciąż brak konkretów

Za tym lakonicznym komunikatem kryje się faktyczny koniec ważnego etapu najważniejszych negocjacji zbrojeniowych. Z drugiej strony wpis ministra Błaszczaka nie zawiera wielu istotnych szczegółów, które przesądzałyby, czy kontrakt w ogóle zostanie podpisany. Nie ma też jasności, w stosunku do jakiego harmonogramu ma być przyspieszony termin dostawy, ani o ile niższa jest cena po negocjacjach. Komunikacja MON pod nowym kierownictwem polepszyła się więc tylko trochę – choć niczego już się nie obiecuje, to nadal nie bardzo wiadomo, o co konkretnie chodzi.

Dla przypomnienia: przedstawiona pod koniec listopada maksymalna wycena pakietu „Patriot dla Polski”, uzupełnionego o system dowodzenia IBCS, wynosiła 10,5 mld dolarów. To dużo powyżej limitu 30 mld złotych, o jakim poprzedni szef MON Antoni Macierewicz mówił, że jest nieprzekraczalną granicą dla całego systemu. Wycena z zeszłego roku dotyczyła wyłącznie tzw. pierwszej fazy kontraktu, czyli dwóch z ośmiu baterii wraz z częścią komponentów dla całości, która ma być dużo bardziej skomplikowana i kosztowna. Dla MON było jasne, że jeśli nie zbiją ceny o połowę, nie będzie mowy o kontrakcie, i najważniejszy program zbrojeniowy III RP po prostu runie.

Negocjacje prowadził zespół pułkownika Michała Marciniaka, specjalisty od FMS (rządowego programu eksportu uzbrojenia sił zbrojnych USA), mającego już doświadczenie w rozmowach z Amerykanami. Żadna jednak wcześniejsza umowa nie mogła się równać skalą i poziomem skomplikowania z Wisłą, więc również dla niego były niespodzianki. Szczegóły negocjacji chroni rzecz jasna tajemnica, a przecieków docierających do mediów było wyjątkowo mało.

Dwie czterodniowe sesje – pierwsza w grudniu, druga pod koniec stycznia – zawierały rozmowy z przedstawicielami rządu USA, czyli odpowiednich biur Pentagonu, a także z dostawcami: Raytheonem, Lockheed Martinem i Northrop Grummanem. Przy czym nigdy wszyscy nie siedzieli razem w jednej sali – odrębność prywatnego przemysłu od rządu i ochrona tajemnicy przedsiębiorstw wymuszała osobne rozmowy naszej delegacji z oficjelami, osobne między delegacją a firmami i osobne między producentami a firmującym kontrakt dla Polski rządem USA.

Na czym zależało polskim negocjatorom?

Sesje te, zwane „linijka po linijce”, polegały na analizie około 120 wierszy projektu amerykańskiej oferty – odpowiedzi na nasze zapytanie opisujące, jaki system chcemy. Każda linia projektu oferty odpowiada konkretnemu produktowi, usłudze albo rodzajowi produktów i czynności przewidzianych w umowie – dostarczanych przez amerykańskie firmy lub rząd (w praktyce odpowiednie biuro US Army).

Każda linijka zawiera opis, liczbę i cenę, choć bez rozbicia jej na składowe, w tym marżę firmy. Właśnie tego domagali się polscy negocjatorzy, którzy chcieli czarno na białym zobaczyć, ile w tych 10,5 miliardach jest towaru, a ile narzutu. Nieoficjalnie udało mi się dowiedzieć, że dążyli do obcięcia wszelkich nadwyżek, by uzyskać mniej więcej 5–5,5 mld dolarów za pierwszą fazę zamówienia .

Nie wiadomo, czy udało się taki poziom osiągnąć. MON żadnych kwot nie cytuje i nie potwierdza. Sformułowanie o uzyskaniu niższej ceny jest bardzo ogólne. Jeśli odnosić je do początkowej maksymalnej wyceny, to wszystko poniżej 10,5 mld dolarów będzie ceną niższą, tyle że nie wszystko nas satysfakcjonuje. Jeśli jednak MON zdecydował się opublikować taki, a nie inny komunikat po analizie wyników drugiej sesji negocjacji (22–26 stycznia) i po środowym posiedzeniu tzw. komitetu sterującego programu Wisła – to znaczy, że postęp musi być zadowalający.

Część mediów (RMF i Onet) podaje, że cena jaką osiągnęła Polska to 4,5 mld dolarów i że było to wiadomo już kilka tygodni temu. To byłoby o tyle dziwne, że później była jeszcze jedna tura negocjacji, a amerykańscy dostawcy na pewno na przełomie roku nie mieli jeszcze gotowej poprawionej oferty.

Kiedy Patrioty dotrą do Polski?

Zza oceanu słychać i dzisiaj, że negocjacje cały czas trwają, a przed uzgodnieniem offsetu ostateczna cena pozostaje niewiadomą. Jeśli więc 4,5 mld jest rzeczywiście na stole, to bardziej jako punkt dojścia ostatniej fazy rozmów. Offset będzie należało dostosować do tej wartości, być może już wstępnie uzgodnionej na poziomie międzyrządowym. Jednak minister Błaszczak był na tyle ostrożny, że niczego nie przesądzał – co wiele razy czynił jego poprzednik – a jedynie stwierdzał, że Polska jest na dobrej drodze, by umowę podpisać we wcześniej zakładanym terminie do końca marca. Czyli jak się nie uda, obietnicy żadnej nie złamie. Tego nowy szef MON najwyraźniej już się nauczył.

Pada jednak deklaracja o przyspieszeniu dostaw. Znowu – ogólnikowa i nieodnosząca się do jakiegoś konkretnego harmonogramu. Ale kiedy w lipcu zeszłego roku podpisywane było porozumienie wyznaczające podział kontraktu Wisła na dwie fazy, MON i Pentagon uzgodniły dostawy pierwszych zestawów od 2022 roku. Miało to związek z przewidywaną gotowością systemu dowodzenia IBCS, opóźnionego o kilka lat w fazie rozwoju i doskonalenia. Polska nalegała, by go mieć, co musiało odbić się na terminach – Raytheon zapewniał bowiem, że bez IBCS dostarczyłby wyrzutnie szybciej. Taką opcję rozważał Antoni Macierewicz, który po swoich jesiennych rozmowach w USA mówił o dostawie w dwa lata, nawet w roku 2019. Chodziło jednak o wersję systemu bez IBCS, z dostarczonym przez Raytheona rozwiązaniem przejściowym.

Czy minister Błaszczak skorzystał z tej opcji? Niestety, tego nie wyjaśnia.

Deklaruje za to, że redukcja kosztów nie odbiła się na zdolnościach bojowych systemu. Co mogłoby sugerować, że IBCS został; był zresztą kluczowym polskim wymaganiem w całych negocjacjach. Obniżkę ceny uzyskano więc, usuwając narzuty poczynione w celu zmniejszenia ryzyka kontraktu i najprawdopodobniej rezygnując z części polonizacji i offsetu. Oznacza to, np. że komponenty, które miały dostać polskie „opakowanie” albo nawet zawartość, będą po prostu z importu. Przeniesienie produkcji do Polski jest kosztowne, tak samo jak powierzenie polskim zakładom technologii dla celów serwisu. Tyle że ograniczony offset lub jego brak oznacza, że później za obsługę sprzętu będziemy musieli więcej zapłacić firmom z USA. Może więc nie warto zbytnio oszczędzać?

Ten dylemat rozstrzygnie już nowy rząd Mateusza Morawieckiego z nowym ministrem obrony Mariuszem Błaszczakiem. Teoretycznie program Wisła jest za duży i zbyt ważny, by mógł się nie powieść. Jest jednak ryzyko, że okaże się tak kosztowny i że Polska poprzestanie na zakupie dwóch pierwszych baterii, które nie dadzą ani realnej osłony przed rakietowym zagrożeniem, ani spodziewanych korzyści przemysłowych. To bowiem dopiero druga faza miałaby dostarczyć naszej zbrojeniówce kompetencje do budowy rakiet przechwytujących czy supernowoczesnych radarów – oczywiście za odpowiednią cenę, która może się okazać zaporowa. Jeśli więc Mariusz Błaszczak chce naprawdę odnieść zbrojeniowy sukces, powinien potraktować pierwszy etap jako rozgrzewkę przed prawdziwym starciem.

Jest też trochę tak, że Polska nie ma wyboru

Choć wzajemne deklaracje o strategicznym sojuszu z USA pełne są pięknych słów, nie da się uciec od transakcyjnego wymiaru tych relacji. Oczywiście Stany Zjednoczone nie wysłały do Polski swoich żołnierzy w oczekiwaniu na zamówienia zbrojeniowe, byłoby to krzywdzące uproszczenie. Niemniej od kilku lat przeznaczają niemałe sumy na obecność w Polsce swoich wojsk i mają prawo oczekiwać, że skoro już Warszawa wdrożyła ambitny program zbrojeniowy, jego część będzie dostarczona z USA.

Rozumiał to dobrze poprzedni rząd, który właśnie decyzję o wyborze Patriotów uzasadniał – poza względami wojskowymi – również tzw. innymi korzyściami politycznymi i strategicznymi. Fakt, że mimo upływu trzech lat nie doszło do podpisania umowy, zaczynał być przeszkodą w owych strategicznych relacjach Polski i USA. Nie wiemy, jak mocno w sprawie Patriotów naciskał sekretarz stanu Rex Tillerson, ale wiadomo, że była o nich mowa. Zapewnienia polskich oficjeli, że nikt nie zmusza nas do kupowania niczego, mogą być prawdą – zmuszać przecież nie trzeba, wystarczy spojrzeć na świat realistycznie. Zwłaszcza gdy głównodowodzący w Białym Domu nie kryje swego biznesowego podejścia do polityki zagranicznej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama