Kraj

Zamrażanie

Poniżanie sędziego

Były prezes Sądu Apelacyjnego w Krakowie w drodze na rozprawę. Były prezes Sądu Apelacyjnego w Krakowie w drodze na rozprawę. Krzysztof Sobierajski/Laskar-media / Newspix.pl
Dla sędziów sprawa Krzysztofa S. jest elementem antysędziowskiej kampanii PiS. A to, jak był traktowany w areszcie, odbierają jako ostrzeżenie ze strony władzy pod ich adresem.
Aresztowanie i zarzuty były możliwe, bo sędziowski sąd dyscyplinarny uchylił Krzysztofowi S. immunitet.Adam Chełstowki/Forum Aresztowanie i zarzuty były możliwe, bo sędziowski sąd dyscyplinarny uchylił Krzysztofowi S. immunitet.
RPO Adam Bodnar zapowiada, że jego Biuro zainteresuje się sprawą traktowania w więzieniu sędziego Krzysztofa S.Michał Dyjuk/Forum RPO Adam Bodnar zapowiada, że jego Biuro zainteresuje się sprawą traktowania w więzieniu sędziego Krzysztofa S.

Artykuł w wersji audio

W ubiegłym roku,13 grudnia, media obiegły zdjęcia byłego prezesa Sądu Apelacyjnego w Krakowie Krzysztofa S., prowadzonego w kajdankach na pierwszą rozprawę w sądzie. „Pobyt w areszcie zupełnie zmienił wygląd Krzysztofa S. Jeszcze niedawno, udzielając telewizyjnych wywiadów, prezentował się elegancko, zawsze w garniturze i pod krawatem. Teraz trudno go poznać” – donosił „Fakt”. Zdjęcie przedstawia zarośniętego mężczyznę w jeansach, podkoszulku i granatowej kurtce, idącego sądowym korytarzem z rękami skutymi do tyłu, w asyście policjantów.

Wśród krakowskich sędziów poszła plotka, że w więzieniu stracił zęby. Plotka jest prawdą. Następnie okazało się: że b. prezes i sędzia Krzysztof S. jest przy każdym wyjściu i powrocie do celi poddawany osobistemu przeszukaniu. Osobiste przeszukanie tak opisuje rozporządzenie ministra sprawiedliwości: „osoba osadzona obowiązana jest opróżnić kieszenie, zdjąć obuwie, odzież oraz bieliznę, które to rzeczy poddaje się kontroli. Funkcjonariusz dokonuje oględzin jamy ustnej, nosa, uszu, włosów oraz oględzin ciała, które mogą polegać również na pochyleniu lub przykucnięciu w celu sprawdzenia okolic odbytu i genitaliów”.

Sprawą Krzysztofa S. minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro oraz PiS uzasadniają konieczność zwiększenia nadzoru ministra nad sądami i sędziami oraz nowe postępowanie dyscyplinarne, które ma się toczyć w specjalnie dobranej Izbie Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego.

W lipcu zeszłego roku w Sejmie, podczas debaty nad ustawą o Sądzie Najwyższym, minister-prokurator generalny Zbigniew Ziobro mówił: „Wykryłem jako minister sprawiedliwości wspólnie z panem ministrem Jakim aferę, wielką aferę korupcyjną w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie, która toczyła się przez lata i doprowadziła do tego, że miliony złotych polskiego podatnika były wyprowadzane. Z czyim udziałem? Jednego z najważniejszych sędziów w polskim sądownictwie powszechnym, prezesa sądu apelacyjnego, który teraz został na skutek działań prokuratury, którą nadzoruję, tymczasowo aresztowany i mam nadzieję, że będzie ukarany za te działania, które podjął”.

Sędziowie pod kontrolą

Krzysztof S.: – Myślę, że moja osoba była potrzebna do przeprowadzenia tego całego procederu uzależniania sądownictwa od prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości w jednej osobie.

Krzysztof S. oskarżony jest o udział w grupie przestępczej, przyjmowanie korzyści majątkowych i pranie brudnych pieniędzy. Sprawa nie ma związku z działalnością orzeczniczą sądu, którym kierował. Związana jest natomiast z Centrum Zakupów dla Sądownictwa, podlegającym dyrektorowi Sądu Apelacyjnego w Krakowie. Prokuratorzy twierdzą, że krakowski sąd oplotła sieć korupcyjnych powiązań między urzędnikami a biznesmenami. Sąd miał podpisywać z zewnętrznymi firmami umowy na opracowania, których wartość nie przekraczała 30 tys. euro, aby uniknąć konieczności rozpisywania przetargów. Zlecenia trafiały do firm, których prezesi mieli być powiązani towarzysko z byłym dyrektorem Sądu Apelacyjnego w Krakowie Andrzejem P. oraz szefem Centrum Zakupów dla Sądownictwa, który stworzono przy tym sądzie. Opracowania podobno nie powstawały, ale płacono za nie biznesmenom i pracownikom sądu.

Zarzuty ma w tym śledztwie 26 osób, w tym dziesięciu byłych dyrektorów sądów, z których pięciu jest w areszcie. S. miał przyjąć nie mniej niż 376,3 tys. zł „korzyści” jako zapłatę za sporządzenie fikcyjnych opracowań (Krzysztof S. twierdzi, że opracowania wykonał). Miał też nie dopełnić obowiązków prezesa, umożliwiając pozostałym podejrzanym przywłaszczenie co najmniej 21 mln zł na szkodę Sądu Apelacyjnego w Krakowie (dyrektorzy sądów podlegają ministrowi sprawiedliwości, nie prezesom sądów). S. ma też zarzut prania brudnych pieniędzy i poświadczania nieprawdy w dokumentach.

S. jest jedynym sędzią w tym gronie. Jak mocne są dowody – nie wiadomo, bo śledztwo i sprawa przed sądem są utajnione. Sprawa toczy się przed Sądem Okręgowym w Rzeszowie. Krzysztof S. zarzuty dostał w czerwcu 2017 r. Po prawie 9 miesiącach (28 lutego) sąd uchylił mu areszt. Zakazał wyjazdu z Polski i zobowiązał do stawiania się na policji dwa razy w miesiącu. Nie zastosował poręczenia majątkowego.

Niebezpieczny S.

Aresztowanie i zarzuty były możliwe, bo sędziowski sąd dyscyplinarny uchylił mu immunitet. – Ja się oczywiście z uchyleniem immunitetu zgadzałem, bo wiedziałem, że wciąż jeszcze niezależny sąd jest jedynym miejscem, gdzie mogę się oczyścić ze stawianych mi zarzutów – mówi Krzysztof S.

Jeden z krakowskich sędziów: – Szanuję decyzję SN, ale ze zdziwieniem przyjąłem, że w składzie orzekającym w tej sprawie był sędzia wojskowy i dwóch sędziów cywilistów.

Izba Dyscyplinarna przy Sądzie Najwyższym zgodę na aresztowanie wyraziła 8 czerwca. Kilka godzin po tym CBA zakuło Krzysztofa S. w kajdanki, 12 czerwca znalazł się w areszcie śledczym na warszawskim Służewcu. – Zostałem zatrzymany na dworcu, kiedy wracałem z posiedzenia Sądu Najwyższego w mojej sprawie, więc byłem ubrany w garnitur i białą koszulę. Chyba po tym ubraniu osadzeni obsługujący punkt przyjęć mnie rozpoznali. Ktoś krzyknął »sędzia łapownik«, a potem usłyszałem, jak mówili między sobą, że dadzą mi popalić – relacjonuje.

Nie ukrywa, że autentycznie się przestraszył, więc przystał na sugestię koordynatora do spraw bezpieczeństwa aresztu i poprosił o odizolowanie od innych aresztowanych. Po tygodniu przeniesiono go do dwuosobowej, monitorowanej celi. Nie podlegał szczególnym rygorom. Osobistą kontrolę przechodził raz na dwa tygodnie.

Sytuacja diametralnie się zmieniła po przewiezieniu Krzysztofa S. do Zakładu Karnego w Rzeszowie, gdzie doszły codzienne kontrole osobiste.

S. trafił tam, gdy SN przeniósł sprawę z Krakowa do Rzeszowa „ze względu na dobro wymiaru sprawiedliwości”.

5 października został umieszczony na oddziale dla „niebezpiecznych”, w jednoosobowej monitorowanej celi. Kodeks karny wykonawczy przewiduje, że więźniów „stwarzających poważne zagrożenie społeczne” można traktować podobnie jak więźniów „stwarzających poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa zakładu” – czyli tzw. niebezpiecznych. Za więźnia „stwarzającego poważne zagrożenie społeczne” można uznać osobę podejrzaną o „przestępstwo o bardzo wysokim stopniu społecznej szkodliwości”. Kodeks karny wykonawczy (art. 88a) wymienia tu w szczególności takie przestępstwa, jak terroryzm, zabójstwo prezydenta, wzięcie zakładnika czy przestępstwo z użyciem broni palnej.

Po kilku dniach, 10 października, oddziałowi przyszli do celi, aby przeprowadzić kontrolę osobistą po moim powrocie ze spaceru. Dwóch oddziałowych kazało mi się rozebrać do naga. Najpierw sprawdzali dokładnie moje ubrania, łącznie z bielizną. Potem na ich polecenie przykucałem nago, obracałem się do nich plecami i unosiłem ręce do góry. Traktowałem to jako wywieranie presji. Czułem się poniżony. Przypuszczałem, że takie traktowanie ma mnie skłonić do przyznania się do winy – opowiada S. Dodaje, że oddziałowi też czuli się zażenowani całą sytuacją, ale tłumaczyli, że nie mogą odstąpić od kontroli, bo spotkają ich konsekwencje. Mówili mu też, że jako jedyny na oddziale ma codzienną kontrolę osobistą. I że do tej pory nie traktowali w taki sposób nawet najbardziej niebezpiecznych przestępców.

Rozporządzenie ministra sprawiedliwości mówi, że „w trakcie kontroli osadzony powinien być częściowo ubrany”. Sędzia był rozbierany do naga.

W trosce o nastrój

Podczas codziennych kontroli funkcjonariusze przeglądali wszystkie książki i dokumenty, w tym kilka tomów akt, które sędzia dostał do wglądu, oraz notatki, które sporządził, aby przygotowywać się do rozprawy. Wszystko lądowało na łóżku. – Pytałem wychowawcy, czy to jest naprawdę konieczne, że przecież moje zachowanie nie wskazuje na to, że coś ukrywam, nie zachowuję się w sposób stwarzający niebezpieczeństwo, ale on tłumaczył, że nie mają wyjścia, że wykonują zarządzenia sądu – opowiada. Wszystko rozpoczęło się blisko półtora miesiąca przed pierwszym terminem rozprawy, więc Krzysztofowi S. trudno było w takich warunkach przygotować swoją obronę.

On sam tej decyzji sądu nie widział. Jedyną decyzją, jaką otrzymał, była decyzja dyrektora: o umieszczeniu w jednoosobowej monitorowanej celi. Tym samym uniemożliwiono mu skorzystanie z prawa do odwołania się do sądu od decyzji o kontrolach. Skarżył się na nie dyrektorowi aresztu, ale nie dostał odpowiedzi.

Byłem bezsilny i pogodziłem się z tymi upokarzającymi kontrolami. Uznałem, że wytrzymam do rozprawy, do 13 grudnia, bo wiedziałem, że pisanie do sądu przed rozprawą nie ma sensu, bo i tak sąd może podjąć decyzję dopiero na posiedzeniu – opowiada Krzysztof S.

Sąd stwierdził, że nie nakładał obowiązku kontroli osobistych wobec Krzysztofa S. I zwrócił się o wyjaśnienia do dyrektora aresztu płk. Roberta Koguta. Ze stanowiska zajętego przez dyrektora wynikało, że kontrole stosowane są wobec oskarżonego na wniosek psychologa, który obawia się, że Krzysztof S. może gromadzić leki, jakie dostaje, by potem połknąć je w celu samobójczym. Ale jeszcze podczas pobytu w warszawskim areszcie prokurator wystąpił o badanie psychiatryczne sędziego S. Odbyło się w obecności policjantki, która mimo próśb lekarza nie chciała opuścić gabinetu. – Lekarz nie stwierdził u mnie załamania nerwowego tylko obniżony nastrój, charakterystyczny dla czasu i miejsca, w jakim się znalazłem. Jeśli chodzi o mój stan zdrowia, brałem leki na nadciśnienie, leki na lepszy sen – opowiada Krzysztof S. Wszystkie leki, rano i wieczorem, przyjmował w obecności oddziałowych.

8 listopada, kiedy kontrole osobiste trwały już prawie miesiąc, dzieci sędziego napisały list do sądu z prośbą o wyznaczenie dla siebie stałych, cotygodniowych, widzeń. Argumentowały to tym, że podczas widzenia z ojcem 1 listopada zauważyły, że jego kondycja psychiczna pogorszyła się, a odwiedziny bliskich pomagają ojcu. Sąd odpisał im, że dyrektor zakładu karnego, w którego gestii leży ustalenie częstotliwości widzeń, nie widzi potrzeby zwiększania ich aż w takim zakresie. W liście datowanym na 16 listopada dyrektor zakładu karnego poinformował sąd, że 14 listopada sędzia został poddany dodatkowej konsultacji i nie zgłasza problemów natury psychologicznej. Dlaczego więc w tym samym czasie stosowano do niego kontrole osobiste, by zapobiec samobójstwu?

Na nasze pytania o kontrole sędziego S. dyrektor Kogut odpowiedział, że nie odpowie, bo te informacje podlegają ochronie danych osobowych. Czy przyczyną kontroli była troska o życie Krzysztofa S, czy były one rutynowe, czy też były formą szykan. 14 grudnia, dzień po tym, jak opowiedział sądowi o tym, że każdego dnia musi rozbierać się do naga przed oddziałowymi, zaprzestano tych kontroli.

Nieludzkie i poniżające

Ale to nie były jedyne problemy S. w areszcie: – Zapuściłem zarost pierwszy raz w życiu. Po pierwsze dlatego, że dwiema żyletkami na miesiąc z więziennego przydziału trudno się porządnie ogolić, a po drugie dlatego, że w Rzeszowie przewróciłem się na spacerniaku i straciłem dwa przednie zęby. Poprosiłem wiele razy o możliwość wizyty u dentysty, ale usłyszałem, że nie mam na to szans – opowiada. W Rzeszowie przed rozprawą poprosił też o fryzjera, z czym w warszawskim areszcie nie miał najmniejszego problemu. Do fryzjera się nie dostał, na pierwszą rozprawę poszedł zarośnięty. I w stroju sportowym – bo swojego garnituru, mimo próśb, z magazynu nie dostał. Strzyżenia doczekał się dopiero po Nowym Roku, garnituru nie dostał na żadną rozprawę.

Zapytaliśmy o ocenę takich praktyk rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara. Jest zdziwiony, że prezes sądu został zakwalifikowany jako więzień „niebezpieczny”. – Rozumiem, że władzom więzienia jest łatwiej go tak traktować, bo mają poczucie bezpieczeństwa, że w razie jakiegoś nieszczęścia nie będzie im można zarzucić zaniedbań. Ale ta ostrożność nie powinna skutkować naruszaniem jego praw. Przecież ten człowiek nie stwarza realnego zagrożenia. A z orzecznictwa Trybunału w Strasburgu wynika, że przy stosowaniu nadzwyczajnych środków trzeba brać pod uwagę realne okoliczności, w tym cechy konkretnego więźnia. Inaczej takie traktowanie może przybrać formę tortur lub innego nieludzkiego traktowania, czyli naruszyć artykuł trzeci Europejskiej Konwencji o Ochronie Praw Człowieka.

RPO przytacza sprawę Iwańczuk przeciwko Polsce: strażnicy kazali się więźniowi rozebrać do naga i poddać kontroli osobistej, bo chciał wziąć udział w głosowaniu do wyborów parlamentarnych zorganizowanych na terenie zakładu karnego. Trybunał w Strasburgu uznał to za naruszenie zakazu nieludzkiego i poniżającego traktowania, bo ani zachowanie więźnia, ani jego cechy osobowości, ani przestępstwo, za które został skazany, nie uzasadniały obaw, że naruszy zasady bezpieczeństwa.

Arbitralne i rutynowe utrzymywanie statusu więźnia „niebezpiecznego” za naruszające zakaz tortur Trybunał w Strasburgu uznał też w sprawach Głowacki przeciwko Polsce i Pawlak przeciwko Polsce. Status „N” wiąże się nie tylko z ustawicznymi kontrolami osobistymi i przeszukiwaniem celi, ale też m.in. 24-godzinnym monitoringiem wizyjnym, poruszaniem się poza celą wyłącznie w asyście strażników, ograniczeniami przy widzeniach i otrzymywaniu paczek.

RPO Adam Bodnar zapowiada, że jego Biuro zainteresuje się sprawą traktowania w więzieniu sędziego Krzysztofa S.

Chwytanie w lot

Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, sędziowie Sądu Apelacyjnego w Krakowie rozważają podjęcie uchwały wyrażającej sprzeciw wobec represyjnych praktyk, jakim sędzia S. został poddany w rzeszowskim areszcie. Ich zdaniem, o ile nie ma żadnych powodów, aby osoba pełniąca wcześniej funkcję sędziego była w areszcie tymczasowym traktowana w sposób uprzywilejowany, o tyle nieuzasadnione i niedopuszczalne jest traktowanie jej gorzej niż innych osób o zbliżonym statusie. A podjęcie takich działań krótko przed terminem rozpoczęcia sprawy dotyczącej Krzysztofa S. można postrzegać jako celowe utrudnienie oskarżonemu przygotowania się do obrony.

Sędziowie uważają również, że poddanie byłego prezesa sądu nieuzasadnionym działaniom o charakterze represyjnym wpisuje się w ciąg działań władzy wykonawczej, zmierzających do zastraszenia i podporządkowania środowiska sędziowskiego. Polegają one m.in. na wszczynaniu postępowań karnych i dyscyplinarnych przeciwko sędziom, których decyzje mogły być oceniane jako politycznie niepoprawne, względnie niezgodne z wnioskami prokuratury. Chodzi o wytworzenie wśród sędziów tzw. efektu mrożącego, który ułatwi uczynienie z nich uległych urzędników państwowych, w lot odczytujących oczekiwania władz.

Polityka 19.2018 (3159) z dnia 08.05.2018; Polityka; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Zamrażanie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną