Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Cisza przed burzą

W polityce wakacyjny stan zawieszenia

Dla PiS wakacje będą czasem trudnym, zwłaszcza że pomruków Europy i Ameryki nie udało się wyciszyć i przykryć. Dla PiS wakacje będą czasem trudnym, zwłaszcza że pomruków Europy i Ameryki nie udało się wyciszyć i przykryć. Igor Morski / Polityka
Wyborcy rozpoczynają wakacje w dziwnym stanie, ni to letargu, ni to ekscytacji. Jesienią ruszy wielomiesięczny sezon burz, aż po wybory prezydenckie. Ale dzisiaj, po prawdzie, nic nie jest przesądzone.
Wakacje są dobrą porą, by wyobrazić sobie Polskę po wyborczym cyklu.Igor Morski/Polityka Wakacje są dobrą porą, by wyobrazić sobie Polskę po wyborczym cyklu.
Morawiecki rozpaczliwie walczy o pozycję, próbując pokazać swój rewolucyjny zapał, choć przecież był wynajęty do czegoś innego.Łukasz Dejnarowicz/Forum Morawiecki rozpaczliwie walczy o pozycję, próbując pokazać swój rewolucyjny zapał, choć przecież był wynajęty do czegoś innego.

Artykuł w wersji audio

Trwa stan jakiegoś zawieszenia, kiedy istotne decyzje władzy i opozycji czekają na odpalenie. Panuje krucha równowaga, która w każdej chwili może zostać zachwiana. Nie jest do końca jasne, jakie sympatie społeczne dominują, w którą stronę przechyla się szala, jeśli się przechyla. Nawet politycy PiS i zaprzyjaźnieni z tą partią komentatorzy, jeszcze niedawno wieszczący Kaczyńskiemu trzy kadencje, teraz wyraźnie przycichli. Jeden z nich napisał, że „sezon wakacyjny obóz dobrej zmiany zaczyna bez zadyszki w notowaniach”. Na tle niedawnego jeszcze triumfalizmu brzmi to skromnie.

Sondaże też są niejednoznaczne. PiS ma raz ponad 40 proc., by za chwilę zlecieć bliżej 30 proc. Platforma spada poniżej 20 punktów, by zaraz osiągać pod 30 proc. SLD szybuje w górę, by nagle opaść do 5–6 proc., czyli tylu, ile miało przez ostatnie lata. Nowoczesna ląduje pod powierzchnią, ludowcy także. Tylko Razem idzie godnie, w równym tempie na te 3 proc., kiedy zaś czasami dochodzi do 5 proc., rozlegają się fanfary. Także inne badania opinii publicznej, te dotyczące poglądów Polaków na konkretne sprawy, często są niespójne. W jednych sondażach Donald Tusk ma większe zaufanie od Andrzeja Dudy, w innych przegrywa z nim w drugiej turze wyborów, czasami wyraźnie, a czasami o włos. Coś zatem buzuje pod powierzchnią, może właśnie trwa proces przegrupowania poglądów i sympatii.

Kampania wyborcza jeszcze nie została oficjalnie rozpoczęta, trwają przymiarki personalne i taktyczne, zbierają się energie, szykowane są – i marketingowo rozpisywane – sensacje i afery. W społeczeństwie gromadzą się przekonania i przeświadczenia, nadzieje, urazy i rozczarowania, które na razie tworzą emocjonalny mętlik, ale mogą dać nieoczekiwane rezultaty wyborcze. Jak pokazują wyniki sondaży, wystarczy jeden incydent, jakieś niefortunne zdanie, by notowania partii – czasami nie od razu – odnotowywały dramatyczny spadek.

Efekt zawierzenia

Mimo wszystko może zadziwiać wyjątkowa odporność PiS na wpadki, które intensywnie produkował. Trochę tracił, ale natychmiast odzyskiwał, tak jak po ustawie o IPN i blamażach premiera na jej tle. Nie tylko on, bo i prezydent swoje dokładał, i inni dygnitarze władzy. Tak po aferze z nagrodami, jak po proteście rodzin niesprawnych osób, mimo wstrząsających kompromitacji całej właściwie rządzącej formacji, notowania niemal nie drgnęły. Nie bez przyczyny mówiono, że ostentacyjnie pogardliwe potraktowanie strajkujących rodziców z dziećmi w parlamencie było poprzedzone sprawdzeniem opinii publicznej w specjalnym badaniu przeprowadzonym przez PiS. Wyszło, że suweren nieszczęściami protestujących się nie przejmie. Zaś wycofanie się przez prezesa z nagród było powodowane przekonaniem, że akurat tej afery „lud nie kupi”.

PiS jak żadna inna partia korzysta ze swoistego zawierzenia swojego elektoratu, którego najbardziej wierna część będzie stać za Kaczyńskim już chyba zawsze i w każdych warunkach. Ale zastanawiająca jest ta część, mniej więcej kilkunastoprocentowa, która do PiS doszła w 2015 r. i nadal pozostaje w jego kręgu wpływów. Nawet jeśli na moment się zachwieje, to jednak wraca i deklaruje swoje poparcie.

Obserwujemy tu kilka efektów. Pierwszy to tzw. bilans strat i zysków. Duża część zwolenników PiS czuje się beneficjentami jego rozdawnictw socjalnych, zwłaszcza oczywiście 500 plus, a też liczy na kolejne bonusy, które mogą się wiązać z „dobrą zmianą”. Na awanse, apanaże, nagrody. Nawet jeśli coś się nie podoba, ma się zastrzeżenia, łatwo można znaleźć uzasadnienia-alibi (w stylu: tak wszyscy zawsze przecież robią, a poprzednicy to już osiągnęli szczyty), a przede wszystkim policzyć: nie było 500 zł, a teraz jest, co miesiąc. I jeszcze 300 zł „piórnikowego”.

Drugi efekt wiąże się z nieustannym rozczarowaniem opozycją, jej polityką i propozycjami. Nie ma na kogo głosować, nawet jeśli na PiS też coraz trudniej – można usłyszeć właściwie wszędzie i o każdej porze.

Niemniej poczucie siły i bezkarności może stać się dla PiS pułapką, zresztą sam prezes Kaczyński przed tym przestrzega. Na pewno występuje, także w elektoracie tej partii, psychologiczne zjawisko kumulowania się wątpliwości i zastrzeżeń, może czasami i wstydu. Temu zawsze towarzyszy narastające rozczarowanie wobec konkretnych ludzi, faktów i wydarzeń, także wobec obietnic wyborczych, które się przecież pamięta. Przy kolejnym przesileniu duża część opinii publicznej, która teraz jest na „tak” i „raczej tak”, może trwale odwrócić się w drugą stronę. I wtedy lawina rusza, bo w samej partii zaczynają zachodzić procesy erozyjne.

Bonus łagodności

Dla PiS wakacje będą czasem trudnym, zwłaszcza że pomruków Europy i Ameryki nie udało się wyciszyć i przykryć. Jarosław Kaczyński ma teraz dużo czasu, by przemyśleć taktykę walki, ale to nie będzie tak łatwe, jak w 2015 r., bo wtedy szedł do władzy, a teraz chce ją utrzymać, z tym całym majdanem, któremu na imię Duda, Morawiecki, Ziobro, Kuchciński, Karczewski i Macierewicz. Zresztą fizyczna absencja prezesa jakoś dziwnie rezonowała na całą partię. Ujawniły się animozje, chaos i nerwowość. Nawet powrót szefa na Nowogrodzką nie uspokoił sytuacji.

Morawiecki rozpaczliwie walczy o pozycję, próbując pokazać swój rewolucyjny zapał, choć przecież był wynajęty do czegoś innego. Miał być „białym człowiekiem” prawicy, Europejczykiem, uwodzicielem mizdrzącym się do centrum i klasy średniej, a skończył na licytacji z Beatą Szydło i na eskalacji radykalizmu. To także pogłębia wrażenie, że formacja Kaczyńskiego weszła w fazę ukrytego kryzysu, że nie ma wyklarowanego pomysłu, jak prowadzić nadchodzące kampanie wyborcze: na ostro czy bardziej łagodnie. Kaczyński stwierdził niedawno, że „dobra zmiana” wchodzi w nową fazę. Wiele wskazuje na to, że ma być bardziej radykalnie, że „ustępstwa” z pierwszego okresu rządów Morawieckiego przechodzą do przeszłości. Ale Kaczyński wbrew pozorom potrafi być elastyczny. Wie, że objawy łagodności z jego strony mają podwójną taryfę na zasadzie: mógł być bardzo zły, ale okazał się nie najgorszy. I czasami z tego bonusu korzysta.

Wszystko to ma oczywiście wpływ na politykę i zachowania głównego przeciwnika politycznego, czyli Platformę Obywatelską z asystą Nowoczesnej. Już się do tego przyzwyczailiśmy, bo i chyba PO nie potrafi inaczej, jak tylko odnosić się, reagować, nadążać. Zasadnicza część energii idzie zatem przede wszystkim w organizowanie partii na dole (co zwłaszcza w wyborach samorządowych jest istotne), w układanie talii personalnych, zawiązywanie dziesiątek lokalnych sojuszy i komitetów. Grzegorz Schetyna z niejakim powodzeniem wyszedł z różnych zagrożeń w szerokim froncie opozycyjnym, wyprzedził konkurencję, właściwie ją zdystansował. Ale też z rozmysłem schował swój partyjny szyld w szerszej formule wyborczej, z udziałem przede wszystkim Nowoczesnej i resztówki KOD. Zwłaszcza że realia polityczne są najczęściej takie, że Platforma szarpie się z PiS, a reszta szarpie się z Platformą.

Korzyści z opozycyjnej koalicji są obopólne, na tym w końcu polega wynikający z konieczności polityczny kompromis. Nowoczesna w kryzysie może podźwignąć się w sojuszu z PO, na tyle by jakichś swoich ludzi przeprowadzić przez urny, Schetyna zaś może przy pomocy sojusznika osłabiać negatywne resentymenty wobec partii, której przewodniczy. Także dopraszać inne środowiska do wspólnego porozumienia, które do samej Platformy nigdy by nie przystąpiły. W tym sensie – zapowiadane jako nieuchronne włączenie – przejęcie Nowoczesnej przez Platformę nie musi wcale się zrealizować, bo tak, jak jest przed wyborami samorządowymi, może okazać się wygodnie i przy następnych wyborach.

Drobiazgi kontra pryncypia

Jest to zatem taktyka dość obiecująca. Publicystka „Gazety Wyborczej” Dominika Wielowieyska zarzuciła niedawno opozycji, że ta czepia się władzy o drobiazgi, jak np. koszty wizażu byłej premier Szydło, zamiast skupić się na pryncypiach. Wielowieyska teoretycznie ma oczywiście rację. Tyle że opozycja już tę rację przerobiła. I zdążyła się zorientować, że sprawa Trybunału Konstytucyjnego, trójpodziału władzy czy sądownictwa nie wstrząsa opinią publiczną tak jak pieniądze dla ministrów czy dobrze płatne posady w spółkach Skarbu Państwa. Obniżenie rangi sporu z PiS do sfer bardziej praktycznych niż ustrojowe zasady wynika z obserwacji realnych zachowań wyborców, ich prawdziwych, a nie deklaratywnych emocji.

Zasadniczy spór między PiS a „totalną” opozycją wciąż ma charakter ustrojowy i cywilizacyjny, ale praktyczne odsłony tego konfliktu zapewne muszą być prozaiczne, czasami małostkowe i może nadto „czepialskie”. Bo taka jest wrażliwość sporej części publiczności, która zdecyduje o następnych kadencjach rządów w Polsce. Ona wyraźnie przedkłada szczegół nad ogół, zdarzenia nad procesy.

Sprawność opozycji w nadchodzącej kampanii samorządowej będzie sprawdzianem jej kompetencji w ogóle, prognozą na przyszłość. A już walka o prezydenturę Warszawy stanie się prawdziwym papierkiem lakmusowym, da odpowiedź, czy Platforma umie jeszcze wygrać w swoim dawnym stylu, czy jej młodsze pokolenie potrafi stanąć do prawdziwej batalii i zwyciężyć. Nie brak opinii, że Grzegorz Schetyna, wystawiając Rafała Trzaskowskiego, załatwił sobie strategię win-win, zawsze zwycięską. Bo jeśli Trzaskowski wygra, będzie to dowodem trafnej intuicji przewodniczącego PO. Jeśli zaś przegra, Schetyna przynajmniej pozbędzie się głównego „młodego” w partii, o którym jeszcze niedawno mówiło się, że powinien dostać fotel szefa ugrupowania zaraz po Ewie Kopacz. Trzaskowski po przegranej w Warszawie straci wszystkie swoje atuty i będzie politycznie martwy. Ale ta świadomość może kandydata Platformy w końcu maksymalnie zmobilizować.

Decyzje po stronie Platformy będą wywierać wpływ na politykę Nowoczesnej, która choć zasadniczo wyraża zgodę na współpracę i wspólny front z PO, przecież rezerwuje sobie prawo odrębności w konkretnych wypadkach. Jak choćby we Wrocławiu, gdzie nie udzieliła poparcia kandydatowi na prezydenta, wysuniętemu przez Schetynę Michałowi Ujazdowskiemu. Tak czy inaczej partia, która jeszcze niedawno osiągała ok. 20 proc. poparcia, znalazła się w stanie krytycznym i kroplówka podana jej przez Platformę może ją uratować przed ostatecznym zejściem, do czasu oczywiście. Wakacje będą dla Nowoczesnej czasem refleksji i okazją, by odpowiedzieć sobie na zasadnicze pytanie: kim jesteśmy i o co nam chodzi?

Przemyślenia na plaży

Także inne ugrupowania wchodzą w wakacje trochę na jałowym biegu, jakby celowo opóźniając składanie jasnych deklaracji czy wskazywanie polityków gotowych do walki o prezydentury w największych miastach. Sondaże dają pewną premię SLD, ale zdaje się, że przy formule stosowanej przez Włodzimierza Czarzastego – bardzo agresywnej wobec Platformy – dalej nie pojedzie. Tym bardziej że nadal jest kontestowany przez część lewicowych ugrupowań, ogólnie biorąc „za przeszłość”, a także przez tych, którzy się rozczarowali wcześniej podejmowanymi próbami tworzenia jakiegoś wspólnego porozumienia czy frontu. Nie mówiąc już o lewicowym Razem, która to partia zgodnie ze starą tradycją szuka przede wszystkim wroga na lewicy i wśród „liberałów”, według niej gorszych od PiS.

Jeśli mówi się, że w 2015 r. zadecydował przypadek, że PiS dostał całą władzę i mógł urządzić Polskę według swojego widzimisię, bo lewicy zabrakło dosłownie ciut, by wejść do parlamentu, to i teraz wróci pytanie, jakie procenty i u kogo będą miały wagę historyczną. Ile weźmie lewica, choćby w postaci tylko SLD, a może jeszcze jakaś inna, ile PSL, a ile ewentualnie Kukiz’15 oraz czy w ogóle będzie jeszcze istniała Nowoczesna?

Niewykluczone, że seria nadchodzących wyborów też będzie się składać z przypadków, wyników o włos, niekonsekwencji, braku logiki i sensu zarówno wśród polityków, jak i wyborców. Bo panuje stan ogólnej niepewności. Żadne przewagi ani straty nie są przesądzone. A wydarzenia całego sezonu mogą się skumulować w społecznej świadomości, głębiej osiąść, przejść w nową jakość i inne spojrzenie na polityczną rzeczywistość.

Wakacje są dobrą porą, by to sobie uświadomić oraz by wyobrazić sobie Polskę po wyborczym cyklu. Kto z jakim mandatem będzie rządził, ewentualnie z kim będzie współrządził. Właściwie jakiej Polski chcą obywatele: pisowskiej, platformerskiej, wschodniej, zachodniej, zupełnie innej? Oczywiście polityka w te letnie miesiące nie ma wakacji, władza szykuje kolejne zagrywki (jak np. zmiana ordynacji wyborczej do europarlamentu), ale wyborcy jednak zaczną wypoczywać i przetwarzać minione jesień, zimę i wiosnę. Mówi się, że przed ważnymi decyzjami trzeba się przespać. A może trzeba się też spokojnie przeleżeć na plażach?

Polityka 26.2018 (3166) z dnia 26.06.2018; Temat tygodnia; s. 13
Oryginalny tytuł tekstu: "Cisza przed burzą"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną