W jednej z audycji Radia TOK FM dyrektor Biblioteki Narodowej przypomniał niedawno wyniki corocznego raportu o stanie czytelnictwa w kraju sporządzanego przez Bibliotekę. Jest źle, jak zwykle zresztą, więc można powiedzieć, że od lat następuje szok i niedowierzanie. Każdy wykształciuch załamuje ręce w geście największego stadium frustracji i niemocy: jak to, tylko 38 proc. Polaków i Polek sięgnęło w zeszłym roku chociaż po jedną książkę?
No właśnie, jak to? Jeśli się dzieciakom w szkołach daje nudne jak flaki z olejem lektury, których nie czytają, to potem nie ma zainteresowania literaturą w wieku dorosłym. A jak dorośli zamiast sięgać po książkę, sięgają kompulsywnie po pilota lub komórkę, to dzieci patrzą i się uczą. Mogłybyśmy tych powodów wymieniać sporo. Dość, że co roku dziennikarze pytają nas, czemu badania czytelnictwa są tak przygnębiające i ogólnie do czego zmierza ten świat.
Otóż ten świat zmierza do zagłady i widać to po wycinaniu drzew, paleniu śmieci i zabijaniu zwierząt. Brak nawyku czytelniczego jest za to przyczynkiem do zagłady cywilizacji i tyle. Ale może nam w kraju milej jest oglądać memy lub kolejne seriale niż posiedzieć nad literami? Może inaczej nie umiemy, bo gdybyśmy zaczęli czytać, to zaczęlibyśmy myśleć, a to jest wysoce niebezpieczne. Lepiej i przyjemniej, jak ktoś myśli za nas i nam do głowy kładzie fakty autentyczne i oczywiste oczywistości, wykonując tym samym cały żmudny proces dedukcji. Nam wystarczy wcisnąć w mózgu enter i zaraz wierzymy w prawdy objawione. Czasami mamy wrażenie, że nasze pisania, spotkania autorskie oraz promowanie literatury w najróżniejszy sposób są funta kłaków warte, bo ten, kto ma czytać, to czytać będzie, zaś niezainteresowany takim właśnie pozostanie, aż mu ziemia lekką będzie. „No i fajnie”, jak mówi facet w pewnej reklamie.
Zajmijmy się więc czytaczami i tymi, którzy bez dotyku książki nie usną lub nie wsiądą do pociągu. Dla których czytanie to oddychanie. Skoro reszta nie chce się z nami bawić, to pobawmy się w naszym wykształciuchowatym grajdołku sami. Od jakiegoś czasu szykujemy pokaźny stosik książek do przeczytania w wakacje. My, pisarki, praktycznie wakacji nie mamy nigdy, bo zawsze coś tam popisujemy, a jak nie, to podsłuchujemy, żeby potem opisać. Ale zdarza nam się zasiąść na leżaku tudzież werandzie i przez chwilę udawać, że jesteśmy zrelaksowane, mindfullnes i ogólnie kwiat lotosu. Sięgamy wtedy po opowieści, na które nie miałyśmy czasu w zgiełku i szamotaninie. Oj, różne są to historie i to wcale nie spod znaku wakacyjnej lektury, czyli łatwej i przyjemnej papki na plażę. Czasami mamy lekkie propozycje, ale zaraz skręcamy w stronę takich tekstów, które choćby trochę zbliżają nas do zrozumienia rzeczywistości, a nie od niej uciekają.
Lubimy pisarzy, których obchodzi to, co się wokół nich dzieje. Może być to teraźniejszość, przeszłość czy przyszłość, byle w tekście znalazł się rys ludzkiego zainteresowania czymkolwiek poza własnym pępkiem. U Grażyny to wynik alergii, która dopadła ją pod koniec studiów polonistycznych. Po przeczytaniu tysięcy tekstów, gdzie refrenem było „me, myself and I” zauważyła za zgrozą, że reaguje nietwarzową wysypką na książki, w których autor ukrywa się nieumiejętnie pod płaszczykiem głównego bohatera, jakże często fundując sobie lifting w postaci efektowniejszego alter ego.
Alter ego cierpiącego, wrażliwego, zacietrzewionego – uwaga: na własnym tle. Skąpanego w wysiękach zjadliwej żółci i rzygach zdań z użyciem szyku przestawnego. Co ma świadczyć o niezgodzie (na takie traktowanie przez życie) oraz o walorach artystycznych, umiłowaniu Prawdziwej Sztuki, niezbaczaniu w agitki polityczne i bronieniu własnej Tożsamości Artystycznej. Jak się ma do tego zasada, by nie mylić autora z narratorem i głównym bohaterem, to inna sprawa. Zajmowanie się Sobą i Sztuką (SiS), częste u początkujących pisarzy, w przypadku starszych wydaje się natręctwem i tylko czasem literaturą.
Z prawdziwą ulgą bierzemy się więc za czytanie pozycji, w których widać zainteresowanie ludźmi, choćby tak obrobione w fikcję, jak w „Millennium” Stiega Larssona. Sensacyjna konstrukcja nas nie podnieca, bo nie lubimy za bardzo literatury gatunkowej (ale lubimy, gdy czytają ją inni, ważne, że czytają), za to wściekłość autora na system społeczny bardzo przypadł nam do gustu. Z ww. powodów zabieramy na „wakacje” (wakacje pisarki, zwłaszcza pisarki matki to oksymoron) powieść „Siła” Naomi Alderman. To dystopia polecana przez Margaret Atwood, autorkę m.in. kultowych „Opowieści podręcznej”. U Alderman rzeczywistość zmienia się, gdy okazuje się, że kilkunastoletnie dziewczyny dysponują szczególną siłą – potrafią razić prądem jak węgorze. Uczą tego swoje matki, ciotki, babki. Światem zaczynają rządzić kobiety, odwrotnie niż w „Opowieściach podręcznej”. Czy to dobrze? Tego mamy nadzieję dowiedzieć się z powieści „Siła”.
Do walizki pakujemy też powieść Henninga Mankella pt. „Tea bag”. Nie jest to kryminał, tylko historia emigrantki, której przyszło tkwić w obozie dla uchodźców. Główna bohaterka szeroko się uśmiecha, próbując zachęcić życie, żeby odwdzięczyło jej się tym samym. Czy ta strategia zadziała – zobaczymy. A sierpień będzie należał do Alaina Mabanckou, który wtedy właśnie wydaje swoją najnowszą powieść „Les Cigognes sont immortelles”. Z wywiadów wynika, że autor nie stroni w niej od zanurzenia akcji w trudnej rzeczywistości politycznej w jego rodzinnym Kongu. Przez swoje zaangażowanie, mówienie i pisanie, co sądzi na temat dyktatury, od dwóch lat nie ma wstępu do swojego kraju. Ale dobry pisarz nie boi się tematów bieżących i potrafi je opisać tak, żeby stały się uniwersalne. Również dla nas, namiętnych czytaczek.