Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Każdy może się czuć zwycięzcą ostatniej debaty. Ale czy to dobrze?

Debata przedwyborcza w TVN24 Debata przedwyborcza w TVN24 Piotr Molęcki / East News
Ta debata, podobnie jak cała kampania, potwierdziła, że w dzisiejszej Polsce porozumiewamy się zupełnie innymi językami. Każdy komunikuje się z własnym elektoratem. Każdego ów elektorat może uznać za zwycięzcę z założenia polemicznej wymiany zdań.

To była zupełnie inna debata niż tydzień temu w studiu TVP. Znacznie ciekawsza, chwilami wręcz emocjonująca, a przede wszystkim jednoznacznie polemiczna. Z prawem do riposty, co uwidoczniło, gdzie biegną podstawowe linie podziału oraz kto z kim i na jakim polu toczy spory w tej kampanii. Komitety oddelegowały też wyrazistszych uczestników, którzy tym razem nie ograniczali się do recytowania partyjnych przekazów. Krótko mówiąc: tym razem było co obejrzeć.

Prof. Radosław Markowski: To mit, że Polacy są konserwatywni

Tematy debaty, czyli mogło być jeszcze lepiej

Niespecjalnie sprawdziła się bowiem formuła dwóch pytań w każdym z czterech obszarów tematycznych (zdrowie, gospodarka i polityka społeczna, ekologia, praworządność). Siłą rzeczy dotyczyły one powiązanych ze sobą obszarów. Pytanie o skrócenie kolejek do lekarza bez wątpienia było potrzebne, ale już kolejne w tym samym segmencie – o ponadpartyjną współpracę na rzecz ochrony zdrowia – tak dalece abstrahowało od kontekstu kampanii, iż politycy potraktowali je jako okazję do powtórzenia raz już wygłoszonych tez.

Podobnie należało zapytać o płacę minimalną, ale karkołomne wiązanie problemu demograficznego z finansowaniem in vitro (czyli dylematem przede wszystkim aksjologicznym) do niczego sensownego nie prowadziło. Z kolei walka ze smogiem oraz ociepleniem klimatu w polskich realiach sprowadza się do wspólnego problemu węgla i miksu energetycznego, nie było więc potrzeby rozdzielania tej kwestii na dwa pytania.

Reklama