Na początku chciałbym sprostować następujący fragment poprzedniego felietonu: „Parlament Europejski uchwalił rezolucję potępiającą plany karania osób homoseksualnych w Ugandzie nawet karą śmierci. Stu eurodeputowanych wstrzymało się od głosu, w tym całkiem pokaźna grupa dobrozmieńców”.
Było tak. Na wniosek kogoś z frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (do niej należy grupa PiS) wyprowadzono kwestię kary śmierci przed nawias, tj. poddano ten punkt odrębnemu głosowaniu. Dobrozmieńcy głosowali przeciw karaniu osób homoseksualnych karą główną. Konserwatywni reformatorzy (może noszą reformy w starym stylu?) dokonali sprytnego wybiegu. Zwykle jeśli jakiś punkt jest kwestionowany, debatuje i głosuje się nad nim odrębnie. W tym wypadku głosowano nad punktem bezspornym, a potem nad całą rezolucją.
Pisowcy wstrzymali się od głosu (w drugim głosowaniu), ale dumnie wypinają piersi, że opowiedzieli się przeciwko karze śmierci. Nie obchodzi ich, że osoby homoseksualne można w Ugandzie (i w wielu innych krajach) więzić, chłostać itp. Nie dziwi, że pp. Czarnecki, Jaki, Kempa, Kuźmiuk, Szydło, Waszczykowski czy Zalewska tak właśnie rozumieją prawa człowieka, ale postawa p. Krasnodębskiego i p. Legutki, tytularnych profesorów nauk humanistycznych, zdumiewa. Nie lubię manipulowania nazwiskami, ale można zdębieć na krasno, gdy czyta się informacje, że obaj akademicy wstrzymali się od głosu. To już tak jest (parafraza Leca), że ci, którzy mają wartości wciąż w gębie, mają je również w pobliskim nosie, o ile nie metr niżej z tyłu.