Wyobraźmy sobie mały lokal gastronomiczny, który zatrudnia głównie studentów ubezpieczanych w ZUS przez uczelnię. Z punktu widzenia odpowiedzialnego za pomoc dla firm Ministerstwa Rozwoju taki „nieozusowany” pracownik to żaden pracownik. Lokal nie może się ubiegać o dofinansowanie.
Ten najprostszy przykład pokazuje, jak dziurawe są kolejne tarcze antykryzysowe. Wielu przedsiębiorcom pozostaje do dyspozycji niemal wyłącznie przerwa w płatności w ZUS i zawieszenie kredytu, ale co miesiąc muszą płacić wynagrodzenia, czynsze itd.
Czytaj też: Kto się nie zmieści za rządową tarczą? Luki w przepisach
Przedsiębiorcy żądają odszkodowań
Dlatego drobny biznes zaczyna protestować. Najpierw strajkowali przedsiębiorcy w pobliżu przejść granicznych. Antyrządowe hasła skandowano podczas demonstracji w Zgorzelcu, Cieszynie czy Świnoujściu. W piątek w Warszawie rozpoczął się główny „strajk przedsiębiorców”, którzy zjechali z całego kraju. Zamiast kolejnych tarcz – których zadaniem w dużej mierze jest impregnować gospodarkę przed falą bezrobocia – chcieliby otrzymać odszkodowania za zamknięcie działalności.
Temat odszkodowań pojawiał się wcześniej także w kontekście elekcji. Rząd PiS komunikował, że jeśli wprowadzi stan klęski żywiołowej, który automatycznie przesunie wybory prezydenckie, to będzie musiał zadośćuczynić zamkniętym firmom, w tym zagranicznym koncernom, które ogołociłyby w ten sposób skarb państwa. Choć zabrzmiało jak wymówka ułatwiająca jak najszybsze wybory, to przy okazji przedsiębiorcy dostali jasny komunikat. Na nic poza pomocą wynikającą z tarcz nie mogą od państwa liczyć.