Źle się dzieje w naszym węglowym mocarstwie. W mocarstwie, rzecz jasna, na skalę Unii Europejskiej, bo oprócz nas śladowe ilości węgla fedrują jeszcze Czesi i Rumuni. Górnicze związki zawodowe dają premierowi dwa tygodnie na spotkanie w sprawie katastrofalnej sytuacji w Polskiej Grupie Górniczej, największej, bo jakże inaczej, firmie węglowej w Europie. Jeżeli Mateusz Morawiecki nie podniesie rzuconej rękawicy, to reaktywowany zostanie Międzyzwiązkowy Komitet Protestacyjno-Strajkowy.
Duda, Trzaskowski i polski węgiel
Takie groźby dobre byłyby przed wyborami prezydenckimi, a teraz to strachy na Lachy. Bo co z tego, że związkowcy piszą do premiera, że Jacek Sasin, wicepremier i szef resortu aktywów państwowych odpowiedzialny za górnictwo, stracił ich wiarygodność. Że nie panuje nad sytuacją w górnictwie, że dalsze rozmowy z nim i przedstawicielami Ministerstwa Aktywów Państwowych są bezcelowe… I co z tego? Górnik zrobił swoje, górnik może odejść!
Czytaj też: Koniec węglowych iluzji. Tylko kto to powie górnikom?
Ważne jest tło polityczne górniczego tupnięcia nogami. Mapa powyborcza województwa śląskiego – wygrał Rafał Trzaskowski 51 do 49 proc. – pokazuje, jak rozłożyły się sympatie w rejonach, gdzie w najlepsze trwa wydobycie węgla, i w tych, w których lata temu zapomniano o kopalniach albo idą już ku zamknięciu. W pasie południowym: przez Rybnik, Wodzisław Śląski, Jastrzębie-Zdrój, Pszczyna, Bieruń i Lędziny, gdzie kopalnie są największymi pracodawcami i żywicielkami, wygrał bezapelacyjnie, czasami z 20-procentową przewagą,