Grupa kilkunastu górników z Sierpnia ’80 zablokowała tory do Elektrowni Łaziska, którymi – jak twierdzą związkowcy – wjeżdża do niej węgiel z Rosji. Oburza ich, że wypiera ten, który oni wydobywają i którego zwały rosną przy kopalniach, elektrowniach i elektrociepłowniach. W tym samym czasie w Polskiej Grupie Górniczej trwa protest, bo spółka nie chce podnieść płac i wypłacić 14. pensji w takiej wysokości, jakiej się domagają. Górnictwo znów jest w opłakanym stanie i jedzie na stratach, a kontrolerzy NIK twierdzą w ogłoszonym właśnie raporcie, że dobre wyniki kopalń, jakimi chwalono się w ostatnich latach, były w dużym stopniu efektem kreatywnej księgowości.
Czytaj także: Zmierzch epoki karbonu
Węglowa karma wraca. Cudów nie ma – nawet dla PiS
Okazuje się, że problemy górnictwa to karma, przed którą nikt nie ucieknie. Każdy rząd wcześniej czy później ją odczuje. Donald Tusk odsuwał problemy, jak długo mógł, a rząd Ewy Kopacz na nich poległ, przypieczętowując wyborczą porażkę koalicji PO-PSL w wyborach 2015 r. PiS obiecał, że sobie z tym poradzi, bo wie, jak Polskę w ruinie zamienić w raj. Recepta była prosta i wymyślona przez liderów związkowych, bo to oni zawsze decydują o polityce w dziedzinie górnictwa. Gigantyczną finansową dziurę zalano miliardami przepompowanymi z budżetu i z kasy spółek energetycznych, którym kazano wziąć kopalnie na utrzymanie. Choć górnikom obiecano, że żadna kopalnia zamknięta nie będzie, okazało się, że nawet dla PiS taki cud gospodarczy jest nieosiągalny.
Jakoś przekonano górników, że utrzymywanie kopalń, w których węgiel się kończy, nie ma sensu.