Rzecz stała się błyskawicznie i zgodnie z przewidywaniami. Cały zarząd PGZ został obsadzony ludźmi z nadania ministra obrony Mariusza Błaszczaka. Nowy prezes Sebastian Chwałek będzie ósmym z rzędu szefem Polskiej Grupy Zbrojeniowej od jej powołania i siódmym mianowanym za rządów PiS, wliczając poprzedniego, pełniącego obowiązki przez dwa tygodnie.
Już sama częstość tych rotacji podpowiada, że być może nie ma się czym ekscytować, bo zmiana w fotelu prezesa PGZ to smutny, acz naturalny element zbrojeniowego krajobrazu. Ale tym razem chodzi o coś więcej niż mieszanie herbaty bez dosypywania cukru. Do szklanki z napisem PGZ trafiła może nie błyszcząca, ale na pewno większa łyżeczka z wyraźnymi inicjałami MB. Błaszczak odbił PGZ Jackowi Sasinowi i od tej chwili będzie ponosił za nią całkowitą odpowiedzialność, mając też nad nią pełną kontrolę, choć formalnie nie będąc właścicielem. Ministerstwo aktywów w osobie Zbigniewa Gryglasa albo się spóźniło, albo okazało się zbyt zachłanne – w każdym razie swoich planów już nie zrealizuje. Co czeka grupę pod nowym zarządem? Więcej tego, co już kiedyś było.
Sasinowa smuta w zbrojeniówce
Rządy Jacka Sasina i jego ludzi w PGZ trwały rok z niewielkim okładem i nie przyniosły przełomu. Przeniesienie nadzoru nad zbrojeniówką po wyborach w 2019 r. z MON do nowo powołanego i potężnego resortu aktywów było zaskoczeniem i oznaką relatywnego osłabienia pozycji Błaszczaka, przynajmniej w walce z odwiecznym rywalem – Sasinem.