Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Z Jubilatem na Machu Picchu

Marian Turski Marian Turski Leszek Zych / Polityka
Marian Turski przeżył wojnę dzięki lojalności i współczuciu tych paru przyjaciół, z którymi trzymał się w obozie razem. Ale jego układ z życiem zakładał najwyraźniej, że ma coś ważnego do zrobienia.
Marian Turski w towarzystwie przyjaciół i rodziny. Od lewej: jego córka Joanna, dyr. Muzeum Polin Zygmunt Stępiński, przew. Stowarzyszenia ŻIH Piotr Wiślicki oraz prof. Adam Rotfeld i red. nacz. POLITYKI Jerzy Baczyński.Leszek Zych/Polityka Marian Turski w towarzystwie przyjaciół i rodziny. Od lewej: jego córka Joanna, dyr. Muzeum Polin Zygmunt Stępiński, przew. Stowarzyszenia ŻIH Piotr Wiślicki oraz prof. Adam Rotfeld i red. nacz. POLITYKI Jerzy Baczyński.

Wejść na Machu Picchu. Tak brzmiało życzenie Jubilata. Dziś już trudno dociec, komu pierwszemu Marian Turski zwierzył się z tego marzenia, ale zawsze chciał zobaczyć na własne oczy Stary Szczyt, wejść do Świątyni Trzech Okien, pobyć trochę w dawnym świętym inkaskim mieście, nigdy nie odkrytym przez konkwistadorów, za to zasiedlonym przez imigrantów z przeróżnych stron świata (jak przynajmniej wskazują badania genetyczne).

Chciał, ale jako człowiek dobiegający 95 lat nie spodziewał się, że jeszcze będzie to możliwe. A jednak. Urządzenie do kreowania wirtualnego świata, dzięki któremu mógł tam pobyć, przyjechało do stworzonego przez Mariana Turskiego Muzeum Polin, a Elżbieta Dzikowska, podróżniczka i przyjaciółka Jubilata, oprowadziła go po mieście Inków. To był nasz prezent na 95. urodziny.

Lekcja życia

Goście, którzy mieli zaszczyt towarzyszyć Marianowi Turskiemu, na wielkim ekranie widzieli to, na co spojrzał on. Ale na tle zabytków, gór i miasta Cusco majaczącego w tle, widzieli też jego palec. Słynny palec wskazujący zadzierany przez Mariana do góry, zawsze gdy chciał wskazać rozmówcy, słuchaczom coś ważnego; tym razem w kolorze błękitnym, poskładany z pikseli, bo komputer jeszcze nie umiał poradzić sobie z niezidentyfikowaną przeszkodą. Mieliśmy więc miasto z przeszłości, technologię przyszłości i – palec Mariana. Jednako zadarty jak na fotografiach z Barackiem Obamą, z Lechem Wałęsą czy pod bramą Auschwitz, gdzie Marian Turski wygłaszał słynne „Jedenaste: nie bądź obojętny”.

W tym roku, w dniu jego urodzin, po raz pierwszy w historii obchodziliśmy również Międzynarodowy Dzień Ocalonych z Holocaustu, ustanowiony – nie przypadkiem – właśnie 26 czerwca. Przed niemal wiekiem, kiedy się urodził – jako Mosze Turbowicz – świat otrząsnął się właśnie z pierwszej wojny. Sztetle Łodzi wypełniały się ludźmi, miasto żyło. Bestialstwa wojenne w domu Turbowiczów nie zostały zapomniane; różne sceny przewijały się w opowieściach rodziców, trochę jako przestroga, do czego zdolny jest gatunek ludzki, ale dla małego chłopca te opowieści były równie abstrakcyjne jak relacje z powstań czy wojen napoleońskich. Dla jego rodziców chyba zresztą też. Na fotografiach z tamtych czasów widać szczęśliwą parę młodych, pięknych, rozintelektualizowanych ludzi z blaskiem w oczach. Ona – sufrażystka, studentka, on – syjonista w tym nowoczesnym wydaniu, który w miejsce słów „tradycja” czy „Bóg” stawia raczej słowo „kultura”.

Mosze – Marian – miał być naukowcem. Tak chciał tata. Najlepsze żydowskie gimnazjum w Łodzi pobierało wysokie czesne, ale rodzice uznali, że warto, nawet jeśli trzeba będzie oszczędzić na odzieży. Budżet i tak spinał się słabo i w wieku 11 lat Mosze został korepetytorem, a usłyszawszy, że kogo nie stać na bułkę z masłem dla dziecka, nie powinien go posyłać do tej szkoły, został też socjalistą. Droga do gimnazjum wiodła obok siedziby Młodzieży Wszechpolskiej, gdzie można było dostać kijem, chłopcy z gimnazjum żydowskiego nauczyli się więc, że trzeba wszędzie chodzić w grupie. Obie lekcje życia później okazały się ważne.

Układ z życiem

Marian Turski w słynnym przemówieniu „Jedenaste: nie bądź obojętny” przytacza przykład Niemiec i rozpełzające się przed drugą wojną przyzwolenie na nienawiść. Żydom nie wolno usiąść na tej ławce – no, ale przecież jest tyle ławek wokół. Nie wolno robić zakupów przed godz. 17 – to już kłopot, ale ostatecznie wieczorem też można zrobić zakupy. Dzieciom niearyjskim nie wolno się bawić z aryjskimi – to bezduszność, ale… I dalej, aż po bramę Auschwitz.

Łódź, miasto jego dzieciństwa, podlegała podobnym zmianom; jedyna w mieście pływalnia, prowadzona przez katolicką YMCA, nie była dla żydowskich dzieci, więc jeździli tramwajami do Zgierza. Droga, która wiodła z łódzkiego mieszkania do getta, w sensie dosłownym zamieniła się w drogę do obozu w Auschwitz. Mówi dziś: to Auschwitz nie wzięło się znikąd, a słowo „Żyd” można zawsze zastąpić jakimś innym. Mechanizmy pozostają te same.

Przetrwał, wyszedł w marszu śmierci, w dwudziestostopniowym mrozie, niemal boso. Znów przeżył. Po wojnie wrócił do Polski, choć mógł zostać w Ameryce czy Wielkiej Brytanii; chciał budować lepszą, sprawiedliwszą Polskę, w której każda szkoła jest za darmo. Mówi, że najtrudniejsze doświadczenie to nie głód, nie zimno czy też wszy, ale – utrata godności. Tracąc ją, czasem traci się i zdolność do patrzenia w lustro bez poczucia obrzydzenia. A stąd krok do utraty współczucia.

Marian Turski przeżył wojnę dzięki lojalności i współczuciu tych paru przyjaciół, z którymi trzymał się w obozie razem. Ale jego układ z życiem zakładał najwyraźniej, że ma coś ważnego do zrobienia. Jest przypadkiem opisywanym w historii medycyny; jego ciało było wymęczone dziesiątkami chorób, ale tyfus, choroba śmiertelna, pożarła je wszystkie, by na koniec organizm Mariana mógł wygrać z tyfusem. Skoro więc nigdy nie wiadomo, gdzie wróg, a gdzie przyjaciel – także, jeśli siedzi w każdym z nas, w środku – ogromnie jest ważne, by odpowiedni palec wskazał nam właściwy kierunek.

Polityka 27.2021 (3319) z dnia 29.06.2021; 95. urodziny Mariana Turskiego; s. 99
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama