15 listopada o 15:40 w miejscowości Przewodów (województwo lubelskie) nastąpił wybuch, w którym zginęły dwie osoby. Wedle mojej przytomności Polacy dowiedzieli się o tym z zagranicy, m.in. z Łotwy. Źródła amerykańskie zareagowały szybko na podstawie doniesień z Pentagonu. Znaczy to, że wywiad wojskowy USA zarejestrował, że coś się wydarzyło blisko granicy polsko-ukraińskiej. Następnego dnia podano, że to Radio ZET jako pierwsze powiadomiło o wybuchu rakiety w Przewodowie.
Dyplomatyczny niewypał dużego kalibru
Oficjalne polskie czynniki milczały przez kilka godzin. Rzecznik rządu p. Müller i p. Siewiera, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego (BBN) przy prezydencie, zorganizowali konferencję prasową ok. godz. 21:30, podali krótką informację o zdarzeniu i o tym, że stosowne służby je badają, ale odmówili odpowiedzi na jakiekolwiek pytania – „dla dobra sprawy”, jak wyjaśnili, tj. aby nie spowodować eskalacji pochopnych i niesprawdzonych spekulacji oraz nie ujawniać tajnych informacji.
Dość osobliwa taktyka, bo wiadomo, że takowe pojawiają się właśnie wtedy, gdy oficjalna przestrzeń informacyjna jest pusta lub prawie taka. To zrozumiałe, że natychmiast pojawiły się doniesienia (także ze strony władz ukraińskich), że sprawcami są wojska Federacji Rosyjskiej (Moskwa od razu uznała te przypuszczenia za prowokację zmierzającą do nowej wojny światowej).