Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sprawa patriotów. Rosja atakuje Ukrainę, PiS idzie na wojnę z Niemcami

Jarosław Kaczyński na spotkaniu z działaczami i sympatykami PiS w Jastrzębiu-Zdroju Jarosław Kaczyński na spotkaniu z działaczami i sympatykami PiS w Jastrzębiu-Zdroju Grzegorz Celejewski / Agencja Wyborcza.pl
Gdy Jarosław Kaczyński ma decydować między poprawą bezpieczeństwa Polaków i poprawą sondaży PiS, jego wybór jest jasny.

Sekwencja zdarzeń mówi nam w tej sprawie wszystko. Po eksplozji w Przewodowie Niemcy postanowili wyciągnąć rękę do Polski i zaoferowali nam swoje patrioty, czyli baterie ochrony przeciwrakietowej, oraz udział swoich myśliwców w patrolowaniu nieba nad naszym krajem. To konkretna i wymierna pomoc od sąsiada i sojusznika, od którego – słusznie – domagamy się większego zaangażowania i w pomoc Ukrainie odpierającej rosyjską agresję, i w zapewnienie wspólnego bezpieczeństwa w Europie w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Pierwsza odpowiedź Polski była przynajmniej w połowie pozytywna. Minister obrony Mariusz Błaszczak zadeklarował, że myśliwce – raczej nie, ale rakiety – jak najbardziej tak. Ale następny dzień przyniósł wywiad Jarosława Kaczyńskiego, w którym zaproponował, żeby Niemcy oddali patrioty Ukraińcom. A za nim poszedł już i Błaszczak, i premier Mateusz Morawiecki (opowiadający androny, że rozmieszczenie rakiet na Ukrainie z jakiegoś powodu miałoby poprawić nasze bezpieczeństwo). Z chóru wyłamał się tylko, co ciekawe, prezydent Andrzej Duda, którego przedstawiciel powiedział, że patrioty powinny być rozlokowane w Polsce.

Zabierzcie te swoje zabawki

Z wojskowego punktu widzenia propozycja wysłania patriotów na Ukrainę jest absurdalna – eksperci szczegółowo to wyjaśnili. Ukraina specjalnie nie potrzebuje akurat takich systemów rakietowych, patriot to system natowski, a Sojusz nie bierze bezpośredniego udziału w wojnie. Niemcy nie mogą tam wysłać swoich żołnierzy, a wyszkolenie ukraińskich trwałoby miesiące, a nawet lata, operacja wymagałaby zgody Amerykanów itd. itp. O co więc chodziło Kaczyńskiemu? O alibi, żeby demonstracyjnie odrzucić wyciągniętą przez rząd w Berlinie rękę. Patrząc im prosto w oczy, powiedzieć: „zabierzcie te swoje zabawki, nie lubimy was”, jak dziecko w piaskownicy.

Dlaczego prezes PiS nie chce rakiet i myśliwców, które w sytuacji realnego zagrożenia poprawiłyby bezpieczeństwo Polaków? Które odgrywałyby rolę odstraszającą, a przy okazji stanowiły odpowiedź na zgłaszane przez Warszawę od lat postulaty większego zaangażowania Berlina w bezpieczeństwo na Wschodzie? Bo prezes Kaczyński wymyślił sobie, jak chce wygrać wybory w 2023 r. A przynajmniej spróbować (a jak nie, to uszczknąć trochę wyborców skrajnej prawicy i skonsolidować twardy elektorat).

PiS jest bowiem sondażowo w trudnej sytuacji. Partia – choć wciąż największa na scenie politycznej – nie miałaby dziś szans na utrzymanie władzy, nie tylko samodzielnie, ale nawet w ewentualnej koalicji z Konfederacją. Z letniego objazdu Polski przez prezesa PiS i (zapewne) wewnętrznych badań wynikło, że najlepszym paliwem dla kampanii będzie uderzenie w niemiecki resentyment.

IV Rzesza i „niemiecki spisek”

Po pierwsze, opiera się on na realnej wojennej traumie sprzed lat, która wciąż się tli w wielu rodzinach. Po drugie – na realnych błędach, które Niemcy popełniali (i w pewnym stopniu dalej popełniają) w swojej polityce wobec Rosji i Ukrainy. No i się zaczęło: 1 września zażądaliśmy od Niemiec bilionów w odszkodowaniach za straty poniesione w II wojnie światowej (ze sposobu, w jaki PiS prowadzi tę sprawę, widać, że nie chodzi tu o żadne faktyczne wypłaty, tylko o polityczną kampanię). A prezes przy każdej możliwej okazji opowiada o stuletnim, a może nawet tysiącletnim niemieckim spisku, mającym rzekomo na celu przejęcie władzy w Unii Europejskiej („IV Rzesza”) i utrzymywaniu Polski jako zacofanego zaplecza dla własnej gospodarki.

Pomagierami Niemców w opowieści prezesa stali się oczywiście politycy opozycji z Donaldem Tuskiem na czele, którzy za pieniądze chcą utrzymać Polskę jako półkolonię zachodniego sąsiada. Obronić nas przed tym złowrogim scenariuszem może tylko wstająca z kolan prawica z prezesem Kaczyńskim i premierem Morawieckim na czele (choć tego drugiego szef chwali ostatnio jakoś mniej).

Co nie pasuje do obrazka

Kilka elementów do tej narracji jednak nie pasuje. Na przykład to, że to Niemcy byli największymi rzecznikami rozszerzenia Unii na wschód, przede wszystkim o Polskę. I że to Niemcy są wciąż największym płatnikiem do unijnego budżetu, z którego tak korzystamy. I, owszem, Niemcy czerpią korzyści gospodarcze z handlu z Polską i inwestycji w naszym kraju, ale my też na tym korzystamy, i to proporcjonalnie więcej niż nasi sąsiedzi. Niemcy od dekad pozostają naszym najważniejszym partnerem handlowym. A z raportów ekonomistów wynika, że znaczna część naszego wzrostu gospodarczego w ciągu ostatniego ćwierćwiecza to skutek wejścia do UE i inwestycji zagranicznych, w dużym stopniu niemieckich. Ale o tym już prezes nie wspomina.

Co ciekawe, z wykazów broni otrzymywanej i kupowanej ostatnio przez Ukrainę wynika, że Niemcy przekazują do broniącego się przed agresją Rosji kraju coraz więcej ciężkiego sprzętu. I opowieści o „starych hełmach Bundeswehry” są już dawno nieaktualne. Oczywiście zawsze można wymagać od sojuszników więcej, ale warto zauważyć np., że Niemcy wysłali na Ukrainę także... system obrony powietrznej Iris-T, który zdaniem ekspertów będzie tam dużo bardziej przydatny, niż byłyby patrioty.

To prawda, że Niemcy popełnili w swojej Ostpolitik całą masę błędów. Wspierana przez obie główne partie, socjaldemokratów i chadeków, polityka wciągania i angażowania Rosji zakończyła się długoterminowo fiaskiem. Materialnym, najbardziej wyrazistym przykładem tych błędów był rurociąg Nord Stream, od lat krytykowany zresztą w Polsce – wbrew narracji Kaczyńskiego także przez dzisiejszą opozycję. Przypomnijmy, że Radosław Sikorski już jako minister spraw zagranicznych porównał ten projekt do nazistowsko-sowieckiego paktu Ribbentrop-Mołotow.

Wróg na wschodzie i na zachodzie

Realne geopolityczne pytanie brzmi, czy w sytuacji, w której nasz ważny partner i sojusznik, a przypomnę, że Niemcy takim pozostają, popełnia błędy, to powinniśmy go publicznie atakować, czy też raczej próbować sprowadzić na dobrą drogę. I takim krokiem w dobrą stronę była niemiecka oferta w sprawie patriotów i myśliwców. Odrzucenie tego gestu, przede wszystkim z powodu kampanijnej kalkulacji, to polityka głupia i samobójcza.

Swoją drogą, gdy rozmawia się z pisowskimi politykami zajmującymi się sprawami międzynarodowymi, coraz częściej słuchać z ich strony triumfalistyczne tony i pobrzękiwanie szabelką. W ich oczach Polska już za chwilę przeskoczy Niemcy, stanie się wielką potęgą, głównym partnerem Amerykanów w Europie i rozgrywającym w Unii Europejskiej. Problem w tym, że te mrzonki nie mają nic wspólnego z rzeczywistością.

I na koniec gorzka lekcja z naszej historii. Były już w dziejach sytuacje, w których Polska miała równie nieprzyjaznych sąsiadów z obu stron: ze wschodu i z zachodu (o tym, że zagrożenie z zachodu jest dziś większe niż ze wschodu, mówi już otwarcie ideolog PiS i mentor Kaczyńskiego prof. Zdzisław Krasnodębski). Wszyscy wiemy, czym się to skończyło. Czy chcemy, żeby ta tragiczna historia się powtórzyła?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną