Sekwencja zdarzeń mówi nam w tej sprawie wszystko. Po eksplozji w Przewodowie Niemcy postanowili wyciągnąć rękę do Polski i zaoferowali nam swoje patrioty, czyli baterie ochrony przeciwrakietowej, oraz udział swoich myśliwców w patrolowaniu nieba nad naszym krajem. To konkretna i wymierna pomoc od sąsiada i sojusznika, od którego – słusznie – domagamy się większego zaangażowania i w pomoc Ukrainie odpierającej rosyjską agresję, i w zapewnienie wspólnego bezpieczeństwa w Europie w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Pierwsza odpowiedź Polski była przynajmniej w połowie pozytywna. Minister obrony Mariusz Błaszczak zadeklarował, że myśliwce – raczej nie, ale rakiety – jak najbardziej tak. Ale następny dzień przyniósł wywiad Jarosława Kaczyńskiego, w którym zaproponował, żeby Niemcy oddali patrioty Ukraińcom. A za nim poszedł już i Błaszczak, i premier Mateusz Morawiecki (opowiadający androny, że rozmieszczenie rakiet na Ukrainie z jakiegoś powodu miałoby poprawić nasze bezpieczeństwo). Z chóru wyłamał się tylko, co ciekawe, prezydent Andrzej Duda, którego przedstawiciel powiedział, że patrioty powinny być rozlokowane w Polsce.
Zabierzcie te swoje zabawki
Z wojskowego punktu widzenia propozycja wysłania patriotów na Ukrainę jest absurdalna –