Od dwóch lat ludzie w lasach na granicy z Białorusią umierają z zimna, głodu, chorób. Topią się na bagnach i w rzekach, do których – bywa – są zapędzani przez polskich funkcjonariuszy. Spadają, łamiąc kości ze słynnego muru za 1,6 mld zł, i – nierzadko – nie dostają pomocy lekarskiej. Pod koniec kwietnia w szpitalu w Białymstoku zmarł 58-letni Syryjczyk, który w wyniku upadku doznał poważnych obrażeń.
Do tej pory sami aktywiści z Grupy Granica dostali zgłoszenia z prośbą o pomoc od 15 204 osób. Pomogli 8 317, w tym 1041 udzielili pomocy medycznej. Pozostałych nakarmili, dali ubrania, powerbanki, udzielili pomocy prawnej, m.in. w złożeniu i monitorowaniu wniosku o ochronę międzynarodową lub skargi na pushback do Trybunału Praw Człowieka. Co najmniej 2457 z tych ponad 8 tys. osób, którym pomogli wolontariusze, w tym 194 dzieci, funkcjonariusze różnych formacji rzuconych na granicę wypchnęli z powrotem z Polski „na drut”.
Czytaj też: Co się dzieje z uchodźcami na granicy
Władza PiS „zalegalizowała” pushbacki
W Usnarzu po raz pierwszy Polska na własne oczy zobaczyła, jak polscy funkcjonariusze odmawiają zziębniętym, przemoczonym i chorym ludziom pomocy lekarskiej, schronienia, a nawet jedzenia. Jak ludzie ci siedzą w ulewnym deszczu pod gołym niebem, pilnowani przez uzbrojonych pograniczników.